Jak łatwo mogliście się zorientować, ja jako Mróz, uwielbiam czytać. Każda chwila, którą mogę poświęcić na spokojne zagłębienie się w lekturze, jest dla mnie na wagę złota, dlatego też nauczyłam się je cenić jak żadne inne. Może z wyjątkiem momentów spędzonych z moim kochanym Khalem i najmilszą Baiken, gdyż przy nich bledną nawet najlepsze teksty. Poza spotkaniem z nimi, nie ma nic lepszego niż popołudnie z dobrą powieścią. Szczególnie, gdy włącza się mi się mój aspołeczny tryb, kiedy to denerwuje mnie każdy, kto nie jest bohaterem literackim. Zawijam się wtedy w ciepły koc ("kocyk nie pyta, kocyk rozumie") i, z gorącą herbatą pod ręką, czytam ile się da, dopóki podły nastrój mi nie przejdzie. Nie zawsze tak było. W podstawówce składanie literek sprawiało mi nie lada problem, i, jeśli długo nie ćwiczyłam czytanek w domu, wcale nie wychodziło tak płynnie, jakby życzyli sobie tego nauczyciele. Nie wiem, kiedy tak naprawdę książki mnie wciągnęły. Podejrzewam, że mogło mieć to coś wspólnego z faktem, iż rodzice nie mieli czasu czytać nam bajek, więc trzeba było sobie jakoś poradzić samemu. Pamiętam za to pierwszą książeczkę, przeczytaną przeze mnie całkowicie samodzielnie, od deski do deski. Było to "101 dalmatyńczyków" z ilustracjami prosto z filmu Disney'a. Było to raptem kilka kartek, bardziej wypełnionych barwnymi rysunkami niż tekstem, jednak dla ówczesnej mnie, był to nie lada wyczyn. Za nią, poszły kolejne, a wraz z nimi zrozumienie, że czytając, nigdy nie będę sama. I tak mi już zostało. Do tej pory z pewnością przeczytałam więcej tomów, niż statystyczny Polak przez całe życie. Być może wyrobiłam już normę za trzech. Ile by ich nie było, bez wątpienia miały wielki wpływ na to, kim jestem obecnie, jednak tylko trzy z nich, na zawsze pozostanie moimi dobrymi wróżkami, które we właściwym miejscu i czasie, obdarzyły mnie swoimi darami.
Na szczęście moje wróżki są bardziej ogarnięte niż te, które zajmowały się Aurorą