poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Człowiek nietoperz" inaczej niż przywykłam, czyli kryminał na święta

Święta przeminęły, lodówki już niemal opróżnione, powoli coraz łatwiej się toczyć po okrutnym obżarstwie. Jakby nie patrzyć udało się odpocząć, choć trochę. Dla mnie nie ma lepszego odpoczynku niż czytanie, dlatego też moje Boże Narodzenie nie mogło się obejść bez dobrej książki. Choć nałogowo "połykam" wszelkiego rodzaju fantastykę, to jednak najpierw największą sympatią darzyłam kryminały. Kiedy zapadłam w świecie magii i miecza, to historie ze zbrodnią w tle zeszły na dalszy plan, mimo że seriale czy filmy spod znaku sensacji niezmiennie chętnie oglądałam. Przyczyna zapewne leżała w tym, iż wówczas produkcji, gdzie królowały lochy i smoki, było jak na lekarstwo. Dziś już nie mam tego problemu i jako miłośniczka tak specyficznego gatunku, mogę przebierać w najrozmaitszych tytułach. To z kolei spowodowało zaniedbanie przeze mnie kryminałów, ale mój książkoholizm nie mógł do tego dopuścić. Skoro już mieszkanie niemal godzinę od uczeni doprowadziło do nadrobienia przeze mnie czytelniczych zaległości, równie dobrze może się przyczynić do ich urozmaicenia. Zwyczajnie rzecz ujmując, poczułam się zmęczona nadmiarem fantastyki, który przyswoiłam w stosunkowo krótkim czasie. Dlatego też pozwoliłam się skusić tak popularnym ostatnio, skandynawskim kryminałom a wraz z nimi, pierwszej książce Jo Nesbo "Człowiek Nietoperz".


Jak już pisałam, nie samą fantastyką żyje człowiek i od czasu do czasu przyda się nieco urozmaicenia.

czwartek, 25 grudnia 2014

Mrozu nie było ale będzie, czyli na chłodno o świętach

Patrząc na pogodę panującą za oknem oraz wskazania termometru można by się głęboko zastanawiać, czy aby na pewno mamy do czynienia z zimą. Śniegu jak na lekarstwo, przez co ma się wrażenie, że wcale nie jest to okres Bożego Narodzenia, a kolejna przerwa urlopowa tylko z bardziej wypchaną lodówką. Ale nie, przecież aura Świąt nie zależy od pogody czy miejsca, choć sielankowe reklamy sprawiły, iż wydaje nam się to bardzo ważne. W nich własnie do idealności niezbędna jest puszysta warstwa śniegu, błękitne lub rozgwieżdżone niebo i tylko lekki mróz, by to wszystko nie popłynęło. Problem w tym, że na długo przed Gwiazdką, jesteśmy nią już zmęczeni dokładnie przez te same promocje, które zmuszają nas do bycia nadmiernie szczęśliwymi i kupowania produktów umożliwiających nam to. Życzenia zdrowia, radości i pomyślności stają się wówczas bardziej puste i tanie, a już na pewno mniej szczere, niż byśmy sobie tego życzyli. Niemal od listopada, bombardowani powszechnym i nadmiernym błogostanem nie dość, że nie czujemy wyjątkowości tych trzech dni, to jeszcze cieszymy się, że w końcu minęły, a przecież nie o to chodzi.


Kto by nie chciał mieć takiego widoku za oknem, szczególnie na Święta.

niedziela, 21 grudnia 2014

Nihei novi, czyli mangizacji ciąg dalszy

Jakiś czas temu, będąc pod całkiem sporym urokiem nowej Sailor Moon, nabyłam drogą wymiany handlowej, dwa pierwsze tomy mangi będącej pierwowzorem tego serialu. Nie był to jednak jedyny tego typu komiks, który kupiłam z własnej nieprzymuszonej woli. Najwcześniejsze miejsce zajmuje "Hetalia: Axis Power". Opisuje ona historię świata w dość frywolny i dowcipny sposób, a jej bohaterami są personifikacje krajów, regionów i mikronacji. Kiedyś pewnie o tym jeszcze opowiem, ale dziś nie na tym chciałam się skupić. Gdzieś w między czasie miałam okazję czytać jeszcze "Video Girl Ai", ale z przyczyn technicznych nie dotarłam do końca. W każdym razie, w momencie, gdy już sama zaczęłam się prosić o pożyczenie mangi do poczytania uznano, że można mnie namawiać do zapoznania się kolejnymi, nieco mocniejszymi, publikacjami tego typu. W ten o to sposób zaczęła się moja przygoda z Tsutomu Nihei'em i jego futurystyczną wizją świata.


Kwintesencja mang Niheia - samotny bohater i niezwykłe, monumentalne budowle.

środa, 17 grudnia 2014

sherlock@holmes.uk, czyli nie samą fantastyką żyje człowiek

Jak na pewno zdążyliście się już zorientować, uwielbiam fantastykę. Interesuję się nią już tak długo, iż czasami mam wrażenie, że tak było od zawsze. Jest to jednak tylko złudzenie, ponieważ na kilka lat przed tym jak pokochałam smoki i spółkę, zaczytywałam się w powieściach detektywistycznych wszelkiego sortu, ze szczególnym uwzględnieniem tych "młodzieżowych". Za przykład mogę podać tu choćby serię o "Trzech detektywach" sygnowaną nazwiskiem Alfreda Hitchcocka, czy jej polski odpowiednik, opisujący przygody Marty Patton. Oczywiście nie zapomniałam także o klasykach jak Doyle, Chirstie czy Chmielewska. Moja sympatia do kryminałów najbardziej uwypukliła się w liceum, kiedy to z powodu braku sensownego tematu z fantastyki, przygotowałam na ustny polski prezentację pod tytułem "Kryminał jako gra z czytelnikiem", zadziwiając tym samym swoich znajomych. Do tej pory lubię sobie przeczytać coś w tym stylu, kiedy odczuwam szczególne przesycenie magią i niezwykłością. Wówczas nie ma nic lepszego niż twardo stąpający po ziemi, rzeczywisty aż do bólu funkcjonariusz policji, który musi rozwiązać jakąś wyjątkowo skomplikowaną zagadkę. Oczywiście, każda tego typu sympatia musi mieć swój początek. Moja zaczęła się od starego serialu "Przygody Sherlocka Holmesa", który oglądałam z tatą w dzieciństwie. Współcześnie, ta już sztandarowa postać, doczekała się dwóch, niezwykle nowoczesnych interpretacji, o których postanowiłam opowiedzieć, ponieważ Charlie (bardzo dobry kolega ze studiów) podczas naszej ostatniej rozmowy, nie miał pojęcia o czym do niego mówię.


Tekst dostępny na stronie portalu Gavran

sobota, 13 grudnia 2014

"Krull" może być tylko jeden, czyli grzebania w pamięci ciąg dalszy

Odświeżanie staroci, głównie takich pamiętanych z dzieciństwa, niesie ze sobą wiele niepokojów, szczególnie związanych z uczuciem zawodu. Zawsze istnieje obawa, iż oglądanie ich bardziej świadomie, z większą wiedzą i doświadczeniem, spowoduje głębokie rozczarowanie. Być może dzieje się tak dlatego, że razem z pojedynczymi kadrami, nie zapomnieliśmy także pozytywnych uczuć jakie im towarzyszyły. Wrażeń szczerych, radosnych i niewinnych, jakie odczuwać może tylko dziecko, przez co takim "antykom" stawiamy zbyt duże wymagania. Nie raz czułam rozgoryczenie, gdy widma przeszłości okazywały się barwniejsze, piękniejsze niż były w rzeczywistości. Jednak mały Mróz w mojej głowie nigdy nie zaprzestaje szukania. Czasem, wśród mocno wyidealizowanych wspomnień, trafia się perełka. Scena czy fakt prowadzące do dzieła wywołującego niedowierzanie i czystą euforię. Tak było i w tym przypadku. Pamiętałam cyklopa, którego przodkowie poświęcili drugie oko za dar widzenia przyszłości, a w zamian otrzymali tylko znajomość dnia własnej śmierci. Zachowałam też w pamięci obraz latającej broni z pięcioma ostrzami. Te ślady pozwoliły mi na wygrzebanie informacji, iż chodzi o film "Krull" z 1983 roku, a ponieważ odkryłam tytuł, nic nie stało mi na przeszkodzie, by obejrzeć go raz jeszcze.


Ta podróż w odmęty pamięci była warta każdej sekundy spędzonej na oglądaniu tego filmu.

wtorek, 9 grudnia 2014

Moshi, moshi neko, czyli Mróz w świecie anime

Jak mogliście się zorientować po jednym ze starych wpisów, ja jako Mróz, oglądam nową "Salior Moon"  i nie mogę przestać się nią zachwycać. Szczególnie wtedy, gdy Bunny zachowuje się jak na dzielną wojowniczkę przystało, tak że nawet Mamoru się dziwi. Choć to konkretne anime oglądam sama i to z własnej nieprzymuszonej woli, moje wkraczanie do świata japońskich kreskówek wcale się nie skończyło. Słońce i gwiazdy mojego życia sukcesywnie ogląda ze mną kolejne, jego zdaniem najciekawsze serie. Ostatnio zmotywował mnie do przeczytania kilku mang, ale o tym opowiem kiedy indziej. Po paru tytułach, które wywoływały dość intensywne przeżycia, a myślę tu głównie o "Full Metal Alchemist", w trakcie którego musiałam prosić o pauzowanie seansu oraz "Helsingu", gdzie krew lała się całymi kaskadami, potrzebowałam czegoś lżejszego, przyjemniejszego i dużo bardziej przyjaznego. Oczywiście mój drogi Khal jak zawsze okazał się niezawodny i przyszedł do mnie z serialem spełniającym wszystkie te warunki. Ja natomiast po raz pierwszy poczułam żal, że historia opowiedziana w anime nie ciągnie jeszcze przynajmniej przez jeden sezon. Mówię tu o niezwykle pozytywnej serii "Azumanga Daioh", którą dane mi było obejrzeć, dokładnie w momencie, kiedy jej potrzebowałam. 


Naprawdę mi szkoda, że się skończyło, głównie dlatego, że przywiązałam się do głównych bohaterek. A tu macie grafikę, która choć częściowo oddaje istotę serii.

piątek, 5 grudnia 2014

Filozofia bąbelka na Wyparce

Jak mogliście się zorientować z moich mniej lub bardziej osobistych wpisów, ja jako Mróz ciągle studiuję i to bardzo adekwatny do mych zainteresowań kierunek zwany "farmacją". Dla tych, którzy nie wiedzieli, a śledzą w miarę na bieżąco "Powiało Chłodem" może być to mimo wszystko nie lada zaskoczenie połączone z niedowierzaniem. W takich chwilach przypomina mi się sytuacja z tegorocznego Falkonu, gdy po zakończonej prelekcji o smokach podszedł do mnie jeden z widzów i z niemałą konsternacją ni to zapytał ni stwierdził "Jesteś więc studentką farmacji z Kielc, która mówi o smokach (?)" Ja, z wrodzonym poczuciem humoru stwierdziłam, iż ludzie na uczelni podobnie na to reagują. Mnie jednak zadziwia fakt, iż dla większości osób farmacja i fantastyka wydają się być zupełnie nieprzystające do siebie. A nic bardziej mylnego. Tak na dobrą sprawę, gdy pozbędziemy się wzorów chemicznych i naukowego bełkotu, zostają nam całkiem silne, alchemiczne podwaliny. Ponieważ ja jako Mróz osiągnęłam już stosowny wiek predysponujący mnie do ukończenia mojej drogiej uczelni, postanowiłam swoje magistranckie ścieżki związać z zakładem zajmującym się szeroko pojętym zielarstwem. Tam, wprowadzona w jego sekretne laboratoria, warzę tajemnicze dekokty. Jakkolwiek ciekawie by to nie brzmiało, na obecną chwilę polega na pilnowaniu, przeze mnie jak Mroza, herbacianie pachnącego wywaru. Mimo iż wówczas, moje bystre spojrzenie ciągle omiata dziwne urządzenie zwane Wyparką, a szlachetny tyłek spoczywa na krześle to umysł nigdy nie próżnuje. W ten właśnie sposób narodziła się Filozofia bąbelka, którą za raz będziecie mogli przeczytać.


I kto by pomyślał, że taki bąbelek może mieć swoją własną filozofie? Pewnie ktoś, kto gapił się na nie przez kilka ładnych godzin :p

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Ideał sięgnął bruku, czyli ludzkie oblicze Króla Artura

Są książki ciekawe, czytane z przyjemnością, gdzie wręcz delektujemy się każdym słowem w min zawartym. Są książki epickie i tak wciągające, że zapominamy o Bożym świecie, woluminy przez które wyłączamy się z istnienia, ale i tak żyjemy pełniej, dostatniej, prawdziwiej. Są książki mądre, zmieniające nasze podejście do świata, pomagające w mentalnej ewolucji, kształtujące nas na wartościowych ludzi. Są książki ciężkie, przez które przebrnięcie wymaga niesamowitego skupienia, ale wywołujące dumę, gdy dobrniemy do ostatniej strony. Są książki lekkie i przyjemne i takie, do których za żadne skarby Ziemi nie potrafimy się przekonać, a jednak każda z nich wnosi coś pozytywnego do naszej rzeczywistości. Są też takie książki, do których trzeba dojrzeć, aby docenić ich prawdziwą wartość. Tomy zawodzące po pierwszych stronach, gdyż opisują historię nie tak, jak chcielibyśmy ją widzieć, niedoceniane czytadła, zbyt długo kurzące się na półce, czekające na chwilę swojej świetności i zrozumienia. Wstyd się przyznać, ale i ja jako Mróz, porzuciłam kiedyś czytaną książkę w połowie, tylko dlatego, że nie podobało mi się jak autor ocenił głównego bohatera. Czułam, że to dobra lektura, ale wówczas nie mogłam się przemóc. Po latach wróciłam do niej, dojrzalsza, bardziej obiektywna i tak mi się spodobała, że zaczęłam pochłaniać kolejne rozdziały nawet na wykładach. Mowa o "Trylogii arturiańskiej" Bernarda Cornwella, o której to będzie dzisiejszy wpis.


Ponieważ są książki, które przeczytane tylko we właściwym czasie, zostają najlepiej zrozumiane.