czwartek, 26 lutego 2015

Misja prawie niemożliwa, czyli Pingwiny na dużym ekranie

Pierwszym, co utrwala się w pamięci podczas oglądania filmu jest zazwyczaj jego główny bohater. Właściwie to jakże mogłoby być inaczej. Jenak raz na jakiś czas twórcom różnego rodzaju produkcji, udaje się stworzyć na tyle niesamowite i wyraziste postacie drugoplanowe, że swoją późniejszą popularnością znacznie przewyższają protagonistów. Za przykład mogą tu posłużyć chociażby Timon i Pumba z "Króla Lwa", którzy doczekali się własnego serialu animowanego, gdzie Simba występował jedynie gościnnie w pojedynczych odcinkach. To samo przydarzyło się najbardziej uroczym i zabójczo skutecznym komandosom z "Madagaskaru". Mimo iż wszystkie części o przygodach zwierzaków z zoo w Central Parku są raczej średnimi animacjami, to Skipper, Kowalski, Rico i Szeregowy zawładnęli sercami nie tylko młodszych widzów. W 2008 roku studio Dream Works wypuściło serial "Pingwiny z Madagaskaru", który okazał się być na tyle popularny, że producenci postanowili wypuścić pełnometrażowy film o tym samym tytule. Choć światowa premiera miała miejsce 8 listopada zeszłego roku, w polskich kinach pojawił się dopiero pod koniec stycznia. Korzystając z okazji, że moje ulubione "Killer Pingwin Komando" znalazło się na srebrnym ekranie i ja postanowiłam wykosztować się na bilet by je zobaczyć.


Killer Pingwin Komando musi się spodziewać niespodziewanego.

sobota, 21 lutego 2015

Uczelniane wypominki, czyli historia pewnej szatni

Przerwa semestralna dobiega końca, tak jak i moje świętowanie zakończenia ostatniej sesji w życiu. Fakt, iż został mi jeden egzamin do poprawki, nie umniejsza radości, że wszelkie "przyjemności" związane ze studiowaniem na mojej Alma Mater mam już w zasadzie za sobą. W obliczu ilości zakutego na pamięć materiału, w pewien sposób twórcza praca magisterska, wydaje się być czystą przyjemnością. W takim momencie życia pewnych wspominków uniknąć się nie da, a niemal pięć lat studiowania wręcz obfituje w historie, które warto przekazać chociażby młodszym pokoleniom ku przestrodze. Bardzo możliwe, że mój sentymentalizm i sarkastyczne poczucie humoru zaowocują serią tekstów-ciekawostek z życia mojej uczelni, dziś jednak chciałabym Wam opowiedzieć o sprawie, która pojawiła się nawet w gazecie. Co prawda było to łódzkie Metro, a notka miała raptem kilka linijek w kolumnie zajmującej się dziwnymi i niedorzecznymi wydarzeniami, jednak cała sprawa wydaje mi się warta odnotowania. Chociażby po to, żeby się pośmiać. 


Śmiałabym się, gdyby moje uczucia związane z zakończeniem studiów, nie były tak podobne jak Zgredka...

poniedziałek, 16 lutego 2015

Pamiętnik kurtyzany, czyli dlaczego pan Grey klęka przed Fanny

Kwiaty powoli więdną, czekoladki już zjedzone, a w supermarketach królują promocje, mające na celu wyzbycie się wszystkich czerwonych gadżetów wciąż zalegających półki. Jedni z rozrzewnieniem wspominają minione walentynki, inni cieszą się, że to szaleństwo w końcu za nami, a jeszcze inni szturmują apteki, które mniej lub bardziej dokładnie przekonają ich, iż o ostatecznych wynikach swoich ekscesów dowiedzą się 14 listopada. Jak na tego typu święto przystało, znów podzieliło ono wszystkich na "zwolenników" i przeciwników" obrzucających siebie nawzajem błotem. Czasami mam wrażenie, że internauci operują jednym i tym samym zestawem komentarzy z drobnymi modyfikacjami w zależności od okazji. Teksty o komercjalizacji, amerykanizacji i o tym, iż powinniśmy się kochać codziennie, a nie tylko raz do roku, można z powodzeniem podciągnąć także pod Boże Narodzenie. Ta schematyczność wręcz nuży wszystkie istoty przyglądające się temu z boku, które chciałyby uczcić dzień zakochanych (lub chorych psychicznie - zależnie od interpretacji patronatu świętego) na swój własny sposób.


Życie i jego sposoby na weryfikację Walentynek.

środa, 11 lutego 2015

Od pierwszego wejrzenia, czyli "Bez litości" dla Mroza

Każdy nałogowy czytacz, ma swoje własne techniki wybierania nowych książek. Jedni sugerują się recenzjami, drugich skusi tekst na okładce i przystępna cena, jeszcze inni podążą za opinią znajomych twierdzących "Musisz to przeczytać!". Istnieje także całkiem spora grupa osób kierujących się nosem, dosłownie i w przenośni, w wyborze powieści dla siebie. Ponieważ słowo drukowane jest w naszym kraju niemoralnie wręcz drogie, ja zwykłam stosować technikę mieszaną, dokładając do tego "test losowej strony" (jeśli spodoba mi się fragment tekstu ze środka książki, to działa to na jej korzyść). Jednak i od tego bywają wyjątki. Swoją przygodę z prozą Zambocha zaczęłam przez jedno ze swoich rzadkich zachowań. Będąc w WBP w Kielcach, szukałam powieści, która solidnie zajęłaby się moim czasem. Docierając już do końca katalogu byłam nieco skonsternowana, ponieważ na karcie pozostawało mi jeszcze sporo miejsca do zajęcia, a pozycji którymi mogłabym je zagospodarować było coraz mniej. Wówczas, zrezygnowana, sięgnęłam po książkę, przyciągającą mój wzrok od dłuższego czasu. Ani tytuł, ani tym bardziej tekst na okładce nie sugerowały, że to powieść dla mnie. Wtedy to zajrzałam do środka, w celu ostatecznej weryfikacji, a moje spojrzenie padłp na zdjęcie autora. Uśmiechając się do siebie, stwierdziłam, że wezmę oba tomy dzieła pt. "Na ostrzu noża". Potem okazało się, że to naprawdę świetna książka, a ja do tej pory wypominam sobie swoje jakże płytkie zachowanie - postanowiłam ją przeczytać tylko dlatego, iż w moim mniemaniu jej twórca jest naprawdę przystojny. Choć z drugiej strony, gdyby nie to, do tej pory mogłabym nie poznać prozy Zambocha, co byłoby jeszcze gorsze. Dziś, mając już za sobą całkiem sporo jego powieści, chciałabym Wam opowiedzieć o moich wrażeniach po przeczytaniu "Bez litości".


Nie oceniaj książki po okładce... Ale po zdjęciu autora już możesz :P

sobota, 7 lutego 2015

Mój współlokator jest wampirem, czyli "Co robimy w ukryciu"

Wampiry są wśród nas. Tę szaloną i dość kontrowersyjną informację od lat próbują nam sprzedać zarówno pisarze fantaści, jak i twórcy wszelkiej maści filmów. Niestety ostatnie "dzieła" sprawiły, że grono ludzi zamiast się ich bać, czuje narastające znużenie "wampirycznymi" motywami lub, co gorsze, widzi w tych nieumarłych krwiopijcach doskonałych kandydatów na mężów. Potomkowie Nosferatu nie mają już takiej siły przerażania co kiedyś, ponieważ zostali do gołego obdarci z tajemnicy.  Ich mroczne moce zwyczajnie nie są dla nas sekretem. Podejrzewam, że każdy z nas potrafiłby wymienić przynajmniej trzy sposoby uśmiercenia tych dzieci nocy, ze dwie opcje przemiany i kilka możliwości przetrwania we współczesnym świecie jako XXI-wieczna kopia Drakuli. Powtarzając jednak za pierwszą (choć fikcyjną) szablą Rzeczypospolitej "Jak się nie będą Ciebie bali, to się będą z Ciebie śmiali" i mam nieodparte wrażenie, że taki właśnie los spotyka dzisiaj wampiry. Nowozelandzki duet, w składzie Jemaine Clement i Taika Waititi, zdawał się nieświadomie podążać za tą myślą, tworząc "What We Do In The Shadows" - dokumentalizowaną (mocukent), czarną komedię o życiu krwiopijców w dzisiejszym świecie.


Pomysł był prosty i dowcipny, wykonanie jak najbardziej adekwatne, ale hmmm moim zdaniem czegoś zabrakło.

niedziela, 1 lutego 2015

Łódzkie mądrości cz.2

Kolejny refleksyjny tydzień, tym razem spowodowany ostatnimi zajęciami na uczelni. Sama myśl, że nie spędzę już ani jednej godziny na wykładach związanych z moim kierunkiem, jest naprawdę wyzwalająca. Wybaczcie mi tym razem brak obiektywizmu, ale farmacja dała mi porządnie w kość i nie jestem do końca przekonana, czy drugi raz wybrałabym ten sam kierunek. Trochę przykrym jest fakt, że decyzję o tym, co na długi czas zdefiniuje nasze życie, musimy podejmować w momencie, kiedy tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. Zazdroszczę ludziom, którzy już w liceum potrafili dokładnie zdefiniować swoją przyszłość i teraz są zadowoleni z tych decyzji. No cóż, nie ma sensu marudzić nad tym, czego się już nie zmieni. O ile opowiadanie o studiach sprawia, ze wylewa się ze mnie gromadzona latami gorycz, o tyle czas pomiędzy zajęciami, oczywiście ten nie przeznaczony na naukę, jest czymś, co zawsze będę miło wspominać. Człowiek żył, podejmował decyzje, popełniał błędy, dostawał nauczki, ale wszystko to sprawiło, że teraz może czuć się bardziej wartościowo. Różne czynniki zmieniają jego charakter. Nie jest to jednak szalona metamorfoza na wzór gwałtownej reakcji chemicznej. To coś bardziej przypominającego szlifowanie, wydobywanie wewnętrznego blasku. Dla mnie studia, to nie był tylko czas nauki przyszłego zawodu, ale przede wszystkim okres poznawania samej siebie, docenienia kilku rzeczy i odkrycia w sobie kilku nowych powodów do istnienia.


A może lepiej cierpliwość, bo jak dasz mi siłę, to ich wszystkich pozabijam...