niedziela, 31 maja 2015

Żywot pisarza utopijnego, czyli skażcie mnie na "Dożywocie"

Miałam nie pisać tej recenzji, mimo że książkę przeczytałam ją już jakiś czas temu. Po prostu obawiałam się, iż sympatia do "ałtorki", jaką wzbudziły we mnie jej dwie powieści oraz TwarzoKsiążkowy profil sprawią, że nie będę tak chłodno-obiektywna jakbym sobie tego życzyła. Jednak wczorajszy dzień obudził we mnie Lichotko-podobne marzenia. Wiecie, marzenia z rodzaju tych co "to było dawno i nie prawda" czy "to nie możliwe na naszej długości geograficznej". Chodzi mi o utopijną wizję pisania powieści w małym domku stojącym w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Obudzić się rano, z kubkiem kawy wyjść na taras, zapatrzyć się na wszechobecną zieleń i pisać. A wieczorami czytać książki. Niestety współczesny pisarz nie bardzo może sobie na coś takiego pozwolić i raczej nie powinien, jak pisał Łukasz Kotkowski w jednym ze swoich felietonów. Chyba że dostał spadek po dziadku i ma mocno ugruntowaną pozycję w półświatku literackim, ale i wówczas nie radziłabym odcinać się zupełnie od internetu. Ale pomarzyć zawsze można. Marta Kisiel postanowiła przenieść te idylliczne pragnienia na nieco wyższy poziom, tworząc "Dożywocie".


Książka ta posiada jedną znaczną wadę - absolutny brak ilustracji. Na szczęście na fanów zawsze można liczyć ;)

poniedziałek, 25 maja 2015

Dzień Parowych Kosmicznych Opowieści

Trzydzieści osiem lat temu rozpoczęła się historia kosmicznej sagi, której fani są członkami chyba jednego z najbardziej rozpoznawalnych fandomów na świecie. Nie ma takiego zjazdu, takiego konwentu, gdzie nie mieli by swoich przedstawicieli. Zupełnie jakby łączyła ich tajemnicza Moc! Mowa oczywiście o "Star Wars", które 25 maja 1977 roku weszły nie tylko do kin, ale i ludzkich serc, zostając tam na stałe. Z tej okazji, razem z Klimatem Wieku Pary, postanowiliśmy zorganizować Dzień Parowych Kosmicznych Opowieści. Choć wybraliśmy dzień kojarzący się z Gwiezdnymi Wojnami, to jednak nie zamierzamy się do nich ograniczać. Na TwarzoKsiążkowym profilu KWP znajdziecie mnóstwo cudownych grafik, pokazujących jak klimat steampunku może wpływać na najbardziej znane space opery. Moim skromnym zdaniem dodają im subtelnego uroku i zmniejszają odczucie nadmiernej sterylności, które nie raz towarzyszy (przynajmniej mnie) w przypadku tego typu produkcji. Ja ze swojej strony zapraszam Was, szczególnie tych niewtajemniczonych, w krótką podróż po kosmicznych historiach. "Śmiało dążcie tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek".


Skoro stempunk, to i epoka wiktoriańska. Skoro już przenosimy się w czasie, to może zastanówmy się jak brzmiałyby "Gwiezdne Wojny", gdyby zostały napisane przez Szekspira? Zapraszam na bloga Rozminy Hadyny, gdzie znajdziecie odpowiedź na to pytanie.

czwartek, 21 maja 2015

Tekst się sam nie stworzy, czyli słów kilka o pisaniu magisterki

Jak wiecie z mojej TwarzoKsiążki albo z samego bloga, na obecną chwilę sen z powiek spędza mi pisanie magisterki. Proces ten żmudny i trudny, przypomina mi, że wszystkie memy w internecie nie biorą się z niczego i potrafią być boleśnie prawdziwe. W swej głębokiej naiwności, podyktowanej sympatią do ziół wszelakich (uczestnicy jednej z moich prelekcji mogą potwierdzić), postanowiłam ją robić na zakładzie, który, w bardzo dużym uproszczeniu, zajmuje się zielarstwem. Oczami wyobraźni widziałam siebie otoczoną kolbami, menzurkami i probówkami wszelkiego sortu, uprawiającą cuda, za które na stosie już dawno by mnie spalili. No cóż, pięć lat na moim "ukochanym" kierunku nadal nie pozbawiło mnie nieco cukrowych złudzeń, jak mogą wyglądać moje studia.


Adekwatna grafika w pełni wyrażająca moje uczucia.

piątek, 15 maja 2015

"Żeby ocalić świat, zabiję ludzi", czyli cienka granica pomiędzy herosem a łotrem

Od czasów pierwszego "Iron Mana" filmy o komiksowych superbohaterach, szczególnie spod znaku Marvela, święcąc triumfy nie tylko na srebrnym ekranie. Choć kiedyś stanowiły niszową rozrywkę, dla najbardziej zatwardziałych geek'ów, dziś stały się pożywką dla mas. Odtwórcy głównych ról, zamiast wstydu związanego z chodzeniem w "rajtuzach", są otaczani uwielbieniem fanek i cichą zazdrością fanów. Produkcje tego typu charakteryzują  głównie zapierające dech w piersiach efekty specjalne, liczne wybuchy, wciskająca w fotel akcja i swobodne poczucie humoru. Czasami też, próbują sprzedać nam coś więcej. Na obecną chwilę, na tapecie komiksowych kinomaniaków znajduje się najnowsza część przygód "trykotowych" Mścicieli - "Avengers: Age of Ultron". Film ten miał bardzo wysoko postawioną poprzeczkę, nie tylko po pierwszej części, ale także po świetnym "Winter Soldier", a także musiał spełnić liczne wymagania, stawiane mu przez fanów. I zrobił to. Ale czy aby na pewno to dobrze?


Najbardziej wyczekiwana ekranizacja komiksu tego roku.

niedziela, 10 maja 2015

Witajcie w alternatywnej rzeczywistości, czyli londyńska "Mapa czasu"

Nie jestem brytofilką. Nie robię maślanych oczu do każdego aktora, pochodzącego z Wyspy, nie twierdzę, że BBC to najlepsza stacja na świcie i nie czytałam w oryginale "Dumy i uprzedzenia". Nie mniej jednak czuję pewną sympatię do Wielkiej Brytanii, podsycaną opowieściami znajomych. Uwielbiam słuchać brytyjskiego akcentu, chciałabym kiedyś zobaczyć z bliska Big Bena i straszna ze mnie herbaciara. Szczególną estymą darzę wiktoriański Londyn, ale to głównie wina Sir Arthura Conan Doyle'a i tych wszystkich steampunkowych powieści, których akcja toczy się właśnie w tym okresie. Trochę trudno mi się dziwić, że kiedy koleżanka wspomniała mi o nowej książce, której fabuła osadzona jest właśnie w takich realiach, postanowiłam ją przeczytać. A że zaradna ze mnie kobieta, szybko dopadłam ją w swoje zimne łapki :) W ten o to sposób dziś możecie przeczytać sobie moją opinię na temat "Mapy czasu" Felixa J. Palmy.


Jest styl, jest klasa, jest subtelna sugestia. Muszę pochwalić wydawnictwo za okładkę. Bardzo klimatyczna. I, co się chwali, choć nawiązuje do steampunku, to wyróżnia się kolorystyką. Duży plus ode mnie.

wtorek, 5 maja 2015

"Piździ jak w Kieleckiem", czyli roczna anomalia internetowa

I stało się. Sama nie wiem dokładnie jak i kiedy, ale pisanie kolejnych postów weszło mi w nawyk. Każdy "dzień publikacyjny" jest tak czy inaczej przeznaczony na wytrwałe stukanie w klawiaturę i wlepianie oczu w ekran "Tosi". Oczywiście zdarza mi się modyfikować daty, wrzucać kolejne teksty na trzy minuty przed północą lub też pisać je z dużym wyprzedzeniem, jednak zawsze, gdy o nich "zapomnę", mam wyrzuty sumienia. Prowadzenie bloga weszło mi w krew bardziej, niż się spodziewałam. Tak bardzo, że niemal nie zauważyłam jak długo go prowadzę. Tak moi mili. W niedziele minął rok od mojego pierwszego wpisu.


Chyba powinnam odśpiewać sobie "Sto lat", czy coś w tym stylu?