wtorek, 29 września 2015

Gorączka łódzkich prelekcji, czyli przeziębiona Mróz na Kapitularzu

Jak bardzo w swoim życiu udało Wam się odczuć złośliwość losu? U mnie ostatnio było to dość paskudne, ponieważ po niemal trzech miesiącach siedzenia w domu, gdzie mogłabym odleżeć każde przeziębienie, rozchorowałam się na sam wyjazd. Mało tego. Wszystko na dzień, dwa przed łódzkim Kapitularzem, na którym miałam przyjemność prowadzić kolejne prelekcje. Myśli o odwołaniu przyjazdu wywoływały u mnie nie małą konsternację, ale przecież nie po to pięć lat studiowałam farmację, żeby nie wiedzieć jakimi lekami podtrzymać się przy życiu. Jak by jednak nie działały, do dnia konwentu katar zdążył zebrać już  swoje "nosowe" żniwo, zostawiając mnie z niemiłosiernie czerwonym kinolem. Ale co tam. Na konkurs piękności nie jechałam. Z przebraniem dałam sobie spokój, podobnie jak z makijażem, z którego pewnie nic by nie zostało po kilku kontaktach z chusteczką. Do torebki zgarnęłam podręczny zestaw przetrwania w nagłych sytuacjach i ruszyłam na Widzew, pokrzepiana myślą, że w razie czego zawsze mogę wrócić i zasnąć we własnym łóżku.

Oczywiście Łódź musiała mnie przywitać "przypomnieniem" o koszmarnych korkach, o których nie myślałam przez ostatnie miesiące. 25 września - dzień rozpoczęcia konwentu - stał się dla mnie walką o dotarcie do XXXII LO w Łodzi, gdyż czterdziestominutowa trasa (wg MPK), zamieniła się w dwugodzinną. Możecie sobie wyobrazić moje całkiem mocne zdenerwowanie i ciągłe spoglądanie na zegarek. Liczyłam, że po przyjeździe będę miała chwilkę na "zwiedzanie", czy chociażby wyrównanie oddechu, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały, że najpewniej z marszu wejdę na swoją prelekcję. Łódź... Ale dotarłam i to nawet z pewnym zapasem czasowym, a brak kolejek przy akredytacji wywołał u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że mogę lecieć i ogarniać sprzęt zaraz po przyjściu, ale z drugiej... Któż przyszedłby na moją prelekcję, gdyby nikt się niezaakredytował? Cóż, wejście do sali z trzema, czterema osobami zdawało się potwierdzać moje obawy, ale przecież i dla jednej bym mówiła, więc było czym się przejmować?

Lubię, kiedy akredytacja idzie szybko, sprawnie i bez kolejek.

piątek, 25 września 2015

Historia pewnej smoczej miłości, czyli opowieść o starych bohaterach

Wszystko ma swój początek. Wszechświat zaczął się od Wielkiego Wybuchu, nauka od pierwszego dnia w szkole, a dorosłe życie od samodzielnie zapłaconego rachunku. Tak i moja fascynacja smokami od czegoś się zaczęła. Kiedy jeszcze byłam w gimnazjum, (czyli tak dawno, że nawet najstarsi górale nie pamiętają) wpisując w wyszukiwarkę hasło "smoki" pierwszym co wyskakiwało był link do Smoczych Stron - jednego ze starszych, polskich smokologicznych portali. Dziś to tylko martwa stronka, której ostatnia aktualizacja miała miejsce ponad 10 lat temu, ale wówczas była na tyle niesamowita, że zasiała we mnie coś, co potem wykiełkowało z niesłychaną intensywnością. Tak zastanawiając się nad tą kwestią z perspektywy czasu, wydaje mi się, ze gdybym nie trafiła na tę książkę, nic by się tak naprawdę nie rozpoczęło. Jednak ślepy los w postaci kolegi z liceum pożył mi ją ze słowami "Masz, od tego powinnaś zacząć", a zdanie to z czasem stało się proroctwem, które zapoczątkowało wiele zmian.

Chyba każdy ma taką książkę, która coś zmieniła w jego życiu. Ja mam takich całkiem sporo, ale o tej jeszcze nie pisałam.

poniedziałek, 21 września 2015

Przywiało Mroza na Sabat, czyli jak się bawią kieleccy fantaści

No i stało się. Po zeszłorocznych złorzeczeniach na swój durny los i niemożności zjawienia się na żadnym ze świętokrzyskich konwentów, w te wakacje udało mi się obskoczyć oba. Relację z Jagaconu mogliście już czytać na łamach tej jakże zacnej stronki, więc teraz najwyższa pora, żeby opisać Wam, jak Mróz bawiła się na Sabacie. Tak po prawdzie to o ile moja wizyta na suchedniowskim konwencie była mocno zaplanowana i wyczekana, to decyzję o zawitaniu na Sabat podjęłam raczej spontanicznie. Pierwszym co mnie odstręczało była cena. Mimo że organizowany na terenie Targów Kielce (wzorem Falkony czy Pyrkonu), to ciągle mały, lokalny konwent i 50 zł za akredytację jak na coś takiego to jednak trochę za dużo. W zeszłym roku tyle płaciło się za wejście na Pyrkon, gdzie przy ilości atrakcji jakie zapewniali organizatorzy, wydawało się to strasznie śmieszną ceną. W Kielcach przy płaceniu pojawiał się mały zgrzyt, ale udało mi się ominąć ten punkt, przyjeżdżając z własnymi prelekcjami. Druga, mniejsza przeszkoda, dotyczyła sposobu dotarcia na teren targów, ale gdy rodzice pożyczyli mi samochód, szybko została zniwelowana.


Jak zawsze i wszędzie towarzyszył mi lemur Mort już od wieków przyczepiony do mojej torebki.

poniedziałek, 14 września 2015

Książkoterapia w lawendowym pokoju

Jakoś tak w zeszłym roku na portalu lubimyczytac.pl znalazłam zapowiedź książki, która w zasadzie z miejsca sprawiła, że zapragnęłam ją mieć. Jej główny bohater prowadził księgarnię, o wdzięcznej nazwie "Apteka literacka" i sprzedawał "pacjentom" takie powieści, jakie akurat były im potrzebne. Po krótkiej rozmowie, kilku celnych pytaniach, potrafił "zdiagnozować" duchowe problemy danej osoby i zalecić odpowiednią, literacką kurację. Mając w pamięci to, ile razy książki mi pomogły, z miejsca chciałam odnaleźć taką księgarnie, gdzie miły pan sprzedawca poleciłby mi dzieło adekwatnie pasujące do mojego stanu duszy. I przepadłabym wówczas zupełnie, starając się jak najczęściej tam przychodzić, rozmawiać i wydawać tak z trudem zaoszczędzone pieniądze. Bo nie ma czegoś jak za dużo książek. A skoro nie mogłam mieć niczego takiego już za raz, w tej chwili, postanowiłam zdobyć chociaż powieść, która by mi o tym opowiedziała. Mówię oczywiście o "Lawendowym pokoju" Niny George.


Mimo że pola lawendy tak pięknie wyglądają, to zupełnie nie pasuje do treści. Podobnie jak cytat umieszczony na okładce.

środa, 9 września 2015

Postapokalipsa dla dzieci, czyli rycerscy wizjonersi w służbie magicznego światła

Zagłada ludzkości to chyba jeden z popularniejszych tematów filmów ostatnich lat. Scenarzyści prześcigają się w wymyślaniu, co do niej doprowadzi. Czy będzie to kolejna epoka lodowcowa, globalne ocieplenie i związane z nim stopienie lodowców, wojna jądrowa, asteroida, najazd przybyszów z kosmosu, zwykła ludzka głupota, czy zupełnie coś innego? Co do jednego wszyscy są pewni: cokolwiek to będzie, spowoduje całkowity upadek naszej cywilizacji, a ci, którzy przetrwają, będą musieli radzić sobie na jej zgliszczach. I teraz powstaje pytanie, czy taka mało optymistyczna wizja może stać się podwaliną animacji dla dzieci? No cóż, miłośnicy starych animacji, i ludzie urodzeni w odpowiednim czasie zapewne pamiętają serię "Highlander: The Animated Series" z 1994 roku. Jej akcja ma miejsce na postapokaliptycznej Ziemi, gdzie Nieśmiertelni rozpoczynają swoją grę znaną z filmowego pierwowzoru. Serial może nie najwyższych lotów, ale pokazuje o co mi chodzi. Tymczasem ja chciałabym Wam zaprezentować jeszcze starszą produkcję. 


Kto oglądał łapka w górę! Albo komentarz :P

piątek, 4 września 2015

Mechaniczny Człowiek na Trafalgar Square, czyli opowieść o prozie Hoddera

Mark Hodder ma być gościem na tegorocznym Coperniconie, więc wszyscy fani zacierają ręce ,że autor jednej z ich ulubionych, steampunkowych trylogii odwiedzi w końcu w Polce... a tym czasem przychodzi Mróz i mówi, że te "trzy części" to fragment zaniedbanej heksalogii i całe życie okazuje się kłamstwem. Mowa oczywiście o cyklu "Burton i Swineburne", którego akcja dzieje się w alternatywnej wersji Wielkiej Brytanii, gdzie zamiast królowej Wiktorii rządzi książę Albert (teraz już król). W Polsce nakładem Fabryki Słów ukazały się: "Dziwna sprawa Skaczącego Jacka", "Zdumiewająca sprawa Nakręcanego Człowieka" i "Wyprawa w Góry Księżycowe". Jednakże nowojorskie wydawnictwo Prometheus Books opublikowało jeszcze trzy kolejne książki, z czego ostatnia ukazała się już w sierpniu tego roku. Dla zainteresowanych ich tytuły to "The Secret of Abdu El Yezdi", "The Return of the Discontinued Man" i "The Rise of the Automated Aristocrats" i mam nadzieję, Fabryka Słów kiedyś je wypuści. Mnie tymczasem udało się w końcu przeczytać "Nakręcanego człowieka". Moim skromnym zdaniem powiela błędy pierwszej części, ale mimo wszystko jest od niej dużo lepszy, jednak o tym za chwilę.


I heksalogia w komplecie