niedziela, 29 listopada 2015

Listopadowe chłody Mroza

Ostatnio zaniedbałam swojego bloga, ale tego nie muszę Wam chyba mówić. Dobrze to widzicie. Wpisy stały się monotematyczne, oscylując tylko wokół recenzji książkowych, i nie tak regularne jak wcześniej... Bo moja stażo-parca, bo życie, bo problemy, a zawsze najłatwiej odłożyć, przesunąć tę inicjatywę, która najmniej od nas wymaga i nie świeci czerwonym "MUSZĘ" nad głową. Tutaj nikt mnie nie zbeszta, jeśli przekroczę termin o dzień lub dwa, czasem mam nawet wrażenie, że nikt naprawdę nie czeka na te wpisy. Chociaż w sumie nie powinnam marudzić, skoro bloga założyłam głównie po to, żeby po prostu pisać i mieć do tego właściwą motywację. I nie wiem, czy coś gdzieś poszło nie tak, czy zaczynam potrzebować czegoś więcej niż moje własne poczucie odpowiedzialności, ale nie mam ochoty na pisanie. I to mnie niepokoi.

Wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło 'listopad' i takie coś wyskoczyło. Po krótkiej chwili stwierdziłam, że pasuje idealnie.

środa, 25 listopada 2015

"Studnia Zagubionych Aniołów" Artura Laisena - fragment

Pamiętacie jak dawno, dawno temu zachwycałam się kielecko-japońskim "C.K. Monogatari"? Otóż wydawnictwo Genius Creations szykuje kolejną powieść tego samego autora o niezwykle intrygującym tytule "Studnia Zagubionych Aniołów". Jeden z fragmentów tej książki już u mnie czytaliście, ale ponieważ data premiery zbliża się wielkimi krokami, GC postanowiło jeszcze bardziej podkręcić atmosferę. Na moją skrzynkę trafił ten o to króciutki, bo raptem 20-stronicowy wycinek, w sam raz na zaostrzenie apetytów. Miłego czytania!

Jest i kolejna z minimalistycznych okładek tegoż wydawnictwa.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Na potęgę szpulki i naparstka, czyli moc wraca do stolicy

Magia rządzi się swoimi własnymi prawami. O tym wie każdy miłośnik fantastyki, dla którego przygody wszelkiego sortu czarodziejów są niesamowitą pożywką dla wyobraźni. Choć wiadomo, co książka to zasady działania czarów różnią się od siebie, jednak są pewne, niepisane reguły, których trzyma się większość autorów. Mimo to wyobraźnia pisarzy nie przestaje nas zaskakiwać, serwując całą plejadę specyficznych postaci, wpisujących swoje talenty (i antytalenty) w zawód maga. Merlin, Raistlin, Rincewind, Dumbledore, Gandalf, Arivald czy Yenefer są tak różni, jak tylko odmienne potrafią być istoty ludzkie, zarówno pod względem charakterów czy właśnie sposobów władania magią. Choć, gdyby dokładnie się przyjrzeć, znalazłoby się pewne elementy wspólne: tajemnicze zaklęcia szeptane w niezrozumiałych językach, zaskakujące ingrediencje niezbędne do rzucania czarów, czy też potężne artefakty wspierające swą energią moc maga. I księgi! Mnóstwo ksiąg! A gdyby rzucane czary brzmiały nieco bardziej swojsko? Gdyby składniki wykorzystywane do zaklęć były zupełnie zwyczajne, a artefakty na pierwszy rzut oka wyglądałyby jak śmieci (i w gruncie rzeczy nimi były)? Może magia jest zaklęta we wszystkim, tylko nie posiadamy odpowiedniego zmysłu, by móc z niej korzystać? Dziś kilka słów o książce i czarodzieju, którzy są aż do bólu współcześni.

Minimalistyczna i "krwawa" okładka.

wtorek, 17 listopada 2015

Kolorowe kredki, czyli dorosła kolorowanka Mroza

Kredki były w moim domu zawsze. Mogłam nie mieć lalek, pluszaków, samochodzików, czy innych zabawek sprzed doby internetu, ale kredki być musiały. Choć nie pamiętam pierwszego pudełka tych "kolorowych ołówków", to jednak w głowie utkwił mi obraz puszki-piórnika  z mnóstwem zdekompletowanych kredek: "chińskich", dwustronnych, świecowych, "niełamiących się", "śmierdzących"... jak teraz sobie to przypominam to musiało być ich pełno. Jakim cudem z każdego kompletu zostawała mi jedna czy dwie, nie wiem. Przecież ich nie zjadałam. Chyba. Pamiętam jak w jednym z kompletów, w pudełku z Kubusiem Puchatkiem znalazłam kredkę w idealnie cielistym kolorze, która wówczas stała się dla mnie jednym z najcenniejszych kolorów. To było solidne, metalowe, więc do tej pory je mam, kredkę też, bo żadne mieszanie barw nigdy nie pozwoliło mi na uzyskanie tak idealnego odcienia skóry. Chociażby po tym wstępie można się domyślać, że jako dziecko rysowałam sporo. Pamiętam całe ryzy "papieru komputerowego", jak go nazywałyśmy z siostrą (dla nie wtajemniczonych papier używany do starych drukarek igłowych), pokryte kolorowymi rysunkami. I całe reklamówki "dzieł", które rodzice w tajemnicy utylizowali, żeby zrobić miejsce na następne. Fakt, od tamtego czasu minęły całe eony, trudno dziwić się mej skromnej osobie, że dałam się wciągnąć w kolorowankowe szaleństwo.

Okładkę też można pokolorować, a co? Kto nam zabroni?

środa, 11 listopada 2015

Co ze mną jest nie tak, czyli czytając "Papieża sztuk"

Każdy z nas, zapalonych czytelników, ma z pewnością jakiegoś swojego ulubionego autora, którego nazwisko stanowi już doskonałą zachętę do kupna książki. Kochamy go i kochamy jego twórczość przynajmniej do momentu, kiedy poznamy go osobiście. Bo wtedy już bywa różnie. Dla mnie takim sztampowym już przykładem jest Sapkowski. O moim pierwszy spotkaniu z ojcem Wiedźmina już Wam kiedyś opowiadałam. W każdym razie po tej konfrontacji, do powieści pana Andrzeja podchodzę już z większym dystansem niż kiedyś. Jednak nie o tym chciałam pisać. Cały ten mój wywód miał na celu wprowadzenia do konkretnego pytania: czy mieliście kiedyś na odwrót? Czy przy okazji licznych konwentów spotkaliście kiedyś jakiegoś pisarza, którego proza do Was nie przemawia, ale strasznie chcielibyście ją uwielbiać dla niego, bo zasługuje? Nie... No cóż... Ja ostatnio przeżywam coś takiego odnośnie twórczości Jakuba Ćwieka - chciałabym lubić jego książki, ale na obecną chwilę nie potrafię. Szczególnie po całej masie mieszanych uczuć związanych z przeczytaniem najnowszej powieści "Kłamca. Papież Sztuk". Co ze mną jest nie tak?

I okładka tak bardzo nieadekwatna do treści. Marvelowskiego Lokiego nie uświadczysz ani Maski tym bardziej.

czwartek, 5 listopada 2015

Nierówna walka z burzowym dziełem, czyli rzecz o "Drodze Królów"

Dobrze jest dostawać książki. Z tym zdaniem zgodzi się pewnie każdy bibliofil. Ja swego czasu miałam okazję otrzymać cudną "niespodziewajkę" w postaci "Drogi Królów" Brandona Sandersona. Była to o tyle nietypowa "niespodziewajka", że sama ją sobie wybrałam. Zaskoczyło mnie jednak niemal błyskawiczne tempo dotarcia paczki i jej wielkość. W sumie rzuciłam tym tytułem, ponieważ wszyscy się nim zachwycali, a ja chciałam koniecznie sprawdzić z czym to się je. Oczywiście istniało niebezpieczeństwo trafienia na drugi "Zmierzch" czy "Grey'a", ale są portale, którym ufam na tyle, że jeśli powiedzą mi, iż coś jest dobre, to im uwierzę. Przynajmniej na tyle, żeby zaryzykować. W każdym razie, oprócz dnia dostarczenia przesyłki, zadziwiła mnie jej obszerność. Pudełko, w którym przyszła, mogło spokojnie pomieścić trzy do czterech książek rozsądnej wielkości. Tu, całe to miejsce zajmowało jedno, olbrzymie tomiszcze, na dzień dobry twierdzące, że nie ma czegoś takiego jak zbyt długa powieść. Niestety przez swój rozmiar i gabaryty długo czekała, aż znajdę na nią czas. Wiecie, większość książek czytam siedząc w komunikacji miejskiej i zadziwiającym jest, jak wiele tytułów potrafię wówczas pochłonąć. Jednak, jakby nie patrzeć, "Droga Królów" formatem torebkowym nie jest, więc musiała zaczekać, aż będę miała chwilę, by siąść wygodnie w domu i poświęcić jej całą swoją uwagę. Trochę to trwało, ale w końcu doczekała się.

Dzieło wręcz monumentalne. Olbrzymie w planach i ilości stron.

wtorek, 3 listopada 2015

"Okup Krwi" Marcina Jamiołkowskiego - wznowienie

Jakiś czas temu, na swojej TwarzoKsiążkowej stronce, informowałam Was o planowanym na jesień tego roku, drugim tomie przygód warszawskiego maga - Herberta Kruka. W oczekiwaniu na premierę mam dla Was jeszcze lepszą wiadomość. Wydawnictwo Genius Creations przygotowało wznowienie pierwszej części - "Okupu Krwi", którego sprzedaż ruszyła już kilka dni temu. Więcej szczegółów znajdziecie na mojej TwarzoKsiążce, a tym czasem zapraszam Was do zapoznania się z fragmentem tej powieści.