niedziela, 24 stycznia 2016

Dary losu, czyli Wiedźmi Konkurs Patronacki

Witajcie wielbiciele fantastyki wszelakiej!
Jakiś czas temu mogliście przeczytać na moim TwarzoKsiążkowym profilu, że objęłam patronatem pewną wyjątkową książkę. Mowa tu oczywiście o powieści "Spalić wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz, której recenzję mogliście już u mnie czytać. Ale, jak to mawiają, zawsze warto zasięgnąć innych opinii, więc jeśli ja Was nie przekonałam, przeczytajcie, co mają do powiedzenia na jej temat Nocny Cień i A Safe, Warm Place With Books. Jeśli po tych wszystkich informacjach poczuliście nagłą potrzebę posiadania własnego egzemplarza "Spalić wiedźmę", ponieważ bez niej Wasze biblioteczki byłby niekompletne, mam dla Was idealne rozwiązanie. Dzięki wydawnictwu Genius Creations posiadam egzemplarze, które z chęcią oddam w Wasze ręce. By ułatwić mi wybór czytelników, do których one trafią ogłaszam

Wiedźmi Konkurs Patronacki

Do wygrania ten o to egzemplarz (a może nawet dwa) 

czwartek, 21 stycznia 2016

W "Labiryncie Śniących Książek", czyli witaj Księgogrodzie.

Od kiedy miałam tę czystą przyjemność poznać przygody Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów w "Mieście Śniących Książek", Walter Moers stał się moim ulubionym, niemieckim pisarzem. Trudno też dziwić się mej skromnej osobie, że postawiłam sobie za punkt honoru zgromadzenie wszystkich jego powieści, jakie u nas przetłumaczono i wydano. Niestety moja znikoma znajomość niemieckiego, a raczej jej brak (mimo sześciu lat nauki języka naszych sąsiadów zza Odry, wciąż najlepiej są mi znane najpopularniejsze zwroty ze starych filmów wojennych), nie pozwala na zapoznanie się z tymi dziełami w oryginale. Przy czym stwierdzam, że musiałby to być dla mnie język ojczysty, żebym była w stanie wyłapać wszelkie niuanse jakimi posługiwał się autor. Nie mniej jednak pani Katarzyna Bena odwala w tym miejscu kawał nieocenionej, wspaniałej roboty, za co należą jej się stokrotne dzięki i błogosławieństwa wszelakie. Wracając jednak do meritum. Jak zapewne mogliście się domyśleć, przy pierwszym poważniejszym zastrzyku gotówki nabyłam moje ukochane "Miasto...", ale chyba nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała okazji i nie zdobyła przy tym książki opisującej dalsze przygody mojego ulubionego Twierdzosmoczanina. W przerwie pomiędzy jedną a drugą recenzencką lekturą obowiązkową, posłuchajcie, co przydarzyło się Hildegunstowi w "Labiryncie Śniących Książek".
Nieodmiennie fascynują mnie ilustracje własnoręcznie stworzone przez autora. Bo któż lepiej wie, jak wyglądają opisane przez niego postaci od niego samego.

sobota, 16 stycznia 2016

Jednym ciosem, czyli bohater hobbystyczny

Nie znam się na mandze, ani tym bardziej na anime. Nie poświęciłam lat z życia na oglądanie kolejnych animacji. Te kilka tytułów, które poznałam, jest absolutnym kanonem, podstawą, jaką przynajmniej raz w życiu powinno się obejrzeć. Jednak to wciąż kropla w morzu wiedzy, ale bądź co bądź nauczyły mnie szacunku do tego gatunku. Płakałam, śmiałam się, wzruszałam się i miałam koszmary z powodu różnych produkcji tego typu. Cała masa uczuć, których nie spodziewałam się, zachęcona do wspólnych seansów. Co nie zmienia faktu, że moja wiedza w tym temacie pozwala co najwyżej na rozumienie internetowych memów. Jednakże, jako zapalona czytelniczka, znam się na bohaterach wszelkiej maści począwszy od patetycznych herosów, przez pół-ludzkich trykociarzy, na mrocznych wojownikach skończywszy. Los, patos i wielka siła, z którą wiąże się nie mniejsza odpowiedzialności, to wszystko było mi znane z mniej lub bardziej literackich form fabularnych. Aczkolwiek żaden ze znanych mi śmiałków nie wyróżniał się w taki sposób jak Saitama.


W sumie przydało by się skromne intro, które jest jednym z naprawdę arcyzacnych openingów jakie miałam okazję obejrzeć.

niedziela, 10 stycznia 2016

Ze smokiem jej do twarzy, czyli co wyczaiłam w Smokopolitan nr 3

Śledząc moje TwarzoKsiążkowe poczynania mogliście już zaobserwować, że ostatnimi czasy nasiliłam swoją współpracę z portalem Gavran. I bardzo dobrze, bo ekipa zacna, pomysłowa, tylko stronkę trzeba nieco rozruszać. Ale w związku ze zwiększeniem ilości pracy czytelniczo-recenzenckich, mój własny projekt realizowany na łamach Gavrana, musiałam tymczasowo przenieść tu. Mowa o recenzji kwartalnika "Smokopolitan" - magazynu ogólnofantastycznego wydawanego przez Klub Krakowskie Smoki, który w listopadzie ubiegłego roku doczekał się trzeciego numeru. Moją opinię o pierwszych dwóch gazetkach znajdziecie oczywiście na Gavranie (tu i tu). Najnowsza edycja jest wydaniem dość nietypowym, gdyż nie znajdziemy w niej żadnej publicystyki, która jak do tej pory, najbardziej cieszyła moją skromną osobę. W związku z niesłabnącą w narodzie chęcią publikacji własnych tekstów i zatrważającą ilością dobrych opowiadań, twórcy kwartalnika postanowili przerobić trzeci numer na mikroantologię i, co ciekawe, wcale się tym nie zawiodłam.
Tak, wiem że wyszło w listopadzie, ale ja zawsze tak z opóźnieniem opowiadam o Smokopolitanie

wtorek, 5 stycznia 2016

"Przed wyruszeniem w drogę", czyli kielecki "Quest" wypełniony

Witajcie znów po dłuższej, choć nie do końca planowanej przerwie. Jak możecie się domyślać, częściowo była ona spowodowana spędzaniem świąt w moich domu rodzinnym w Kielcach, a także niecodziennymi planami sylwestrowymi. No cóż, powrót do normalności po takiej dawce przeżyć trochę zajmuje. Kiedy zasiadłam w niedziele do swojego cotygodniowego sprawozdania odkryłam, że przez ostatnie siedem dni działo się u mnie naprawdę dużo. Każda wizyta w Kielcach skłania mnie do refleksji i doceniania faktu, jak miasto to zmieniło się na przełomie ostatnich pięciu lat, o czym już nieco wspominałam w poście o "Cafe Rita". Najbardziej cieszy a zarazem smuci mnie fakt, że istoty o podobnych do moich zainteresowaniach, mają w końcu gdzie wyjść i spędzić czas w towarzystwie im podobnych. W Kielcach w końcu zaczyna się dziać. A gdzie tkwi przyczyna mojego smutku? Pamiętacie, gdzie spędzam większość roku? No właśnie... W każdym razie jako lokalna patriotka zawsze staram się poświęcić nieco czasu swojemu miastu (a także tej jednej, wyjątkowej istotce, która wytrzymuje moje ponad miesięczne nieobecności), w trakcie moich krótkich wizyt. Dlatego też postanowiłam podzielić się z Wami wizytą w pewnym szczególnym, kieleckim lokalu.

Ha ha! Zdjęcia własne i pierwszy raz nierobione "mydelniczką", choć czymś niewiele lepszym.