Pojawienie się w moim mieszkaniu czwartego numeru magazynu "Smokopolitan" zupełnie mnie zaskoczyło. I to nie dlatego, że obawiałam się braku kontynuacji tej cudnej inicjatywy, choć i takie się pojawiały. Nie dlatego, że nie wiedziałam, kiedy ma zostać wydany i nie obserwowałam TwarzoKsiążkowej strony zinu, by być jak najlepiej poinformowaną. Powodem mojego zaskoczenia nie była też sprawność sklepu Gindie, sprawnie rozsyłającego rzeczone "zeszyciki". Zaskoczyła mnie Poczta Polska i listonosz, który nie był w stanie wcisnąć gazetki w rozmiarze 96-stronicowego zeszytu A5 w skrzynkę pocztową o jak najbardziej normalnej pojemności. Przez co (i przez nieubłagane problemy techniczne mojej placówki pocztowej) dostałam Smoko cały tydzień później. Ja rozumiem, że kobyłki w postaci "Sześciu światów Hain" nikomu się nie chce nosić, ale awizowanie gazetki to przesada. Nie mniej PP udowodniła mi potem, że potrafi działać jeszcze bardziej absurdalnie, ale może o tym innym razem (kusi mnie stworzenie osobnego wpisu o książkowej współpracy z Pocztą Polską). Nie zmienia to jednak faktu, że czwarte Smoko, dzielnie ocalone z otchłani pocztowego piekła, w końcu do mnie trafiło, odwdzięczając się zacną treścią i barwnie spędzonym czasem.
... bo fantastyka nie musi być ponura.