czwartek, 25 lutego 2016

Po jasnej stronie fantastyki, czyli Smokopolitan nr 4

Pojawienie się w moim mieszkaniu czwartego numeru magazynu "Smokopolitan" zupełnie mnie zaskoczyło. I to nie dlatego, że obawiałam się braku kontynuacji tej cudnej inicjatywy, choć i takie się pojawiały. Nie dlatego, że nie wiedziałam, kiedy ma zostać wydany i nie obserwowałam TwarzoKsiążkowej strony zinu, by być jak najlepiej poinformowaną. Powodem mojego zaskoczenia nie była też sprawność sklepu Gindie, sprawnie rozsyłającego rzeczone "zeszyciki". Zaskoczyła mnie Poczta Polska i listonosz, który nie był w stanie wcisnąć gazetki w rozmiarze 96-stronicowego zeszytu A5 w skrzynkę pocztową o jak najbardziej normalnej pojemności. Przez co (i przez nieubłagane problemy techniczne mojej placówki pocztowej) dostałam Smoko cały tydzień później. Ja rozumiem, że kobyłki w postaci "Sześciu światów Hain" nikomu się nie chce nosić, ale awizowanie gazetki to przesada. Nie mniej PP udowodniła mi potem, że potrafi działać jeszcze bardziej absurdalnie, ale może o tym innym razem (kusi mnie stworzenie osobnego wpisu o książkowej współpracy z Pocztą Polską). Nie zmienia to jednak faktu, że czwarte Smoko, dzielnie ocalone z otchłani pocztowego piekła, w końcu do mnie trafiło, odwdzięczając się zacną treścią i barwnie spędzonym czasem.
... bo fantastyka nie musi być ponura.

sobota, 20 lutego 2016

"Drażliwe tematy" wg Neila Gaimana

Książki Neila Gaimana zaczęłam lubić w zasadzie przez przypadek i to w zupełnie złej kolejności. Najpierw obejrzałam "Gwiezdny pył" z 2007 roku i po prostu zachwyciłam się baśniowością tej opowieści. Była to jedna z tych historii budzących w ludziach dobro i dziecinną naiwność, tak czasem potrzebną, żeby przetrwać życie. Dlatego też w sumie nie dziwię się sobie, że gdy znalazłam w antykwariacie filmowe wydanie książki Neila Gaimana o tym samym tytule, niewiele myśląc, nabyłam ją dla siebie. Niestety moje wewnętrzne dziecko okazało nieco rozczarowania tym tytułem, ponieważ oryginalna opowieść nie okazała się wcale tak piękna, baśniowa i dziecięco naiwna jak zakładałam, lecz niepokojąca, nieco mroczna i niemal boleśnie życiowa. Co wcale nie oznaczało, że była zła... Po prostu chciałam czegoś innego. Ale na tym nie skończył się mój romans z twórczością Gaimana. Potem przyszedł czas na niepokojącą "Koralinę" i świetne, choć również pełne mroków "Nigdziebądź", aż w końcu dotarłam do wręcz fenomenalnych "Amerykańskich bogów". Moje wewnętrzne przekonanie co do niesamowitości autora wzrosło do świętego oburzenia w stylu "Jak można nie znać Gaimana?!" Przy mnie lepiej się nie przyznawać, że nie wie się, kto to jest.
Tak, już wiadomo o czym będzie mowa :)

niedziela, 14 lutego 2016

Opowieść o zmieniającym się smaku, czyli kawowe przygody Mroza

Zmienił się Wam kiedyś smak? I nie pytam tu o te jedną, konkretną sytuację , kiedy kobieta w stanie błogosławionym ma niestworzone zachciewajki kulinarne. Chodzi mi o świadomość, że istniała rzecz, której wręcz nie znosiliście, a teraz należy do grona waszych ulubionych napojów/przekąsek. Dobrym przykładem w moim wypadku jest chałwa - ta apetycznie kująca masa z nasion sezamu. Jako dziecko mniej więcej kilku letnie i do tego łase na wszelkiego rodzaju słodkości, uparcie odmawiałam jedzenia jej specyficznych batonów, twierdząc iż jest dla mnie zbyt gorzka. Gorzka? Zakładam, że wszyscy tu obecni mieli okazję skosztować chałwy. Można o niej powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest gorzka! Nie wiem jak nie wykształcony był wówczas mój zmysł smaku, czy też przekręcony w zupełnie inną stronę, ale stan ten, ku mojemu osobistemu zdziwieniu, uległ zmianie. I to w zasadzie z dnia na dzień. Gnana jakąś dziwną zachciewajką sama, własnoręcznie nabyłam chałwę i po lekkich oporach skonsumowałam z zaskoczeniem i ze smakiem. I tak już zostało. Lubię ją do tej pory i jem kiedy mam ochotę się zasłodzić. Jednak to nic w porównaniu z moją kawową historią.
Znów korzystam z tego przywileju, jaki daje klasyfikacja "blog osobisty" i opowiadam co nieco o sobie.

poniedziałek, 8 lutego 2016

O nagrodzie większej niż nieśmiertelność, czy co znalazłam w Całodobowej Księgarni Pana Penumbry

Naprawdę lubię filmy o książkach, o pisarzach, o tworzeniu jakiegoś dzieła. Kiedyś obejrzałam "Masz wiadomość" tylko dlatego, że bohaterami byli właściciele księgarń i w jakiś luźny sposób fabuła była z nimi powiązana. W zasadzie nie obchodziło mnie, czy Tom Hanks zdobędzie w końcu serce Meg Rayan (bo już przed seansem byłam pewna, że mu się powiedzie), ale co się stanie z "Księgarnią tuż za rogiem" ("Shop around the corner"). Najsmutniejszym momentem była dla mnie scena, w której właścicielka musiała ją zamknąć, ponieważ przegrała z księgarskim gigantem. Książki, opowiadające na te same tematy, stanowią dla mnie oddzielną kategorię adoracji. Stąd też moje niemal bezgraniczne uwielbienie dla "Miasta Śniących Książek" jako powieści książkowo-absolutnej (o pisaniu, wydawaniu i sprzedawaniu książek, a jakby tego było mało to jeszcze o smoku). Jest to bez wątpienia jakiś wyższy poziom bibliofilii, który z pewnością gdzieś się leczy, tylko po co? Z tego wniosek, że po tego typu pozycję, sięgnę równie chętnie, co po ulubioną przeze mnie fantastykę. Dlatego też w ramach odmagicznego detoksu sięgnęłam sobie po jedną świeżynkę, która zwyczajnie mnie zaintrygowała: "Całodobową księgarnię pana Penumbry".
Tak po prawdzie to wystarczyła sama okładka i tytuł, żeby mnie przyciągnąć. Wiem, jestem płytka, ale co poradzę, że ciągnie mnie do takich książek?

środa, 3 lutego 2016

Historia podwójnego "w", czyli wyniki i wywiad

Oto nadszedł i ten wiele wyczekiwany dzień! Najwyższy czas ogłosić wyniki Wiedźmiego Konkursu Patronackiego, który miałam przyjemność organizować dzięki uprzejmości wydawnictwa Genius Creations. To właśnie im zawdzięczacie te cudowne nagrody, jakie już niebawem trafią w ręce szczęśliwców. Tak, nie przywidziało Wam się. Obdarowane zostaną aż dwie osoby, choć i tak myślę, że to za mało. Jak dla mnie to każdy z uczestników powinien otrzymać nagrodę, ponieważ zostałam autentycznie zaskoczona! Żadnej z udzielonych odpowiedzi się nie spodziewałam i z przyjemnością je czytałam. Ale przez to wybór zwycięzców wcale nie był łatwiejszy. Ale o tym za chwilę.

Czytajcie dalej i nie ustawajcie.

poniedziałek, 1 lutego 2016

W bibliotece się nie mieści, czyli cuda i dziwy Flynna Carsena

Flynn Carsen jawił mi się zawsze jako człowiek orkiestra. Połączenie awanturniczego Indiany Jonesa, obłędnie inteligentnego Sherlocka Holmesa z urokiem Jamesa Bonda. Niestety ten szalony miks, owocujący zestawieniem ich najlepszych cech charakteru, spowodował także uwypuklenie tych najgorszych: apodyktyczności, egoizmu, aspołeczności. No ale właśnie tacy dranie wzbudzają w nas najwięcej sympatii (i niewieścich sercach). Na szczęście pierwszy sezon "Bibliotekarzy" wygładził negatywności, a Carsenowi do zestawu cech dorzucono urocze wręcz "doktorwho'rzenie" i ekstrawaganckości przynależną "władcy czasu". Pałeczka przekazana nowemu zespołowi Bibliotekarzy tylko urozmaicała zabawę, a sukces serialu automatycznie wywołał decyzję o produkcji drugiego sezonu, który swoją premierę miał pod koniec zeszłego roku.

Krzywdę, jaką photoshop uczynił Cassandrze należałoby pomścić.