niedziela, 24 kwietnia 2016

Moje wielkie rzymskie wakacje

W zeszłoroczne wakacje miałam tę niepowtarzalną okazję odwiedzić stolicę słonecznej Italii i fakt, faktem długo zastanawiałam się czy o tym pisać. Jakby nie było, nieco się to mija z ogólną ideą tego bloga, ale patrząc po tym z jaką przychylnością przyjęliście mój wpis okołokawowy, postanowiłam nieco zaryzykować i Wam o tym opowiedzieć. Jak możecie się spodziewać, będzie to opis bardzo subiektywny, niezwykle nie-przewodnikowy i poparty masą nieprofesjonalnych zdjęć z mojej "mydelniczki". Jakby tego było mało, wszystko zostanie opisane bez konkretnego "planu wycieczki", na zasadzie wolnych skojarzeń, jakie nasuną mi się w trakcie pisanie, więc nie mówcie potem, że nie zostaliście ostrzeżeni.
Rzymska panorama wprost ze wzgórza widokowego na którym stoi Rzymskie Obserwatorium Astronomiczne.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Piąta pora roku w Golkondzie, czyli Dylan Dog znowu w Polsce

Dawno temu, bo jeszcze w trakcie trwania pierwszego roku działalności tego bloga, próbowałam Wam przybliżyć sylwetkę jednego z moich ulubionych, komiksowych detektywów - Dylana Doga. Było nie tyle związane z nieznajomością tej postaci w szerszych kręgach miłośników fantastyki, ale też z pojawieniem się plotki, że wydawnictwo Bum Projekt ma przejąć pałeczkę od Egmontu i wznowić wydawanie zeszytów z przygodami "detektywa mroku". Na szczęście sen okazał się jawą, a w plotce tej znalazła się cała masa prawdy i Dylan wrócił na półki księgarń. Dzięki temu na ostatnim MFKiG mogłam nabyć swój absolutnie własny egzemplarz. Jednak dopiero teraz (nie będę liczyć ile czasu minęło odkąd zagościł na mojej półce) doczekał się swojego czasu antenowego, co nie znaczy, że leżał nie przeczytany. Co jak co, ale nie zajrzeć do niego chyba nie dałabym rady.
Wpis okraszony zdjęciami robionymi moją prywatną "mydelniczką", przez co wyglądają tak jak widać. Zachęcam też do przeczytania poprzedniego wpisu o Dylanie Dogu, ponieważ pewnych rzeczy nie będę zawierać w obecnym.

wtorek, 12 kwietnia 2016

On z Łodzi, ona z Kielc, czyli nieporozumienia na tle lingwistycznym

Wielojęzykowość ludzi zamieszkujących Ziemię nie jest dla nikogo niczym dziwnym. Różnice językowe pomiędzy kontynentami czy całymi krajami również nie wzbudzają zbytnich emocji. Jest dla nas oczywiste, że jeśli wybierzemy się w podróż za granicę, możemy mieć problemy komunikacyjne, nie znając lokalnego narzecza. Schodki zaczynają się, gdy różnice w mowie pojawiają się w obrębie tego samego państwa. Dla nas standardowym przykładem może być rozmowa z Górala z Kaszubem czy Ślązaka z gorolem. O ile odwiedzając Katowice czy Podhale, byłabym przygotowana na trudności w porozumieniu się, jednak na "kwiatki" językowe w centrum naszego pięknego kraju nic nie było w stanie mnie przyszykować.
Dla wciąż niewtajemniczonych: jestem z Kielc, ale mieszkam w Łodzi.

czwartek, 7 kwietnia 2016

I o co tyle krzyku, czyli na chłodno o Batmanie i Supermanie

Muszę przyznać, że długo zbierałam się do napisania tego posta nie tylko ze względu na brak czasu (powoli zaczyna mi się robić wstyd, kiedy tak ciągle o tym wspominam), ale też ze względu na to jak skrajne emocje wywołuje film, o którym chciałam napisać. Sama poszłam na seans głównie z ciekawości, żeby na własnej skórze przekonać się, jak opnie w stylu "hit czy kit" mają się do rzeczywistości. Silnie motywowana przez Lubego, który stwierdził, że dawno w kinie nie byliśmy, zdecydowałam się i rezerwacje poszły w ruch. Wybraliśmy IMAX w nadziei, że przynajmniej zachłyśniemy się efektami. I w gruncie rzeczy, wcale nie bawiliśmy się tak źle, jak można by się spodziewać po zawrotnych ocenach na IMDBie. Tylko jak teraz powiedzieć o tym "światu", i ludziom, którzy psy wieszają na Snyderze za to, co z robił z trójką ukochanych bohaterów DC? Już wiecie, o jakim filmie bałam się napisać?
Dalsza część wpisu zawiera solidną porcję spoilerów. Zostaliście ostrzeżeni.