To, że niepokojące rzeczy musiały się dziać w redakcji Smoko, wie każdy, kto poświęcił choć trochę czasu na zapoznanie się z ich TwarzoKsiążkowym profilem. Dowodem na owe trudy i znoje niech będzie fakt, że siódmy numer pojawił się przed szóstym, a szósty, choć oficjalnie sygnowany na grudzień pojawił się dopiero w styczniu. Znaczy o możliwości pobrania wersji elektronicznej dowiedziałam się w styczniu, a że można to był zrobić od 31 grudnia to już inna sprawa. Papierowa wersja jest natomiast w sprzedaży dopiero od lutego. Opierając się na własnych doświadczeniach, bałam się, że ten szósty numer może się w ogóle nie pokazać. Ba, że na tym zakończy się prężne działanie Krakowskich Smoków. Ale nadzieja pozostawała, dlatego uparcie śledziłam każdą informację zwiastującą najnowszy numer. Przynajmniej do momentu, w którym mnie zaskoczyli. Napisali, zapytali się, a ja się zgodziłam. Wszak i tak bym to zrobiła.
Oto i ono: nowe Smoko. W końcu.