No i stało się. Po zeszłorocznych złorzeczeniach na swój durny los i niemożności zjawienia się na żadnym ze świętokrzyskich konwentów, w te wakacje udało mi się obskoczyć oba. Relację z Jagaconu mogliście już czytać na łamach tej jakże zacnej stronki, więc teraz najwyższa pora, żeby opisać Wam, jak Mróz bawiła się na Sabacie. Tak po prawdzie to o ile moja wizyta na suchedniowskim konwencie była mocno zaplanowana i wyczekana, to decyzję o zawitaniu na Sabat podjęłam raczej spontanicznie. Pierwszym co mnie odstręczało była cena. Mimo że organizowany na terenie Targów Kielce (wzorem Falkony czy Pyrkonu), to ciągle mały, lokalny konwent i 50 zł za akredytację jak na coś takiego to jednak trochę za dużo. W zeszłym roku tyle płaciło się za wejście na Pyrkon, gdzie przy ilości atrakcji jakie zapewniali organizatorzy, wydawało się to strasznie śmieszną ceną. W Kielcach przy płaceniu pojawiał się mały zgrzyt, ale udało mi się ominąć ten punkt, przyjeżdżając z własnymi prelekcjami. Druga, mniejsza przeszkoda, dotyczyła sposobu dotarcia na teren targów, ale gdy rodzice pożyczyli mi samochód, szybko została zniwelowana.
Jak zawsze i wszędzie towarzyszył mi lemur Mort już od wieków przyczepiony do mojej torebki.
Piątek przywitał mnie absolutnym brakiem kolejek. Wystarczyło podejść, odebrać indentyfikator i ruszyć przed siebie radując się dostępnymi atrakcjami. I tu sprzyjała cudowna kompaktowość hali. W zasadzie w jednym miejscu mieliśmy dostępne wszystkie, możliwe atrakcje oraz sleep room. Nie trzeba było jechać gdzieś przez niepokojące dzielnice jak w Lublinie, by móc w końcu legnąć na karimacie. Nawet gdy zagapiłam się grając w kalambury, w kilka sekund mogłam znaleźć się pod salą prelekcyjną, co było niewątpliwą zaletą, szczególnie gdy przypomniałam sobie sytuacje z zeszłorocznego Fakonu. Miałam wówczas dwie prelekcje, jedna po drugiej na dwóch różnych końcach terenu konwentu, gdzie przez "drobny" poślizg czasowy, gnałam na łeb na szyje, żeby nie zawieść pozostałych słuchaczy. Hala Sabatu mieściła strefę gier komputerowych, zarówno tych współczesnych jak i tych starych, pamiętających czasy "kartridżów" i innych tego typu kosteczek. Z drugiej strony znalazło się miejsce dla wielbicieli wszelkiego rodzaju planszówek, karcianek i bitewianek. Po środku rozstawili swoje kramy wystawcy, a także wydzielono miejsce na Arenę Sabatu, na której prócz pojedynków poszczególnych uczestników, odbywały się też liczne pokazy jak chociażby ten zorganizowany przez Trzeci Najemny Oddział Piechoty Japońskiej. Prelekcje natomiast rozlokowano w czterech salach konferencyjnych znajdujących się "na pięterku". Choć były naprawdę przytulne i gdy uruchomiono klimatyzacje bardzo przyjemnie się w nich siedziało, to nieczynna winda mogła uniemożliwić wszystkim chętnym udział w wykładach.
Wspominałam o wystawcach, którzy zawitali na Sabat raczej w skromnej ilości, ale tak jak już mówiłam, to mały i świeży konwent. W tym roku odbył się dopiero drugi raz i jak na mój gust, jeszcze sporo pracy przed organizatorami, ale wszystko po kolei. Najbardziej obleganym stoiskiem był wściekle żółty namiot z licznymi gadżetami prosto z kraju kwitnącej wiśni, wśród których znalazły się także egzotyczne słodycze mające zdecydowanie największe wzięcie. Podobnie jak chłopaki z Bubbletea serwujący legalne środki pobudzające w postaci herbaty doprawianej owocowymi syropami i kulistymi żelkami oraz smakowej, mrożonej kawy, wyjątkowo smakującej autorce niniejszego tekstu. Na szczególne uznanie zasługiwali też studenci politechniki, którzy przyjechali zaprezentować na Sabacie działanie drukarki 3D oraz rzeczy jakie mogą być dzięki niej wykonane. Mnie natomiast rozradował fakt, że swoje stoisko miała także klubokawiarnia "Quest", która wkrótce zostanie otwarta w Kielcach i jak najbardziej może się stać ulubionym miejscem każdego gamera. Założyciele postanowili promować swój lokal na konwencie, co moim zdaniem było bardzo trafionym pomysłem. Co godzinę organizowali konkursy, w których można było wygrać nie tylko fantastyczne gadżety, ale i bony do wykorzystania w "Quescie". Jego otwarcie zaplanowano na 30 października tego roku i ja już kombinuję żeby móc się tam znaleźć tego dnia.
Jakbyście byli w Kielcach i zastanawiali się gdzie pójść (po 30 października) to teraz już wiecie.
Tym jednak co zawsze najbardziej mnie interesuje są bez wątpienia prelekcje. Pierwszą, na której udało mi się pojawić była "Pan Wołodyjowski vs Czarna Mamba, czyli o wyższości szabli nad kataną", gdzie Paweł Staszczak opowiadał słuchaczom o różnicach pomiędzy tymi dwoma ostrzami. Już od pierwszych słów znać było olbrzymią wiedzę i pasję związaną z bronią białą oraz umiejętności fechmistrzowskie. Wpadłam także na wykład redakcyjnego kolegi Łukasza Gądka, mówiącego o historii Petere'a Parkera z głównego uniwersum Marvela od szczęśliwego debiutu w komiksie, przez trudne losy ekranizacji, aż do znanego nam, już kolejnego rebootu filmowego uniwersum. No i trzeba przyznać, że nawet skupiając się na jednym Spider-Manie było co opowiadać (wszyscy będący na prelekcji dobrze wiedzą jak ważna jest ta kreseczka i jak poważnym błędem jest pominięcie jej w zapisie).
Mieliście kiedyś tak, że poszliście na jakiś panel dla zabicia czasu, bo akurat nie było nic ciekawego do roboty? A potem w zachwycie wstydziliście się swojej początkowej ignorancji i biernego nastawienia? No cóż, mnie coś takiego się przytrafiło. Na prelekcję "Mnemotechniki w pigułce" poszłam w zasadzie tylko dlatego, że konwent dopiero budził się do życia i nie miałam nic ciekawszego do roboty. Całość okazała się być cudowną zabawą, na dodatek tak wciągającą, że naprawdę żałowałam kiedy dobiegła końca. Konwenty to także spotkania z pisarzami. Na Sabacie postanowiłam posłuchać opowieści Stefana Dardy - autora książki "Czarny Wygon". I tak przyznając się bez bicia, był to jedyny pisarz, którego twórczość w jakiś tam sposób znałam (co prawda tylko z dwóch opowiadań zamieszczonych w zajdlowskim zbiorku, ale to zawsze coś). I słuchajcie, do tej pory nie mogę wyjść z podziwu nad pracą jaką włożył w tzw. research. I pocieszającym jest fakt, że pan Darda utrzymuje się z pisania, jeśli dobrze zrozumiałam to co mówił, ponieważ jakoś tak zapytać wprost nie wypadało. W każdym razie jest nadzieja dla mnie i mi podobnych, że może kiedyś i nam uda się coś takiego osiągnąć. Co poradzę, że zarabianie na pisaniu w Polsce wydaje mi się pojęciem nieco abstrakcyjnym, ale widać jest na to szansa, którą należy wykorzystać.
Oczywiście na samym Sabacie działo się wiele więcej, ale wiecie jak to jest. Człowiek ma swoją ulubioną niszę i jej się trzyma. Ogólnie stwierdzam, że mimo nieco sceptycznego nastawienia, dobrze spędziłam ten czas. To zaskakujące jak szybko potrafią zmieniać się godziny, kiedy człowiek tylko snuje się i ogląda różne rzeczy. Można wówczas na chwilę siąść i pograć w dawno zapomnianą grę, porozmawiać z kimś zaskakującym, czy też dołączyć się do nietypowej gry. Trudno tego odmówić, szczególnie, że wśród tych wszystkich ludzi człowiek czuje się jak u siebie. Można więc uznać, że w przyszłym roku znowu zjawię się na Sabacie z nowymi prelekcjami i mam nadzieję, że wówczas będzie jeszcze lepiej.
Mieliście kiedyś tak, że poszliście na jakiś panel dla zabicia czasu, bo akurat nie było nic ciekawego do roboty? A potem w zachwycie wstydziliście się swojej początkowej ignorancji i biernego nastawienia? No cóż, mnie coś takiego się przytrafiło. Na prelekcję "Mnemotechniki w pigułce" poszłam w zasadzie tylko dlatego, że konwent dopiero budził się do życia i nie miałam nic ciekawszego do roboty. Całość okazała się być cudowną zabawą, na dodatek tak wciągającą, że naprawdę żałowałam kiedy dobiegła końca. Konwenty to także spotkania z pisarzami. Na Sabacie postanowiłam posłuchać opowieści Stefana Dardy - autora książki "Czarny Wygon". I tak przyznając się bez bicia, był to jedyny pisarz, którego twórczość w jakiś tam sposób znałam (co prawda tylko z dwóch opowiadań zamieszczonych w zajdlowskim zbiorku, ale to zawsze coś). I słuchajcie, do tej pory nie mogę wyjść z podziwu nad pracą jaką włożył w tzw. research. I pocieszającym jest fakt, że pan Darda utrzymuje się z pisania, jeśli dobrze zrozumiałam to co mówił, ponieważ jakoś tak zapytać wprost nie wypadało. W każdym razie jest nadzieja dla mnie i mi podobnych, że może kiedyś i nam uda się coś takiego osiągnąć. Co poradzę, że zarabianie na pisaniu w Polsce wydaje mi się pojęciem nieco abstrakcyjnym, ale widać jest na to szansa, którą należy wykorzystać.
Makieta przecudnej urody i bitewianka "Ogniem i mieczem" w tle.
A jak wyszło z moimi prelekcjami? Mnie samej bardzo dobrze się mówiło, choć wydaje mi się, że słuchacze nieco bardziej rozrywkowi czy też zaangażowani w moje panele niż na Jagaconie. Choć tak po prawdzie jakimś cudem tak wyszło, że sama mówiłam dużo więcej niż było przewidziane w planie i prezentacje przewidziane na 40-45 minut trwały po półtorej godziny (w dwóch przypadkach miałam szczęście, że punkty programu mające wchodzić po mnie albo się opóźniały, albo wypadały). Najprzyjemniej wspominam Mity, ponieważ lubię jak ludzie się śmieją na moich prelekcjach, a seks, krew i sperma zawsze dobrze się sprzedają. Możecie mi wierzyć lub nie, ale strasznie się cieszyłam, kiedy potem ludzie na mój widok uśmiechali się, rozmawiając między sobą o omawianym przeze mnie micie z Oceanii. Jednak najmilszą niespodziankę sprawili mi Daenerys, Melisandre i Draco, z którymi rozmawiałam jeszcze przez dwie godziny po skończonym panelu. Tak to jeszcze nie miałam :). Jedynym do czego mogłabym się przyczepić to fakt, że zostawiono mnie samej sobie, kiedy trzeba było podłączać sprzęt. Dopiero przed ostatnią prelekcją udało mi się zaangażować jakąś osobę do pomocy, ale takie rzeczy to i na Falkonie mi się przydarzały. Choć opieka jaką roztaczano nad ViP budziła lekką zazdrość.
Mój wpis rozrasta się niesamowicie, a przydałoby się jeszcze o kliku sprawach napisać. Ale zamiast tego wspomnę o dwóch artykułach jakie przeczytałam w Echu (kieleckiej gazecie regionalnej) odnośnie Sabatu. Pierwszy przeczytałam w sobotnim wydaniu i mówił o niebezpieczeństwie uzależnienia od gier własnie w kontekście konwentu. Ja nie wiem jak Wy, ale ja odebrałam to dość negatywnie, jako naganę dla miłośników gier. Zdaję sobie sprawę z tego, że przedstawiony problem jest poważny, ale zestawiając go z Sabatem, zrobili mu dość negatywny PR. Drugi przeczytałam dziś z rana i znów autor skupił się na grach komputerowych jakby nic innego na targach się nie działo. Nawet pół słowem nie wspomniał o komiksach, planszówkach czy biewiankach rozgrywanych przecież "bez prądu". A pisarze, ludzie przecież sławni, znani i rozpoznawalni, to chyba dla niego/niej już w ogóle nie istnieli, o prelekcjach nie wspominając. W tym akapicie miałam ochotę ponarzekać na Sabat, bo parę niedociągnięć było, jak chociażby tabela programowa, którą na wstepie miałam ochotę wyrzucić do kosza (do wybaczenia, przecież to dopiero druga impreza tego typu w Kielcach), ale tak haniebne spłycenie istoty konwentowania wywołuje mój głośny protest! Sabat to nie tylko godziny spędzone przed komputerem! To też zabawa z nowymi ludźmi, spotkania z ukochanymi autorami, dowiadywanie się mnóstwa ciekawych rzeczy, pogłębianie pasji i zawieranie znajomości na lata! Jak można tego nie widzieć i ograniczać się do jednego aspektu! Wybaczcie, ale nie rozumiem ludzkiej ignorancji.
Jedyny prawdziwy i absolutnie pełny cosplay Daenerys. To co jadła to było prawdziwe świńskie serce. Co prawda gotowane i z keczupem, ale co za poświęcenie! Z tego co wiem, ponoć było bardzo smaczne.
Oczywiście na samym Sabacie działo się wiele więcej, ale wiecie jak to jest. Człowiek ma swoją ulubioną niszę i jej się trzyma. Ogólnie stwierdzam, że mimo nieco sceptycznego nastawienia, dobrze spędziłam ten czas. To zaskakujące jak szybko potrafią zmieniać się godziny, kiedy człowiek tylko snuje się i ogląda różne rzeczy. Można wówczas na chwilę siąść i pograć w dawno zapomnianą grę, porozmawiać z kimś zaskakującym, czy też dołączyć się do nietypowej gry. Trudno tego odmówić, szczególnie, że wśród tych wszystkich ludzi człowiek czuje się jak u siebie. Można więc uznać, że w przyszłym roku znowu zjawię się na Sabacie z nowymi prelekcjami i mam nadzieję, że wówczas będzie jeszcze lepiej.
Ach, zazdroszczę. ;> Ja miałam się wybrać na Copernicon, ale niestety mój portfel miał inne plany. Sabat brzmi bardzo przyjemnie, chociaż ja wolę chyba takie większe konwenty (paradoksalnie, bo zazwyczaj większe ilości ludzi w jednym miejscu powodują u mnie chęć ukrycia się kilkanaście metrów pod ziemią), chyba przez sentyment - moimi pierwszymi były właśnie takie spore molochy.
OdpowiedzUsuńGratuluję udanych prelekcji. :) I bogowie, jakiż cudowny ten cosplay Danki! I cóż za poświęcenie dla sztuki, ach.
Też zaczynałam od tych wielkich, ale kiedy zaczęłam mieć ochotę pozabijać ich wszystkich (chyba za dużo "Gry o tron") stwierdziłam, że trzeba przerzucić się na coś mniejszego, bo może dojść do rękoczynów :P a takie "maleństwa" mają swój urok, szczególnie gdy nie trzeba stać w wielogodzinnych kolejkach czy spać jedno na drugim i można się dostać na prelekcję bez wcześniejszego rezerwowania miejsc :P
UsuńA co do cosplay'u powiem Ci, że był naprawdę "dopracowany", bo cosplay'erka nawet w ciąży była!
Wow, serce świni... obojętnie, jak podane... wow. Cosplay pierwsza klasa, choć mina nie szczególna podczas przeżuwania;>
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy się wybiorę kiedyś na któryś z tych regionalnych konwentów. Może kiedyś.
Co do miny to jak z nią rozmawiałam powiedziała, że z tysiąc razy oglądała tę scenę i ćwiczyła na brzoskwiniach, żeby jak najlepiej oddać zachowanie Emilii Clarke :)
Usuńno na tym zdjęciu to szczyt dramatyzmu, wyglądam jakby mi to serce skisło w gardle xP
UsuńNic tak nie zwraca uwagi na tekst jak dobrze dobrane zdjęcie :)
UsuńŻałuję, że mnie tam nie było. Bardzo chcę w końcu usłyszeć wszystkie Twoje prelekcje. Mam nadzieję, że nie raz jeszcze nadarzy się okazja :) PS dziękuję za dobrą nowinę o tym, że nareszcie jakaś nowa miejscówka w Kielcach się pojawi.
OdpowiedzUsuńWszystkie moje prelekcje byłoby ciężko usłyszeć, bo na obecną chwilę jest ich tyle, że mogłyby spokojnie zająć 2/3 godzin w jakimś bloku konwentowym, a tego nikt by chyba nie wytrzymał :P
Usuń