wtorek, 20 grudnia 2016

A gdyby tak płacili za czytanie, czyli dokąd ten świat zmierza?

"Ech, powinni mi płacić za czytanie". Któż z nas Moli Książkowych czy Blogowych Recenzentów nigdy nie pomyślał w ten sposób, patrząc na swój stosik powieści do przeczytania? Kto z bólem nie szedł do pracy, porzucając dopiero co napoczęte lektury wiedząc, że bez stałego dochodu nabywanie nowych pozycji do czytania mogłoby być znacznie utrudnione. Poza tym, czyż nie byłoby to przyjemne siedzieć w domu, czytać i dostawać za to pieniądze. Sama nie zliczę, ile to razy sama tak pomyślałam, dopatrując się w tym prostym zdaniu, marzycielskiego rozwiązania trudnych kwestii zawodowych. Tak niepoważnie rzucane stwierdzenie nigdy jednak nie wywołało u mnie zastanowienia w kwestii, któż to właśnie miałby mi za moje czytanie płacić. Lektura jednego z najnowszych opowiadań Marcina Przybyłka zmieniła ten stan rzeczy.
Taki tam Hemingway, czyli jedyne sensowne zdjęcie wyskakujące w wujku google po wpisaniu haseł "celebryta" i "pisarz". Oczywiście w wersji anglojęzycznej. Nie chcecie wiedzieć, co się pojawiło w wersji polskiej.

Organizatorzy Falkonu ogłosili konkurs, w wyniku którego stworzyli własną antologię. By rzecz jednak należycie wypromować, zaprosili do współpracy przy niej również pisarzy, którzy swój debiut już dawno mają za sobą. A że zbiorek żadnego przewodniego tematu nie miał, twórcy mieli pełną swobodę w wyrażaniu myśli. Tym samym Marcin Przybyłek pozwolił sobie opisać coś, co prawdopodobnie od dawna leży mu na wątrobie.

Opowiadanie Future Fame mówi o żonie poczytnego pisarza, mocno zaangażowanej w promocje twórczości męża, która pragnie zapewnić mu sławę również po śmierci. Przekonana, że jego powieści same jednak sobie nie poradzą, udaje się do agencji, która za odpowiednią opłatą miałaby się tą sprawą zająć. Oczywiście fabuła toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale rozmowa pomiędzy Żoną, a Właścicielem agencji dość dobrze opisuje sytuację pisarzy w tamtym świecie. A nie jest ona zbyt wesoła.

Szczerze nie bardzo wiem jak uniknąć spoilerów a jednocześnie poruszyć przedstawiony w tekście problem... Na początku dziwiło mnie podczas czytania to drobne kwoty z adnotacjami wypisane na początku rozdziałów. Pierwszą moją myślą było, iż są to ceny poszczególnych rozdziałów, kwoty jakie musi wydać czytelnik, żeby przeczytać dzieło autora. Skoro zamiast nabywać całe płyty, możemy kupować pojedyncze utwory, to czemu podobna zasada nie mogłaby odnieść się do książek? No jest to jakaś koncepcja, tylko te podpisy/adnotacje nie bardzo mi do tego pasowały. Treść opowiadania przyniosła rozwiązanie. Podane kwoty nie odnosiły się bowiem do kosztów, ale do zysków czytelnika. Innymi słowy, w opisanym przez Marcina Przybyłka świecie, takie czasy nastały, że autor musi płacić swoim fanom, żeby utrzymać swoją popularność. Cieszycie się? Bo mi tak po prawdzie mina stopniowo rzedła. Oczywiście oprócz tego stosowano też bardziej znane nam praktyki jak spotkania z miłośnikami prozy, dobrą reklamę, medialność autora czy dużą aktywność w mediach społecznościowych. Czyli wszystko to samo, tylko na dużo większą i jeszcze bardziej profesjonalną skalę.
Obawiam się, że to może nie być takie proste.

I może przetrawiłabym jakoś tę wizję przyszłości, gdyby w rozmowie tych dwojga nie przewinął się pisarz, którego oboje z nich uważają za literackiego geniusza i twórcę wielkich, ponadczasowych powieści. Cóż jednak z tego skoro biedak ledwo wiąże koniec z końcem, bo nie stać go na fanów i tak szaloną promocję, co z kolei przekłada się na jego zarobki i tak koło się zamyka. W teorii dobra literatura powinna obronić się sama, ale jakoś nie byłam w stanie w to uwierzyć. I wtedy, o zgrozo, zaczęłam myśleć. I zrobiło mi się wstyd za moje słowa.

Miałam tę przyjemność w życiu poznać kilku pisarzy (i kilka pisarek). Miałam też tę okazję porozmawiać z nimi ciut bardziej swobodnie, poza spotkaniami autorskimi, kiedy to mogli pozwolić sobie na bycie choć odrobinę bardziej sobą. Ponieważ na spotkaniach z czytelnikami, szczególnie jeśli jest debiutantem, musi przekonać nieraz znudzonych słuchaczy, że jego dzieło, jego praca jest warta uwagi. Że jest nie tyle co godna przeczytania przez wybrednego "pożeracza liter", ale i kupienia, bo przecież jak ten się postara, może ją poznać przy pomocy pewnego gryzonia. I co? Godziny stukania w klawiaturę, kilogramy wyrwanych włosów i okołoredakcyjne nerwy mają pójść na nic? Nie no jak to? Przecież czytelnik pochwalił, pogłaskał po główce, więc pisarz powinien żyć jego wdzięcznością! Pisanie to nie praca w kopalni, nie męczy i można to robić w czasie wolnym od zajęć. I w sumie pomysł z płaceniem Czytelniczemu Panu i Władcy nie jest taki głupi. I jak się tu pisarz ma nie załamać, kiedy zamiast przelewać na papier to, co mu w duszy gra, zaczyna tworzyć pod publiczkę, byleby tylko przypodobać się fanom? A niech jeszcze obrazka dopełnią pożal się Boże internetowy recenzent, który za egzemplarz recenzencki napisze cokolwiek okołopochlebnego, lub wręcz przeciwnie, czepi się szczegółów, bo "hejt" zawsze wpływa na ilość wyświetleń.
Cytując Tuwima "Całujcie mnie wszyscy w dupę"

Najgorsze z tego wszystkiego zdaje się być to, iż czarnowidztwo autora Future Fame ma całkiem uzasadnione przyczyny. Bo dziś nie wystarczy po prostu dobrze pisać. Można być twórcą zupełnie przeciętnym, o ile posiada się coś, co można sprzedać, czym nasycić media społecznościowe. Medialna prezencja czy postawa też wcale nie zaszkodzą. W tym wszystkim słowa stukane w pocie czoła w zaciszu własnego domu stają się jakby mniej ważne. Oczywiście skoro Adele może być genialną wokalistką bez celebryckiego szumu, to i pisarzom się uda. Ale to zły przykład. Zachodni. A u nas? Tylko wariaci zostają pisarzami wiedząc z czym wiąże się szaleństwo tworzenia i wydawania kolejnych powieści. Tylko wariaci zadają sobie ten trud, żeby pisać o tym, co jest nie tak, choć prawdopodobnie nic tego nie zmieni. "Tylko wariaci są coś warci". Wypijmy więc zdrowie tych szalonych ludzi, bo bez nich nasze życia byłyby dużo uboższe. I dzięki Wam Niebiosa, że nie stracili oni jeszcze zupełnej wiary w swoich czytelników, bo wówczas byłoby z nami krucho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz