niedziela, 4 grudnia 2016

Bo świat jest zły i brzydki, czyli dajcie mi coś budującego!

Odkąd mój stosik recenzencki znacznie się powiększył, zostało mi mniej czasu na czytanie własnych, od miesięcy wyczekiwanych powieści. Wszystko zgodnie z zasadą "Najpierw obowiązki", choć Luby zasugerował modyfikację, by co trzy recenzenckie czytać jedną dla frajdy w ramach umysłowego odpoczynku, co patrząc po grubości niektórych pozycji, powinnam zastąpić konkretną liczbą stron, ale mniejsza o to. Fakt, że dzięki temu jestem w miarę na bieżąco ze współczesną prozą fantastyczną i innymi nowinkami, ale dostrzegam też niepokojącą prawidłowość - brak budujących książek. Może to tylko kwestia zwyczajnego pecha związanego z nagromadzeniem tytułów o negatywnym wydźwięku i krytyce wobec świata, ale nie jestem pewna czy tylko o to chodzi.
Tak mi jakoś pasuje do dzisiejszego wpisu

Zaczęło się od Fobii Dawida Kaina. Choć powinnam raczej powiedzieć, że wówczas zaczęłam dostrzegać tą niepokojącą prawidłowość. Przepuszczony przez wyżymaczkę mózg podświadomie zaczął szukać czegoś, co zlikwiduje stan przygnębienia, w jaki wpędziła mnie proza pana Kaina. Nie chciałam lekkiej opowiastki pełnej sielskości, różu i humoru. Chciałam przeczytać coś co mnie podbuduje, pokrzepi lekko przetyraną duszę, a może i pozwoli się wypłakać. Oczywiście mogłam sięgnąć po coś sprawdzonego i w pierwszym odruchu faktycznie wygrzebałam z kartonów Dom na Sekwanie... ale.. potrzebowałam czegoś jeszcze. Rzuciłam się więc w wir nowości i czytelniczych zachciewajek. I trwam w nim coraz bardziej zawiedziona.

Andumenia. Przebudznie (recenzja dla Gildia.pl), konkursowy debiut Moniki Glibowskiej, która swoją prozą pokonała setki rządnych publikacji konkurentów, okazała się pełna pałacowych gierek, planów, konszachtów i wzajemnego wbijania sobie noże w plecy, jakby chcąc udowodnić, że nawet przyjaciołom ufać nie można. Serce kolei, opowiadanie "młodego gniewnego" Orbitowskiego ze zbiorku  Wigilijne psy już na dzień dobry zaserwowało mi mocny cios w potylicę, bo w ludziach jest tylko mrok, zepsucie i choroba. Ampułka Krzysztofa Abramowskiego (antologia Na nocnej zmianie. Pióra Falkonu recenzja dla Gildia.pl już się pisze) nie dość, że osadzona w zimowej postapokaliptycznej Polsce, to jeszcze udowadnia, że hasło "człowiek człowiekowi wilkiem" wydaje się być obrazą dla wilków. Gwoździem do przysłowiowej trumny stało się bardzo gorzkie opowiadanie Marcina Przybyłka z tej samej antologii, zatytułowane Future Fame. A to tylko kilka przykładów. Czy świat stał się naprawdę tak podłym miejscem, że pisarze - elita intelektualna narodu - potrafi dostrzec w nim tylko złe rzeczy? 
Zamiast dołujących obrazków, postanowiłam wrzucić zdjęcia książek, o których wspominam.

Nie odbieram im prawdziwości spojrzenia, próby wypunktowania wad społeczeństwa i pokazania, że nie tędy droga. Któż inny ma to zrobić, jak nie pisarz, który przez dar słowa i własny pomyślunek jest w stanie odrzeć z fałszu i zakłamania cukierkowy obraz rzeczywistości. Trzeba to pokazywać, ostrzegać przed tym, do czego mogą doprowadzić nasze czyny czy obojętność jeśli się nie zmienimy. Tylko nie macie wrażenia, że równowaga prozy o wydźwięku pozytywnym i negatywnym została zachwiana? Coraz bardziej lubujemy się w czarnowidztwie, hołubimy antybohaterów, krew, choroba i degrengolada stały się nam najlepszymi rozrywkami. Więc czy głosy krytyczne wywołują wstyd i zastanowienie czy też niepotrzebną ekscytację faktem, że są ludzie, którym przytrafiają się gorsze rzeczy i nas to na szczęście nie dotyczy. Nawet najwłaściwsza krytyka może zaginąć w tej fali negatywnej energii, która zaczyna wybrzmiewać w prozie. A raczej, którą zaczęłam dostrzegać. 

Nie szukam naiwności, nie szukam sielskości, która złudną pacyną przykryłaby obraz współczesnego świata. Aż za dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest on zbyt przyjemnym miejscem, tylko czy krytyka i ujawnianie nieprawości, niedorzeczności i szeroko pojętego zła zmieni go w chwili, kiedy nurzanie się w tragediach sprawia taką przyjemność? Brakuje mi budujących myśli, światełka w tunelu, które nie okazałoby się pędzącym z naprzeciwka pociągiem. Dlatego proza Whartona znalazła sobie specjalne miejsce w moim sercu.
Całość przypomina mi sytuacje z niedzielnymi kazaniami w Pollyannie. Może i sytuację w literaturze powinna zmienić jakaś mała dziewczynka, która pokaże pisarzom odrobinę dobroci w ludziach?

Nie wiem ilu z Was miało okazję czytać Ptaśka, Tato czy w Księżycową, jasną noc, a przecież to tylko najgłośniejsze tytuły. Ja chyba najbardziej ukochałam te bardziej biograficzne książki jak chociażby Dom na Sekwanie i Historie rodzinne. Mimo bardzo szczęśliwego i pozornie sielankowego obrazu rodziny Whartonów, ich życie nie jest idylliczne. Ciągłe problemy finansowe, śmierć dziecka, katastrofy mieszkaniowe, nie sprzedane obrazy...Tragedie ich nie omijały, tak samo jak dobrzy i źli ludzie. Wharton niczego nie koloryzuje, nie wybiela, nieraz jest szczery aż do bólu, a czytelnik pragnie, żeby zmienił tę historię, żeby to jednak tak się nie toczyło. Pod tym względem autor bywa brutalny, ale (i to "ale" właśnie jest w tym wszystkim najważniejsze) nie pozostawia człowieka obdartego z nadziei. Jak źle by się nie działo, przebrzmiewa w nich dobroć, to jasne światło pozytywnej energii, która zdaje się mówić: Świat jest do dupy, ludzie są podli, ale nie wszystko i nie każdy. I chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze.

Świat nie jest idealny. Ale też nie stanie się taki, jeśli będziemy dostrzegać w nim tylko zło, rozkład i zwyczajną ludzką podłość. Może więc zmienić nieco twórczą strategię i stworzyć coś budującego, wychwalającego zalety i piękno, ale nie naiwnego. Tak dla odmiany. Dla równowagi w przyrodzie. Wyzywam Was pisarze, którzy to czytacie! Wyzywam wszystkich dostrzegających tylko zło i tragedie. Spójrzmy na świat inaczej. Podbudujmy serca tych, którzy już tracą nadzieję. Ot, takie wyzwanie dla wszystkich. Wyzwania są ostatnio modne, więc może i to się sprawdzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz