wtorek, 17 stycznia 2017

Dawno temu, w Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli rzecz o japońskich baśniach

Kiedy byłam mała, miałam w domu stary, dwutomowy egzemplarz Baśni Braci Grimm sczytany niemal do granic. Bez okładki i z wypadającymi kartkami. Jako dziecko nie przepadałam za tym wydaniem: miało przerażające grafiki pełne czaszek i diabłów, niekiedy tylko pokolorowane jadowicie żółtym tuszem. Mało tego! W żaden sposób nie przypominały bajek, które znałam z telewizji. Pełno w nich było wydłubywania oczu, obcinania kończyn, zabijania i wymyślnych kar, przy których rozżarzone do czerwoności żelazne trzewiki wcale nie wydawały się najstraszniejsze. Miałam bujną wyobraźnię więc takie obrazy wywoływały we mnie silną niechęć do dalszego zapoznania się z tymi historiami. Ale w sumie wiecie jak to jest z lękiem. Z jakiegoś powodu przecież lubimy oglądać horrory. Ja oczywiście odczekałam trochę, podrosłam i postanowiłam je przeczytać. Profilaktycznie robiąc to w biały dzień. Bo niby to tylko baśnie dla dzieci, ale z wyobraźnią nie warto było zadzierać.

Jakie by początki nie były, dorosła już Mróz może pochwalić się znajomością Baśni Braci Grimm bez cenzury (czy innego ułagodzenia), a swoista fascynacja baśniami pozostała. Im bardziej egzotyczne tym lepiej. Dlatego też, gdy pojawiła się możliwość "zażyczenia" prezentu gwiazdkowego (powiązana z możliwością jego zdobycia), poprosiłam o Baśnie japońskie wydawnictwa KIRIN. Na szczęście dobry elf w postaci mojej siostry, postanowił spełnić te życzenie i dzięki temu już w wigilie mogłam się cieszyć dalekowschodnimi opowieściami.
Takiż to zacny prezent dostałam od mrozowej siostry.


Zbiorek zawiera dwadzieścia dwie historie, które mają stanowić przegląd najpopularniejszych baśni i legend japońskich, opowieści równie znanych, jak u nas Jaś i Małgosia, Królewna Śnieżka czy Kot w butach. Do tego wydanie opatrzono także przedrukami oryginalnych drzeworytów ilustrujących poszczególne historie, jeszcze lepiej pozwalających wczuć się w klimat dawnej Japonii. Patrząc jeszcze na techniczną stronę wydania, bardzo cieszy fakt, iż tłumacz pozostawił najbardziej swojskie wyrażenia w ich oryginalnym brzmieniu, ich znaczenie ujawniając w przypisach. Ogólnie "przypomnienia tłumacza" umieszczone w stopce poszczególnych stron pozwalają na zdecydowanie lepsze zrozumienie tekstów.

Co do samych baśni, pod pewnymi względami są bardzo podobne do tego, co znamy z własnego dzieciństwa. Są pełne mówiących zwierząt i magicznych stworzeń wspierających protagonistów, dzielnych wojowników i pięknych księżniczek, a także kończą się nieodzownym morałem (bo co to za baśń, bez nauki?). Oczywiście wszyscy ludzie źli i niegodziwi zostają przykładnie ukarani. Bardzo często pojawia się motyw bezdzietnego, starego małżeństwa, które za swoją dobroć zostaje nagrodzone niezwykłym "potomkiem". Niektóre z opowieści wydają się wręcz niesamowicie znajome jak chociażby opowieść o tym Jak pewien staruszek pozbył się narośli. Jestem prawie pewna, że słyszałam jej irlandzką wersję, gdzie zamiast staruszka był garbaty szewc, a zamiast oni (demonów), występowały tańczące elfy. Jednak na tym podobieństwa się kończą.
O, dokładnie takie wydanie Baśni Braci Grimm miałam, czy raczej nadal mam w domu rodzinnym. Tylko takie nieco bardziej wytarte (wręcz podarte) i ogólnie  zmaltretowane.

W trakcie czytania, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że niektóre baśnie są pozbawione logiki przyczynowo skutkowej. Tak jakby część wydarzeń w nich opisanych można było spokojnie wyciąć i w żaden sposób nie wpłynęłoby to na morał i zakończenie opowieści, do którego, w moim mniemaniu nic nie wnosiły. Ale zrzucam to na karb specyfiki tych historii. Podczas czytania nieustannie towarzyszyło mi poczucie odmienności, wrażenie, że w europejskiej baśni część wypadków potoczyłaby się zupełnie inaczej. Na przykład gdyby Zbieracz bambusa i księżycowe dziecię toczyła się na zachodzi, któryś z dzielnych książąt wypełniłby polecenie pięknej pani, stając się jej mężem. A jeśli żaden z nich by nie podołał to z pewnością wyszłaby ona za cesarza. Tutaj nic takiego nie ma miejsca, a Księżniczka Księżycowego Światła musiała wrócić na księżyc. Koniec. Kolejną rzeczą, jaka wyraźnie przebuja niemal z każdej opowieści, jest niesamowity szacunek jakim dzieci w nich darzą rodziców/starszych/opiekunów, a także jak silny nacisk położony jest na wypełnianie powinności. Jeśli bohater ma obowiązki wobec swoich rodzicieli, to porzuci nawet cuda pałacu Króla Mórz, żeby do nich wrócić. Daje nam to choć ogólny pogląd na jakie wartości kładzie nacisk społeczeństwo japońskie.

Tym, co cieszy mnie najbardziej jako zapalonego smokologa i smokoznawczynie, jest ukazanie tych gadów w niezwykle pozytywny sposób. Zazwyczaj są to dobrzy, mądrzy, niezwykle szczodrzy i szlachetni królowie mórz i jezior lub niebiańscy posłańcy. Chociaż z rzadka pojawiają się w swej smoczej postaci, zdaje się, że postępują tak,by nie przerazić zwykłych śmiertelników. Smoki potrafią także być niezwykle pokorne i zwracać się do ludzi z prośbą o pomoc. Takie niuanse jeszcze bardziej uświadamiają nas o silnych różnicach kulturowych pomiędzy wschodem zachodem Eurazji.

Jakby na to nie patrzeć Baśnie japońskie to ciekawa i bez wątpienia dość wyjątkowa pozycja. Stanowi bardzo fajne urozmaicenie biblioteczki nawet dla osób nie będących fanami Kraju Kwitnącej Wiśni. Ci drudzy natomiast, mając stosowną książeczkę w rękach, z pewnością oszaleją ze szczęścia, odnajdując w niej znajome motywy, które na trwałe zakorzeniły się w kulturze mangi i anime.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz