Mimo że w ostatnich tygodniach musiałam więcej czasu poświęcić pracy zawodowej, nowy dział bloga stopniowo się rozrasta. Już wkrótce oprócz Nowej Fantastyki, będziecie mogli znaleźć w nim najnowszy, jeśli dobrze liczę już ósmy, numer Smokopolitana, stopniowo coraz głośniej zapowiadany na TwarzoKsiążkowym profilu magazynu. Do tego z pewnością dojdzie Fantom, który swoją premierę ma mieć już na Pyrkonie (przyszły weekend jak pamiętam) i, z tego co mówią wydawcy, ma być dostępny w szerokiej sprzedaży z kioskami Ruch i Kolporterem łącznie, co osobiście z chęcią sprawdzę. Jednak zanim to nastąpi mam przed sobą majowy numer Nowej Fantastyki, który już od niedzieli jest do nabycia w kioskach. W numerze można jednak bez wątpienia znaleźć kilka rzeczy, z którymi warto się zapoznać.
Pierwszym tekstem, który tak naprawdę mnie zainteresował było "Arturiańskie dziedzictwo" Marcina Waincetela, stanowiące swoisty przegląd popkulturalnych wariacji na temat Rycerzy Okrągłego Stołu. Przyjemnie było poczytać o znanych mi interpretacjach, jak i o tych, stanowiących dla mnie nowość, jednakowoż mam wrażenie, iż zadziałał tu mechanizm sentymentu. Król Artur i czarodziej Merlin od wczesnego dzieciństwa należeli do panteonu moich idoli, więc trudno mi się dziwić, że wciąż chętnie pogłębiam swoją wiedzę w tym temacie. Kolejny tekst, opisujący dotychczasowy dorobek literacki Jarosława Grzędowicza, stanowi zgrabne kompendium dokonań autora. Dziwi mnie jednak jego publikacja w bezpośrednim sąsiedztwie niezwykle pozytywnie opisującego najnowsze technologie artykułu "Memrystor". Jego autor opowiada o potencjalnych odkryciach jakie może przynieść nam zastosowanie tej technologii (sztuczna inteligencja, banki pamięci w głowach ludzi, permanentny kontakt z siecią). Co ciekawe, przed takim właśnie rozwojem technologii ostrzega Grzędowicz w swojej najnowszej powieści "Hel-3". O czym dość dosadnie wspomina autor tekstu o nim. Mały dysonans publikacyjny czy zaczątek do poprowadzenia obiecującej dyskusji? Na tym etapie trudno orzec.
A teraz coś, na co wszyscy czekają - opowiadania. "Ciecz przechłodzona" Istvana Vizvary prezentuje zaskakującą hipotezę dotyczącą kontroli losów ludzkości przez siły z zewnątrz oraz losy "jedynego sprawiedliwego". Największą zaletą historii jest sposób poprowadzenia fabuły i trudny (acz nie niemożliwy) do przewidzenia finał opowieści. "Złącze" Marcina Strzyżewskiego niezwykle bezpośrednio, szczerze i bardzo turpistycznie opisuje okrutne oblicze wojny oczami zwykłego szeregowca. Autor używa dosadnych i niezwykle plastycznych obrazów, żeby wpłynąć na czytelnika. I mimo że jest to świetnie napisany tekst, przyczepię się do niego. Głównie dlatego, że z szeroko pojętym science-fiction łączy go tylko krótki epilog, który, co prawda zmienia wydźwięk całego tekstu, ale bez niego jest to po prostu kolejna historia o okrucieństwie wojny. Niby nic, a jakże dosyć. Dla odmiany "Coś umiera w Radosnej" jest już tak bardzo fantastyczny, że bardziej się nie da. Mamy magię, krasnoludy i nawet wścibskiego barda, który zawsze pakuje się w kłopoty. Co ciekawe, w świecie przedstawionym przez Macieja Rumiancewa znalazło się nawet miejsce dla chrześcijaństwa. Jednakże niezwykle optymistyczny tytuł mówi wszystko o tematyce historii. I muszę przyznać, że uczucia, które dopadły mnie w samym środku czytania NF, nie należały do najprzyjemniejszych. A proza zagraniczna wcale nie zapowiadała się bardziej optymistycznie.
"Babelsberg" Alastaira Reynoldsa jest chyba jedyną historią o jako takim pozytywnym wydźwięku. Fakt, w tle fabuły przebrzmiewa wielka tragedia, ale nie da się ukryć, że eksploracja dalekiego kosmosu, nawet dokonana przez sztuczną inteligencję, pobudza wyobraźnię. Oczywiście pozostaje niepokój związany z zabójczymi zapędami maszyn oraz zbytnim rozwojem modyfikacji ciała, ale nie zmienia to faktu, że opowiadanie czyta się przyjemnie. "Ciesz się chwilą" Jacka McDevita mimo pozornie optymistycznego tytułu, opowiada ni mniej ni więcej o odkryciu zbliżającego się końca świata. I to nie tego gwałtownego, w jednej chwili niszczącego miasta i zabijającego miliony, ale tego (moim zdaniem) gorszego, rozciągniętego w czasie. Pełnego czekania na nieuchronne. By optymistycznym akcentem zakończyć część dotyczącą prozy wspomnę jeszcze o "Planecie strachu" Paula McAuley'a, przypominającą czasy, kiedy ludzkość wierzyła w kolonizację innych planet naszego wkładu słonecznego i w życie na nich. Nie mniej jednak opowieść nie pozbawiona jest odniesień do historii Ziemi i międzynarodowych animozji, pokazując świat gdzie upór i swoiste zacietrzewienie dowodzących mogą prowadzić do tragedii.
W tym miejscu pozwolę sobie na drobną dywagację na temat prozy zawartej w najnowszym numerze NF. Muszę przyznać, że po jej lekturze jestem co najmniej zaniepokojona. Jeśli uznać fantastów za swoistych wieszczy, którzy nie raz dowiedli, że posiadają pewne zdolności prekognicyjne, to czeka nas wojna i zagłada. I to ta najgorsza, bez choćby cienia nadziei na dobro w ludziach. Wyjątkowo jestem na bieżąco w publikowanych w tym roku historiach, których autorzy uprawiają pierwszorzędne czarnowidztwo. Wiem, że to można odbierać bardziej jako przestrogę, wyraźne ostrzeżenie. Szkoda tylko, że takie mroczne i złowrogie, sprawiające, że pomysł trzymania w domu racji żywnościowych i zapasów wody nie wydaje się taki głupi. Z drugiej strony jak świadczy to o poczuciu bezpieczeństwa dzisiejszych czasów? Jednak gdy czytam coś takiego, jakaś cząstka mnie się buntuje. Pragnie heroizmu, pragnie pokrzepienia, pragnie odrobiny durnej nadziei tak bardzo, że desperacko zaczyna mnie ciągnąć do Trylogii Sienkiewicza. Bo chcę wierzyć, że ludzkie nadzieje i wiara są w stanie przywrócić do życia bohaterów, chociażby tych fikcyjnych (tak, nawiązuję do Majki).
Co do dalszej części numeru, bardzo przyjemnym tekstem był "Nawiedzony telegraf" pozwalający zgłębić ludzką pomysłowość w celu kontaktu ze zmarłymi. Krzysztof Piskorski jak zawsze trzyma poziom prezentując kolejną część poradnika dla piszących. Lekkie acz niezwykle dosadne pióro, pozwala przyjmować dobre rady bez wewnętrznego buntu i niechęci. I aż przykro się robi na myśl, że sam cykl niedługo zostanie zakończony. Może pojawi się coś w jego miejsce? Optymistyczną część znów przejmuje niezwykle skłaniający do myślenia felieton Rafała Kosika o współczesnym niewolnictwie, pozwalający stwierdzić, że człowiek wolny jest dziś gatunkiem zagrożonym. A na sam koniec mamy tekst Łukasza Orbitowskiego wyjaśniający jak kiepski film może dać niesamowitego, choć do szpiku kości przerażającego bohatera.
Chyba nie potrafię rzetelnie i do końca na chłodno ocenić majowego numeru NF. Jeśli miarą jakości opowiadań jest to, jak wiele uczuć wywołują w czytelniku, jak bardzo nim wstrząsają, zmuszają do refleksji, przemyśleń i zastanowienia nad własnym życiem, to mamy przed sobą numer wręcz genialny. Dawno nic nie wywołało we mnie takiej chęci polemizacji, protestu i wyrażenia własnego zdania. Bo nie, nie zgadzam się na ten cały negatywizm i czarnowidztwo. I w tym momencie rodzi się we mnie postanowienie, żeby wyróżniać pozytywne historie, powiększając liczbę tekstów na niepogodę ducha. A czy Wy podobnie myślicie o najnowszej NF? Jak przeczytacie, dajcie mi znać.
Pierwszym tekstem, który tak naprawdę mnie zainteresował było "Arturiańskie dziedzictwo" Marcina Waincetela, stanowiące swoisty przegląd popkulturalnych wariacji na temat Rycerzy Okrągłego Stołu. Przyjemnie było poczytać o znanych mi interpretacjach, jak i o tych, stanowiących dla mnie nowość, jednakowoż mam wrażenie, iż zadziałał tu mechanizm sentymentu. Król Artur i czarodziej Merlin od wczesnego dzieciństwa należeli do panteonu moich idoli, więc trudno mi się dziwić, że wciąż chętnie pogłębiam swoją wiedzę w tym temacie. Kolejny tekst, opisujący dotychczasowy dorobek literacki Jarosława Grzędowicza, stanowi zgrabne kompendium dokonań autora. Dziwi mnie jednak jego publikacja w bezpośrednim sąsiedztwie niezwykle pozytywnie opisującego najnowsze technologie artykułu "Memrystor". Jego autor opowiada o potencjalnych odkryciach jakie może przynieść nam zastosowanie tej technologii (sztuczna inteligencja, banki pamięci w głowach ludzi, permanentny kontakt z siecią). Co ciekawe, przed takim właśnie rozwojem technologii ostrzega Grzędowicz w swojej najnowszej powieści "Hel-3". O czym dość dosadnie wspomina autor tekstu o nim. Mały dysonans publikacyjny czy zaczątek do poprowadzenia obiecującej dyskusji? Na tym etapie trudno orzec.
A teraz coś, na co wszyscy czekają - opowiadania. "Ciecz przechłodzona" Istvana Vizvary prezentuje zaskakującą hipotezę dotyczącą kontroli losów ludzkości przez siły z zewnątrz oraz losy "jedynego sprawiedliwego". Największą zaletą historii jest sposób poprowadzenia fabuły i trudny (acz nie niemożliwy) do przewidzenia finał opowieści. "Złącze" Marcina Strzyżewskiego niezwykle bezpośrednio, szczerze i bardzo turpistycznie opisuje okrutne oblicze wojny oczami zwykłego szeregowca. Autor używa dosadnych i niezwykle plastycznych obrazów, żeby wpłynąć na czytelnika. I mimo że jest to świetnie napisany tekst, przyczepię się do niego. Głównie dlatego, że z szeroko pojętym science-fiction łączy go tylko krótki epilog, który, co prawda zmienia wydźwięk całego tekstu, ale bez niego jest to po prostu kolejna historia o okrucieństwie wojny. Niby nic, a jakże dosyć. Dla odmiany "Coś umiera w Radosnej" jest już tak bardzo fantastyczny, że bardziej się nie da. Mamy magię, krasnoludy i nawet wścibskiego barda, który zawsze pakuje się w kłopoty. Co ciekawe, w świecie przedstawionym przez Macieja Rumiancewa znalazło się nawet miejsce dla chrześcijaństwa. Jednakże niezwykle optymistyczny tytuł mówi wszystko o tematyce historii. I muszę przyznać, że uczucia, które dopadły mnie w samym środku czytania NF, nie należały do najprzyjemniejszych. A proza zagraniczna wcale nie zapowiadała się bardziej optymistycznie.
Trochę za bardzo się rozpisałam i mam za mało grafik w stosunku do treści.
"Babelsberg" Alastaira Reynoldsa jest chyba jedyną historią o jako takim pozytywnym wydźwięku. Fakt, w tle fabuły przebrzmiewa wielka tragedia, ale nie da się ukryć, że eksploracja dalekiego kosmosu, nawet dokonana przez sztuczną inteligencję, pobudza wyobraźnię. Oczywiście pozostaje niepokój związany z zabójczymi zapędami maszyn oraz zbytnim rozwojem modyfikacji ciała, ale nie zmienia to faktu, że opowiadanie czyta się przyjemnie. "Ciesz się chwilą" Jacka McDevita mimo pozornie optymistycznego tytułu, opowiada ni mniej ni więcej o odkryciu zbliżającego się końca świata. I to nie tego gwałtownego, w jednej chwili niszczącego miasta i zabijającego miliony, ale tego (moim zdaniem) gorszego, rozciągniętego w czasie. Pełnego czekania na nieuchronne. By optymistycznym akcentem zakończyć część dotyczącą prozy wspomnę jeszcze o "Planecie strachu" Paula McAuley'a, przypominającą czasy, kiedy ludzkość wierzyła w kolonizację innych planet naszego wkładu słonecznego i w życie na nich. Nie mniej jednak opowieść nie pozbawiona jest odniesień do historii Ziemi i międzynarodowych animozji, pokazując świat gdzie upór i swoiste zacietrzewienie dowodzących mogą prowadzić do tragedii.
W tym miejscu pozwolę sobie na drobną dywagację na temat prozy zawartej w najnowszym numerze NF. Muszę przyznać, że po jej lekturze jestem co najmniej zaniepokojona. Jeśli uznać fantastów za swoistych wieszczy, którzy nie raz dowiedli, że posiadają pewne zdolności prekognicyjne, to czeka nas wojna i zagłada. I to ta najgorsza, bez choćby cienia nadziei na dobro w ludziach. Wyjątkowo jestem na bieżąco w publikowanych w tym roku historiach, których autorzy uprawiają pierwszorzędne czarnowidztwo. Wiem, że to można odbierać bardziej jako przestrogę, wyraźne ostrzeżenie. Szkoda tylko, że takie mroczne i złowrogie, sprawiające, że pomysł trzymania w domu racji żywnościowych i zapasów wody nie wydaje się taki głupi. Z drugiej strony jak świadczy to o poczuciu bezpieczeństwa dzisiejszych czasów? Jednak gdy czytam coś takiego, jakaś cząstka mnie się buntuje. Pragnie heroizmu, pragnie pokrzepienia, pragnie odrobiny durnej nadziei tak bardzo, że desperacko zaczyna mnie ciągnąć do Trylogii Sienkiewicza. Bo chcę wierzyć, że ludzkie nadzieje i wiara są w stanie przywrócić do życia bohaterów, chociażby tych fikcyjnych (tak, nawiązuję do Majki).
Co do dalszej części numeru, bardzo przyjemnym tekstem był "Nawiedzony telegraf" pozwalający zgłębić ludzką pomysłowość w celu kontaktu ze zmarłymi. Krzysztof Piskorski jak zawsze trzyma poziom prezentując kolejną część poradnika dla piszących. Lekkie acz niezwykle dosadne pióro, pozwala przyjmować dobre rady bez wewnętrznego buntu i niechęci. I aż przykro się robi na myśl, że sam cykl niedługo zostanie zakończony. Może pojawi się coś w jego miejsce? Optymistyczną część znów przejmuje niezwykle skłaniający do myślenia felieton Rafała Kosika o współczesnym niewolnictwie, pozwalający stwierdzić, że człowiek wolny jest dziś gatunkiem zagrożonym. A na sam koniec mamy tekst Łukasza Orbitowskiego wyjaśniający jak kiepski film może dać niesamowitego, choć do szpiku kości przerażającego bohatera.
Chyba nie potrafię rzetelnie i do końca na chłodno ocenić majowego numeru NF. Jeśli miarą jakości opowiadań jest to, jak wiele uczuć wywołują w czytelniku, jak bardzo nim wstrząsają, zmuszają do refleksji, przemyśleń i zastanowienia nad własnym życiem, to mamy przed sobą numer wręcz genialny. Dawno nic nie wywołało we mnie takiej chęci polemizacji, protestu i wyrażenia własnego zdania. Bo nie, nie zgadzam się na ten cały negatywizm i czarnowidztwo. I w tym momencie rodzi się we mnie postanowienie, żeby wyróżniać pozytywne historie, powiększając liczbę tekstów na niepogodę ducha. A czy Wy podobnie myślicie o najnowszej NF? Jak przeczytacie, dajcie mi znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz