niedziela, 10 czerwca 2018

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 06/2018

Słońce świeci, lato w pełni, nic tylko brać urlopy, odpalać grille i cieszyć się tą niesamowitym klimatem na świeżym powietrzu. Tramwaje zaczynają wonieć własną aurą, w teorii szczęśliwi ludzie defekują gdzie popadnie, bo temperatura nie grozi odmrożeniem narządów, a zewsząd dobiega ryk kosiarek, skutkujący u mnie takim katarem siennym, że żaden makijaż nie wchodzi w grę. Chyba że zamierzam zwiększyć liczebność okolicznych pandarynów, choć jako cosplayerka. Nie żebym nie lubiła lata, ale pocenie się przy wykonywaniu normalnych czynności zakrawa na karę z nieba. Poza tym w takim stanie ciężko się myśli. Człowiek w zasadzie chciałby tylko leżeć w cieniu i rozkoszować się lekturą w połączeniu ze smakiem mrożonej kawy czy herbaty. Jeśli macie czas i dogodną lokacje to zachęcam do rozłożenia się tak z najnowszym numerem Nowej Fantastyki. Jest w nim kilka rzeczy, z którymi naprawdę warto się zapoznać. 
Różalskocepcja?

Na początek wita nas przepiękna, w porównaniu do poprzedniej, okładka. Ale co się dziwić, skoro wykorzystano do niej jedną z prac Jakuba Różalskiego, z którym wywiad można znaleźć wewnątrz numeru. Ponadto czerwcowe wydanie Nowej Fantastyki zbiegło się w czasie z wystawą prac wyżej wspomnianego autora oraz publikacją antologii (“Inne światy”), dla której jego dzieła stanowiły inspirację. Jeśli wykażecie się odrobiną cierpliwości i będziecie uważnie śledzić TwarzoKsiążkowy profil Powiało Chłodem możliwe, że traficie na jej recenzję (w sumie to właśnie się czyta). Wracając jednak do Nowej Fantastyki, oprócz jakże zacnej okładki, na samym początku wita nas wstępniak JeRzego, podający pod rozwagę istotę duszy. Bo czy przekopiowanie umysłu na nośnik cyfrowy jest w stanie w pełni oddać istotę człowieczeństwa? Ale to, że lubię te krótkie teksty pisałam już dawno temu i nic w tej kwestii się nie zmieniło. 

Dalej mamy wspomniany już przeze mnie wywiad z Jakubem Różalskim wraz z reprodukcjami co ciekawszych prac autora, jeśli ktoś jeszcze nie miał jeszcze okazji się z nimi zetknąć. Sama muszę przyznać, że zrobiły na mnie niezwykłe wrażenie. Wszystko na pozór wygląda normalnie, niemal sielankowo, aż dostrzeże się ten jedne niezwykły element, który wszystko zmienia. W kolejnym tekście Witold Vargas opowiada o genezie przysłowia “Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” i, jak w poprzednich częściach tego słowiańskiego cyklu, traktuje kwestię niezwykle wyczerpująco. Co miesiąc z niecierpliwością czekam na to, czym tym razem pan Vargas mnie zaskoczy, jak poszerzy moją wiedzę i, póki co, jeszcze się nie zawiodłam. Następny artykuł skupia się na fenomenie Parku Jurajskiego począwszy od powieści Michaela Crichtona na filmach z Chrisem Prattem skończywszy. Wydaje mi się, że jako nieopierzona fantastka czytałam kiedyś tę książkę, ponieważ kojarzy mi się zarówno nazwisko autora jak i srebrna okładka z wydawnictwa Amber. Niepewność czytelnicza wynika z tego, że z tym wspomnieniem wiąże się też obraz starego, kieleckiego antykwariatu. Ponieważ nie mam jej w swoim księgozbiorze, istnieje szansa, że po prostu ją widziałam. Nie mniej przed seansem kolejnej odsłony historii parku dinozaurów, tekst warto sobie przeczytać. Choćby po to, by dowiedzieć się, jak zaczynała ta jaszczurza marka. 
Naprawdę lubię ten dział i będzie mi smutno, gdy go braknie.

Dział z prozą polską rozpoczyna “Baobab” autorstwa Barbary Szeląg. Ta, utrzymana w mocno afrykańskim klimacie historia, wymaga sporej dozy skupienia podczas lektury, głównie ze względu na obco brzmiące pojęcia, które jednak dodają klimatu opowieści, a ten jest naprawdę niesamowity. Z jednej strony mamy nietuzinkowy mistycyzm oraz przeplatające się elementy szamanizmu i “wiary w Panienki” - swoiste bóstwa opiekuńcze. Z drugiej zaś obserwujemy bunt, niezgodę, próbę wyzwolenia się jakie mogły nastąpić w afrykańskich koloniach Wielkiej Brytanii. Z trzeciej strony zaś wiemy, że to nie to. Przedstawiony świat tylko o tym przypomina i nie możemy oprzeć się wrażeniu, iż jest dużo bardziej rozwinięty niż swój XIX-wieczny odpowiednik, mimo technologii opartej na parze. Ciśnie mi się na usta termin “afrykański steampunk”, ale nie wiem, czy oddaje on charakter utworu w pełni. Nie mniej tekst zasługuje na uwagę, podobnie jak “Korespondent” Igora Myszkiewicza. W tej historii również panuje ujmujący, afrykański klimat, ale już bardziej “swojski”. Opowieść nosi wyraźne ślady brytyjskich podbojów i odkryć geograficznych, choć próby utrzymania nowych ziem są niemal desperackie. Sięgnięcie po najnowszą parową technologie i odkrycia szalonego doktora z przeklętej wyspy, bardzo przypominają współczesność. Tytułowy korespondent też ukazuje dwie prawdy: tę dla czytelników, o bohaterskich żołnierzach i odkrywcach, a także tę mroczną, chciałoby się rzec prawdziwszą. Trochę nie przekonały mnie próby utrzymania nastroju grozy, czy niepokoju. Głównie dlatego, że dla moim zdaniem zagrożenie nie było domniemane, niepewne czy potencjalne, ale od momentu poznania nazwiska naukowca, z którym współpracowało wojsko, wręcz oczywiste i jednoznaczne. Wiedziałam, co się dzieje, a to w niepewności jest siła strachu. 

Na szczególną uwagę zasługuje również “Opowiadacz” Tadeusza Michrowskiego. Przedstawiono w nim wydarzenie, które zmienia obraz świata, ale z perspektywy osoby tego nie rozumiejącej. Stąd też mamy do czynienia z prostymi opisami i jeszcze prostszymi, ale nie prostackimi, przemyśleniami głównego bohatera. Powoli i bardzo stopniowo wyłania się z tego obraz tragedii, a całość została zaprezentowana z niebywałym wyczuciem, by zbyt wcześnie nawet nie zająknąć się i wcześniej nie zdradzić wszystkiego. Naprawdę bardzo zacny kawałek tekstu. 
Taki tam słodki szczurek.

Dział z prozą zagraniczną otwiera obszerny tekst Pettera Wattsa zatytułowany “ZeroSi”. W sytuacji, w której na chwilę przed śmiercią, jest nam oferowane ocalenie życia, pięć lat służby wydaje się być niczym. Niewiele osób by odmówiło. Koncepcja ożywionych, modyfikowanych żołnierzy nieco kojarzy mi się z “Wojną starego człowieka”, którą miałam okazję czytać, jakiś czas temu. Nieco, bo nikt w niej nie mówił o animowaniu zombie-ciał, gdzie jaźń człowieka była jedynie pasażerem. Teoretycznie daje to komandosa idealnego, skrupuły “duszy” są włączane, a reszta działa na sprytnym i niezwykle efektywnym autopilocie. Pomysły te składają się na niezwykle barwny acz przerażający spektakl myśli ludzkiej. I nie wiem tylko, czy bardziej bałabym się tytułowego oddziału, czy jego odpowiednika, pojawiającego się w trakcie fabuły. “Szczur” Mazarkis Williams jest historią prostą, aczkolwiek intrygującą. Z opowieści stopniowo wyłania się obraz świata, sens poszczególnych istnień i prawdziwość losów bohaterów. Z wyczuciem, niemal od niechcenia zdradzane są poszczególne elementy budujące zagwozdkę fabularną, gdzie pod pozorem sielskości, ukryte są tajemnice. Jest to jedno z tych opowiadań, które z chęcią poznałabym szerzej, poza wycinkiem opisanym w Nowej Fantastyce

W felietonach kończących ten numer Maciej Parowski wspomina Beksińskiego oraz jego wpływie na fantastów polskich. Na szczęście miałam okazję przeczytać "Beksińskich portret podwójny" i zrozumieć co po niektóre odniesienia i niedopowiedzenia (swoją drogą świetna książka, polecam). Z kolei Rafał Kosik opowiada o Dubaju - mieście niemal wyrwanym z przyszłościowych powieści science fiction, które udowadnia, że wszystko da się zrobić, jeśli tylko pojawią się na to pieniądze.  Ja bym jeszcze dorzuciła ludzi, zobowiązanych do wykonania pracy rzetelnie, bez nadmiernego kombinatorstwa, ale to już chyba wynika to z naszych rodzimych naleciałości. Peter Watts z kolei uświadamia, po raz kolejny z resztą, jak niszczycielski wpływ mają ludzie na swoje otoczenie, przywołując przykład Wielkiej Rafy Koralowej. Może faktycznie wypadałoby ją odwiedzić, za nim zupełnie zniknie. Na koniec Tomasz Kołodziejczak przypomina czytelnikom czasy szkolne by zgrabnie wprowadzić nas w teorię nauki kosmosu. Wszechświat ciągle uczy nas siebie. Od nas tylko zależy dokąd nas ta wiedza zaprowadzi. 
W Nowej Fantastyce już jest, a Powiało Chłodem też będzie miała swoje trzy grosze do dorzucenia.

Podsumowując. Czerwcowy numer Nowej Fantastyki prezentuje bardzo letni, wręcz afrykański klimat, który tworzą dwa, naprawdę wyróżniające się opowiadania. Vargas trzyma formę, odkrywając przed nami niuanse słowiańskich wierzeń, a wstępniak JeRzego jak zwykle zmusza do przemyśleń. Okładka zachwyca, ale co się dziwić, skoro prace Różalskiego są ostatnio na fantastycznym topie. Wszystko to składa się na bardzo dobry numer, który czytało mi się z niemałą przyjemnością, a co za tym idzie, mogę go ze szczerym sercem polecić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz