niedziela, 13 maja 2018

Opowieść o wegańskim szopie, czyli Mróz a recenzja kosmetyków

Potrzeba zadbania o siebie jest identyczna u wszystkich kobiet nie wyłączając nerdek czy geeczek. I o ile makijażem, dodatkami czy ubraniami można dać upust swojej fandomowej miłości, o tyle w przypadku kosmetyków do pielęgnacji nie jest już to tak oczywiste (chyba, że mieszkamy w Japonii i lubimy Hello Kitty albo Czarodziejkę z Księżyca. Z resztą tam wszystko jest możliwe). Na Warszawskich targach Fantastyki udało mi się dopchać do stoiska Soap Szop, na którym mój wzrok przyciągnęło małe pudełeczko (jak się potem okazało z mydłem) z napisem Kanadyjski Rosomak. No cóż, niewiele potrzebowałam, żeby skojarzyć tę nazwę z odpowiednim komiksem Marvela i nie uśmiechnąć się, ponieważ spodziewałam się zapachu potu, stali (adamantium) i krwi moich wrogów, dostając w zamian intensywnie leśny, sosnowy aromat. I choć hasło “Vegan, nerdy, awsome” działało na mnie w sposób dość sprzeczny (dostaje alergii konsumenckiej na wszystkie wegańskie artykuły), postanowiłam nabyć mus do ciała o nazwie Yenneffer (zgadnijcie jak mógł pachnieć). 
To tylko część kosmetyków, bo Mysza była nimi aż za bardzo zainteresowana.

Po powrocie do domu bardzo nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła użyć nowo zakupionego kosmetyku. Produkty z Soap Szopu są świeżo robione i nie zawierają konserwantów, co skutkuje krótkim terminem używalności zarówno przed jak i po otwarciu. Tym samym mój drogeryjny balsam poszedł w odstawkę, a ja przez niemal dwa miesiące wklepywałam w siebie intensywny, bzowy zapach. Miałam to “szczęście”, że mus w moim słoiczku nie był do końca rozmieszany i zawierał małe grudki jakiegoś bazowego podłoża, które jednak bez problemu rozprowadzały się po ciele. Coś takiego tak po prawdzie nie przeszkadza, a jedynie burzy estetykę wykonania. Aczkolwiek, jakby na to nie patrzeć, mus rozprowadzał się pięknie, wchłaniał się błyskawicznie i pachniał pięknie, a skóra po nim była przyjemnie aksamitna w dotyku. I w sumie tyle wystarczyło, żebym zorganizowała sobie większe zakupy i zmotywowała do takowych siostrę. 

Ogólnie rzecz ujmując paczka przeszła nieliche przygody zanim dotarła do mnie w całości, z których można zrobić by osobną notkę. W telegraficznym skrócie najpierw zamówienie przyszło w połowie, bo druga paczka z częścią zawartości zaginęła gdzieś w Polsce. Ponowne wysłanie pomogło ale w wyniku małego błędu w adresie (i zrządzenia mistycznych sił) paczka wylądowała na Piotrkowskiej, czyli jakieś pół godziny jazdy tramwajem ode mnie. W sumie śmiać mi się z tego chciało, ale ważne, że mogłam tam dojechać i w końcu skorzystać ze swojego zamówienia. W którym znalazły się trzy kule do kąpieli, olejek do ciała, olejek do brody i gratisowe mydełko z przepraszającym serduszkiem plus oczywiście zakupy dla siostry. 
Ale ja się wcale nie gniewam :) ja się rzadko na ludzi gniewam. Taka wada charakteru

Najłatwiej było przetestować bomby do kąpieli. Dla siebie wybrałam Modżajto, Sex & Splendor i Kawę z Laską. O ile ta pierwsza okazała się nie leżeć w moich sympatiach zapachowych (siostra z kolei była nią zachwycona) o tyle pozostałe dwie zapewniły mi kąpielową ucztę zmysłów. Sex & Splendor to różana symfonia zapachu, ale nie ta kojarząca się z różańcami i babcinymi perfumami, tylko z konfiturą, z wieczorem w kawiarni pełnym relaksu. Płatki kwiatów przyjemnie urozmaiciły kąpiel, a skóra po moczeniu się w tak aromatycznym roztworze była przyjemnie natłuszczona i nie krzyczała o natychmiastowe nabalsamowanie. Podobnie, a nawet ciut lepiej jeśli chodzi o sprężystość i natłuszczenie skóry, miałam się po Kawie z Laską - bajecznie kawowo-waniliowej bombie, która z miejsca kupiła mnie swoim zapachem. Taki strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o moje gusta zapachowe, ale najważniejsze, że udało się uniknąć mdłego przesadzenia wanilią, co jest niemal pewnikiem w przypadku kuli kupowanych w marketach. I jakby nie patrzeć, cała duża kula (można je też nabyć w opcji półkul albo mini-półkulek) jest tak wielka, że spokojnie starczy na 2-4 kąpieli w zależności od wielkości wanny i tego, o jak intensywnym zapachu myślimy. Z dobry rad Kawę z Laską polecam wrzucić do wanny już po wygodnym usadowieniu się w niej, ponieważ w jej skład wchodzą pokruszone ziarna kawy, które zbyt wygodne do siedzenia nie są. 

Olejek Booty Boom Boom zgarnęłam w nadziei na jego skuteczność i zdziwiłam się gdy faktycznie zaobserwowałam poprawę wyglądu dupiastej części mej osoby, która jakby nie patrzeć, należy do znaczniejszych. Ten w gruncie rzeczy kawowo-kakaowy olejek, stosowany przeze mnie raczej nieregularnie (pod tym względem jestem straszną konsumentką) faktycznie uelastycznił, wygładził, ujędrnił a przede wszystkim rozjaśnił te niedoskonałości wynikające z bycia raczej dupiastą personą. Różnica co prawda niewielka, ale na tyle zauważalna, żebym poczuła się usatysfakcjonowana. Aż strach pomyśleć co by było gdybym smarowała się tak ze dwa razy dziennie. Mogłabym jedynie narzekać, że pompka przy butelce przestała działać już po pierwszym użyciu, ale i tak machnęłam na to ręką. Efekty działania olejku za bardzo mi się podobały. 
Na zdjęciach przewijają się kawałki Myszy, ponieważ odpędzić się nie dała.

Co byście nie myśleli, olejek do brody nie był dla mnie. Kiedy zobaczyłam nazwę (221B) i przeczytałam iście dżentelmeńsko-wiktoriański opis, a potem spojrzałam na zarost mego Lubego, stwierdziłam, że musimy go przetestować. Gustowna, błękitna buteleczka zawiera odurzający zapach czarnego opium i co nieco pozwala ujarzmić niesforne włosy na twarzy. Ale też trzeba było nauczyć się go używać. Zbyt duża ilość powoduje, że broda zanadto się błyszczy. Przynajmniej tyle wiem z opowieści. Siostra natomiast zachwyca się zapachem scrubu Modżajto i jego siłą odświeżania skóry. Poza ewidentnymi zaletami produktów Soap Szop ma też bardzo fajną stronę, na której królują piękne zdjęcia, oddające to, co dostajemy w przesyłce, i niezwykle barwne humorystyczne opisy. 

Może po rzeczach, które wybrałam nie widać nerdowskiego zacięcia, ale oprócz kosmetyków o zapachu Yenneffer (scrub, mydło i mus) znajdziemy tam też Krasnoludzki, czyli krem do twarzy i do D…, wspomniane przeze mnie olejki do brody Kanadyjski Rosomak i 221B (ten pierwszy zapach występuje też w wersji mydlanej), a także mydło Smaug. Asortyment sklepu jest póki co mały, ale spokojnie nadrabia jakością. Poza tym, obserwując TwarzoKsiążkowy profil Soap Szopu widać, że panie go prowadzące planują poszerzyć ofertę, czego osobiście nie mogę się doczekać. 
Stwierdzam, że mój dywanik idealnie nadaje się do takich zdjęć.

Mimo przygód z dostawą, jestem strasznie zadowolona z zakupu. Kontakt z paniami prowadzącymi sklep był cudowny, a mój problem rozwiązany niemal natychmiastowo. Gdy tylko skończą mi się rzeczy, ponowię swoje zamówienie licząc na to, że i tym razem się nie zawiodę. Jeśli jesteście zainteresowani jak to wszystko pachnie, wygląda i się używa, a przypadkiem jedziecie na Pyrkon, może znaleźć Soap Szop na sali wystawców. A jeśli nie chce Wam się czekać, możecie też odwiedzić sklep internetowy, który Wam podlinkowałam i zobaczyć, czy będziecie równie zadowoleni. Jak dla mnie sama inicjatywa już zasługuje na uznanie, a efekty prześcigają moje wyobrażenia. Ogólnie rzecz biorąc polecam. Ja - mól książkowy i powieściowy recenzent, dzielę się tym z Wami, ponieważ zwyczajnie uważam, że jest dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz