Witajcie moi drodzy czytelnicy w ten jakże zachrypiały dzień. Tuż przed wyjazdem na Wszystkich Świętych do moich rodzinnych Kielc, byłam niezwykle dumna, że przygotowałam dla Was kolejny wpis. Niesiona falą dobrze wykonanej roboty myślałam, że jak tylko wrócę, wycisnę z siebie następny, zapoczątkowując nową serię recenzji. Nic jednak bardziej mylnego. Przeziębienie, które nawiedza mnie falami od piątku właśnie ze mną wygrało. Oficjalnie straciłam głos. Prawie. Coś tam jestem w stanie wyskrzeczeć, jeśli muszę, ale brzmi to tak komicznie, że staram się nie próbować. Na szczęście do pisania głosu nie potrzebuję, a palce jeszcze ogarniają, które klawisze trzeba wciskać. Tym bardziej, że wciąż czeka na mnie najnowszy numer Nowej Fantastyki. Przeczytany już dawno temu, ale jakoś tak wszystko stawało przeciwko pisaniu recenzji. Dziś, mimo całkiem rozsądnej wymówki, jednak zbieram się do pisania.
Zachowując logikę poprzedniej recenzji, muszę stwierdzić, że tym co najbardziej podobało mi się w tym numerze była okładka. Niezwykle klimatyczna i minimalistyczna grafika z plakatu do oryginalnej "Suspirii" doskonale wpasowała się do obchodów zarówno Wszystkich Świętych/Dziadów/Halloween (niepotrzebne skreślić), jak i Święta Niepodległości. Patrzy się na to naprawdę zacnie. Aczkolwiek bliskość tego typu dni wolnych od pracy w połączeniu z listopadową aurą sprawia, że tematyka opowiadań oscyluje w okolicy wojskowej, okołowojennej lub zwyczajnie strasznej, czyli dokładnie wpasowuje się w moje literackie gusta (jeśli nie wyczuwać sarkazmu w tym zdaniu to źle, bardzo źle). Tym samym raczej ekscytacji i radości z Nowej Fantastyki raczej nie będzie.
Aczkolwiek za nim o tym, nie byłabym sobą, gdyby nie wspomniała o kolejnym artykule z serii Fantastyka od kuchni. Marek Starosta tym razem zapoznaje nas z tajnikami gastrobankowości. Bo jedzenie też ma wartości. Cudnie było przeczytać o serowych złodziejach czy o "Przekręcie na oleju sałatkowym" tym bardziej, że były to historie prawdziwe. A przepis na "złoty kawior" z pewnością wypróbuję, niech no ja tylko dorwę trochę agaru. Drugim moim ulubionym artykułem numeru były, paradoksalnie, "Duchy wielkiej wojny". Można by mnie podejrzewać o hipokryzję, ale pragnęłabym zaznaczyć, że opowieści o zjawach ratujących ludzi czy pomagających w walce, zaliczam raczej do tych mało strasznych i pokrzepiających, więc podobać mi się mogą. O!
Z opowiadaniami listopadowej Nowej Fantastyki mam problem, ponieważ po zrobieniu swojego testu (po kilku dniach przerwy czytałam spis treści, żeby zobaczyć, co pamiętam) okazało się, że w zasadzie kojarzyłam tylko dwie historie "1942" Jakuba Tyszkowskiego i "Księżyc to nie pole bitwy" Indrapramit Das. Pierwszą zapamiętałam dlatego, że tekst był tak bardzo krypny i sugestywnie wpływający na moją wyobraźnie. Z kolei "Księżyc..." zaciekawił mnie ze względu na hinduskie korzenie autora i takąż perspektywę prezentowaną w tekście, a ja na fantastykę z innych krajów jestem szczególnie łakoma. Po przypominającym przewertowaniu stron zwróciłam jeszcze uwagę na "Ołowianego lotnika" K. A. Tieriny. W fabule przebrzmiewają echa wielkiej wojny i tragedii ludzkości, ale pojawia się też wątek golemów, które walczyły w niej zamiast ludzi. Później oczywiście wyskoczył motyw i problemów z asymilacją i niechęcią społeczeństwa, ale całość była naprawdę ciekawa.
Nie mogę powiedzieć, że pozostałe opowiadania czy artykuły były kiepskie, nieinteresujące czy zwyczajnie nudne, bo bym uczyniła autorom wielką krzywdę. Niestety nic nie poradzę na to, że w tym numerze mocno mijamy się z gustem. Nie będę zachwycać się przeglądem wszystkich filmów z Freddym i Jasonem, bo zwyczajnie w życiu nie obejrzałam ani jednego z nich. I nie zamierzam. Podobnie wywiad z Dario Argento - mistrzem kina grozy z Półwyspu Apenińskiego. Jeśli zabieram się za takie filmy to tylko w sobotnie poranki z Lubym przy boku i to pod warunkiem, że słońce ostro świeci. Dlatego też proszę Was, moi Drodzy Czytelnicy o wybaczenie, ponieważ muszę odesłać Was do samodzielnej lektury listopadowego numeru Nowej Fantastyki. Szczególnie jeśli lubicie się bać. Dajcie znać, jak przeczytacie. Porównamy wrażenia z lektury.
I słońce jak na złość zaszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz