środa, 7 maja 2014

Asterix kontra Pszczółka Maja, czyli Mickey Clubhouse Syndrom

Ostatnia z moich wizyt w domu rodzicieli, skłoniła mnie do refleksji nad współczesnymi filmami animowanymi. Wszystko zaczęło się niewinnie, podczas wspólnego oglądania telewizji (bo nic tak nie cementuje więzi rodzinnych, jak właśnie to), gdy jak to zwykle bywa, ramówka stacji nie oferowała nic na tyle godnego uwagi. Głowa rodziny - Dziadek Mróz, rządzący tego dnia pilotem, narzekał na każdy program pojawiający się przed jego oczyma. Widząc swoją okazję w jego coraz bardziej rosnącej frustracji, zasugerowałam obejrzenie dawno niewidzianej przez nas bajki. Tak na naszym ekranie zagościł sympatyczny Gall Asterix wraz ze swoimi niezwykłymi towarzyszami. W trakcie śledzenia jego przygód w mojej głowie narodziła się myśl, która sprawiła, że poczułam się dość staro jak na swój wiek - "Takich animacji już się nie robi". Stała się ona punktem wyjścia do rozważań na temat tego, co się zmieniło, nie tylko w technikach animacji, ale i w nas jako odbiorcach od tamtego czasu.



Z góry zaznaczam, że ja jako Mróz, nie posiadam żadnego wykształcenia filmoznawczego, ani artystycznego. Dzielę się swoimi spostrzeżeniami jako człowieka, który trochę już w życiu obejrzał, posiada rozwinięty zmysł estetyczny i praktyczną inteligencję, co pozwoliło mu wyrobić sobie własne zdanie na różne tematy.

Asterixa chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Filmy opowiadające o jego przygodach powstały na podstawie komiksów Alberta Uderzo i Rene Gościnny. Ponieważ nie było to pierwsze moje spotkanie z tymi ekranizacjami, pozwoliłam sobie bardziej skupić się na stronie graficznej niż na fabularnej. Może wynikło to z faktu, że wychowałam się na takich animacjach i nieco przytłoczona przez wszechobecną grafikę komputerową, potrzebowałam wytchnienia w postaci czegoś bardziej tradycyjnego, a może przez talent wcześniej wspomnianych twórców, ale zachwyciłam się.

Pierwszą rzeczą, którą człowiek zauważa podczas oglądania jest różnica pomiędzy pierwszym a drugim planem. Postacie są dużo dużo bardziej wyraziste, stworzone przy pomocy mocnych, żywych kolorów. Są niezwykle spójne i zamknięte w kontrastujących konturach. Tło natomiast jest bardziej miękkie, bardziej płynne, choć niezwykle szczegółowe. Nie dominuje, odciągając naszą uwagę od wydarzeń, ale właśnie ukierunkowuje nas na bohaterów. Patrząc na całość nie mogłam nadziwić się z jaką prostotą i rzekomą łatwością oddaje się pozorną rzeczywistość, animowany świat. Oczywiście oglądając chociażby i po raz pierwszy dostrzega się powtarzające sekwencje klatek, które można by zrzucić na lenistwo rysowników. Dobrym przykładem tego jest tutaj scena z "Asterixa i Kleopatry", kiedy to Gallowie musieli uwolnić Panoramixa z lochów Królowej Królowych, a Obelix za każdym razem wyważał tak samo wyglądające drzwi i przygniatał "brata bliźniaka" poprzedniego strażnika. Powielenie tego konkretnego fragmentu miało na celu ukazanie rozmiarów więzienia i ilości przeszkód jakie musieli pokonać. Oko dorosłego wyłowi ten niuans, a dziecko nie zwróci uwagi. My natomiast pamiętajmy ile pracy należało włożyć w ręczne stworzenie takiej animacji i nie dziwmy się, że rysownicy postanowili, od czasu do czasu, ułatwić sobie prace. Jeśli miałabym podać jedną przyczynę tego, co powoduje, że tak bardzo podoba mi się ta animacja, to prostota z jaką została wykonana. Rysunki są momentami wręcz schematyczne, co wcale nie umniejsza ich uroku, a dokładnie oddaje rysunkowy świat w jakim przyszło żyć Asterixowi.


Moim zdaniem, mistrzami wspomnianej prostoty, ale i niesamowitej wymowności, są twórcy anime. Nie jestem może wielką fanką tego typu produkcji, chociażby ze względu na momentami zbyt szaloną i makabryczną fabułę (widok labradora w brązowej peruce wciąż wywołuje u mnie odruch ucieczki). Jednak dzięki wysiłkom niektórych ludzi, głównie mojego drogiego Khala, uznającego za punkt honoru, pokazanie mi najciekawszych japońskich animacji, obejrzałam kilka z nich (i wciąż poznaję kolejne). Pomijając główne wątki i charakterystyczny wygląd postaci, który nie każdemu odpowiada, strona graficzna tych filmów zasługuje na uznanie. Przy pomocy dosłownie kilku kresek, rysownicy potrafią bardzo dosadnie oddać emocje danego bohatera. "Bawiąc się" liniami i barwami, ukierunkowują nas na nieświadomy odbiór postaci jako negatywna lub pozytywną, komiczną lub dramatyczną. Wszystko to zostało osiągnięte dzięki godnej pozazdroszczenia prostocie, przy której kino zachodnie wydaje się być przeładowane próbami urealnienia animowanych bohaterów.


FMA Braderhood - na obecną chwilę chyba moje ulubione anime

W wyniku gwałtownego wzrostu komputeryzacji, sztuka filmowa bywa przeładowana efektami specjalnymi. Odbija się to nie tylko w klasycznych obrazach, ale i w produkcjach dla dzieci. Jest to bez wątpienia znak postępu, w pewien sposób definiujący nasze czasy. Nie mówię, że to coś złego i nie nastawiam się od razu na "NIE", wobec takich filmów. Bardzo często oglądam je z zachwytem, próbując sobie oczy wypatrzeć, jak chociażby w przypadku nagrodzonej Oskarem "Kariny lodu", kiedy to widok tworzonego przez Elsę zamku, dosłownie zaparł mi dech w piersiach, czy "Strażników Ga'Hoole", gdzie człowiek jest oniemiały na widok kropel deszczu, spływających po oddanych z niezwykłą precyzją, po piórach bohaterów. Przykładami można by przerzucać się przez cały dzień. Jest to tak piękne i czarujące, że nie chce się, by się kończyło. To czysta magia, w swej najświetniejszej postaci. Talent grafików i moc sprzętu komputerowego są tutaj nie do ocenienia.

O "Krainie lodu" większość zapewne słyszała, dlatego polecam do obejrzenia "Strażników Ga'Hoole", którzy oprócz niesamowitej strony wizualnej, posiadają świetnie dobraną ścieżkę dźwiękową. Najlepiej zobaczyć w trybie HD.

To są nowe historie. Stworzone specjalnie na potrzeby dzisiejszego świata. W momencie kiedy animacja komputerowa zaczyna sięgać po dobrze znane mojemu pokoleniu bajki i przerabiać je na swoją modłę, to krew się we mnie gotuje. Graficy starając się utrzymać prostotę pierwotnych wersji, dają nam produkt, który nie jest ani ładny, ani estetyczny. Największą zaletą postępu technicznego w produkcjach dla dzieci jest ich zwiększona realność odbioru, o której w przypadku remake'ów twórcy zdają się zapominać, na siłę wciskając w mundurek schematyczność, pasujący jedynie do wersji rysunkowych. Nikt chyba, kto widział "nową" pszczółkę Maję, nie powie, że jest ona lepsza od oryginału! To samo się tyczy programów edukacyjnych Disney'a w stylu "Mickey Mause Clubhouse", gdzie postaci są głównie poskładane z najzwyklejszych brył. Przemilczając fabułę odcinków, które traktują dzieci jak debili (przecież to są mali ludzie, którzy rozumieją zapewne więcej niż twórcy programu), strona wizualna jest po prostu brzydka. Jeśli chcieli prostoty, należało zatrudnić tradycyjnych rysowników. W przypadku animacji komputerowej należało zadbać o pewien poziom realizmu, a nie tworzyć postaci, tak złe, że powstydziłby się ich każdy gimnazjalista-informatyk.

Na sam widok nóż się w kieszeni otwiera...

Tradycyjne bajki budzą nostalgię. Nieraz, oglądając kanały przeznaczone dla dzieci, chce się cofnąć czas i pozwolić im na oglądanie wartościowych rzeczy, ładnych w swej prostocie. Kinowe produkcje zachwycają, jednak to co serwuje telewizja, jest dalekie od tego, czego byśmy oczekiwali po tak zaawansowanej technice. Za nim poziomy nie zostaną zrównane, dobrze jest mieć  DVD ze starymi bajkami, żeby dziecko nie straciło pewnej części swego dzieciństwa. A i my, dorośli, chętniej zawiesimy na nich oko.

6 komentarzy:

  1. No cóż - być albo nie być, tu trzeba przeżyć!
    Ja już zachomikowałem trochę starych kreskówek na czarną godzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli programy dla dzieci nadal będą szły w tym kierunku, to chyba nie pozostanie nic innego jak zachowanie starych kreskówek dla potomnych

      Usuń
    2. zgadzam się w stu procentach. kiedyś bajki były inne, ale pomysł z zachowywaniem bajek dla potomnych nie jest taki głupi! ;)
      tylko kto by pomyślał, że pocahontas ma już 20 lat! a gumisi i muminków na dobranoc nic nie zastąpi... ech.
      nie mniej jednak trzeba przyznać, że jak się dobrze poszuka to i coś dobrego się znajdzie. chociażby przytoczone przez ciebie przykłady, albo MINIONKI! <3. Widziałam tą bajkę 4 razy, z czego raz - rodzinne oglądanie. Nawet mój kochany niczym niewzruszony Vader śmiał się do rozpuku! I nie możesz powiedzieć Beata, że oglądając je na wieczorku filmowym, nie mieliśmy dobrego funu
      Może zamiast narzekać, szukajmy pozytywów i doceńmy co dobre. Technika idzie do przodu i nie zatrzymamy tego i dopóki będziemy umieli wykorzystać ją w odpowiedni sposób - wszystko będzie okej ;)

      Usuń
    3. Nie przeczę, że współczesne animacje są o tyle świetne, że dbają również o starszego widza, przez co są naładowane aluzjami, których dziecko nie zrozumie, a dorosły dzięki temu nie będzie się nudził na seansie, ba może się nawet lepiej bawić. Bardziej chodzi mi o to, żeby nie odświeżać starych animacji przez zamianę postaci rysunkowych na komputerowe, gdyż to już jest okropne

      Usuń
  2. Jak w niedziele bylam w kinie, dali zwiastun "Kopciuszka" (pomijajac fakt, z trudno to nazwac trailerem oraz stopien zaawansownia tegoz trailera - ujecie pantofla) boje sie pomyslec, jak bardzo skopia ta historie... zgodnie z Twoim tekstem - to nie moze byc nic dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że tego nie widać po samym teaserze, który bądź co bądź jest naprawdę dopracowany, ale z tego co się orientuję nowy "Kopciuszek" będzie filmem stricte aktorskim w stylu "Maleficient". Z pewnością możemy spodziewać się w nim nadmiaru efektów specjalnych, ale raczej o typowe animacje nie musimy się martwić. Ponieważ wspomniana "Czarownica" pod względem wizualnym i koncepcyjnym była cudowną reinterpretacją "Śpiącej królewny" (tylko scenariusz nieco sknocili), a oba filmy są pod patronatem Disney'a, uważam, że póki co nie ma się co obawiać. Najwyżej znów nie wykorzystają potencjału genialnego pomysłu. Jednakowoż w tym wypadku o stronę wizualną nie mamy się co martwić.

      Usuń