Siedzę w mieszkaniu powoli sącząc herbatę, która dawno nie smakowała mi tak dobrze, choć to w dużej mierze zasługa domowego soku z pigwy a nie jakości torebki zużytej na jej zrobienie. Falkon dobiegł końca, a mi nie pozostało nic poza czekaniem na następny i opisaniem tej wyjątkowej imprezy. Niczym Bilbo Baggins, po powrocie ze swojej wyprawy, zastanawiam się od czego zacząć. Jakimi słowami najlepiej przekazać to, czego tak właściwie opowiedzieć się nie da? Jak streścić cztery dni wrażeń w krótkim wpisie, kiedy zrelacjonowanie tego na żywo zajęłoby przynajmniej jeden, bardzo długi wieczór? To trudne, ale przecież muszę spróbować. Ostatnie cztery dni są bez wątpienia godne zapamiętania i dzielenia się nimi, z każdym, kto tylko będzie chciał słuchać.
Takie rzeczy to tylko na konwencie. Reszta zdjęć w albumie Falkon 2014
Cała zabawa zaczęła się w piątek 7 listopada i wyjątkowo, jak na konwent, trwała do poniedziałku (ach te długie weekendy). Do dyspozycji uczestników został oddany cały teren Targów Lublin, gdzie miały miejsce główne atrakcje zjazdu takie jak spotkania z ulubionymi autorami, konkursy, prelekcje oraz wiele innych. Tam też znajdował się GamesRoom, jak zwykle obsadzony graczami wszelkiego rodzaju od miłośników bitewianek, przez wielbicieli planszówek, na karciankach skończywszy oraz wszelkiego rodzaju stoiska, gdzie można było kupić tak ukochane przez wszystkich geeków, nerdów, fangirl i fanboy'ów gadżety. Natomiast sąsiadująca dosłownie przez ulicę Szkoła Podstawowa nr 20 została opanowana przez wielbicieli. Jedynym mankamentem była dwukilometrowa odległość od szkoły noclegowej i mimo naprawdę dobrego połączenia komunikacją miejską, cała masa uczestników decydowała się na pieszą wycieczkę po ulicach lublina. Po cóż wydawać pieniądze na bilety, skoro można za nie kupić kolejną przypinkę albo los na loterii! Oczywiście po akredytację jak zwykle była kolejka, ale odwołując się do swoich poprzednich doświadczeń stwierdzam, iż miała w miarę rozsądną długość. Ja jako Mróz, nie musiałam się nią martwić, gdyż twórcy programu, zaopatrywali się w bilety w innym miejscu, dzięki czemu praktycznie tylko weszłam, pokazałam dowód i wyszłam. Prowadzenie prelekcji ma swoje zdecydowanie dobre strony.
To miejsce ratowało moje zmęczone ciało i pozwalało przygotować się do prelekcji. Witamy w Chillout Roomie
Nie wiem jak Wy, ale ja na konwentach najbardziej lubię prelekcje. Te krótkie wykłady, dzięki którym mogę poszerzyć swoją wiedzę i zaspokoić moją ogólną geekowatość. Tak więc wylądowałam na prelekcji Geekozaura o filmach, które nie dostały Oscara a powinny i naprawdę dobrego panelu o zabójcach smoków. Mogłam się nie zgadzać z kilkoma stwierdzeniami, ale cieszyło mnie, że poznałam kilka historii o smokach, o których nie miałam pojęcia. Dodatkowo całkiem sporo czasu spędziłam na wykładach dotyczących serialu "Firefly", jako że od dłuższego czasu czuję się szczególnie zainteresowana jego ideą. Tak trafiłam na punkt programu prowadzony przez Jakuba Ćwieka i Anetę Jadowską i w tym momencie poczułam się stracona dla świata. Ja jako Mróz, od czasu pamiętnego spotkania z Sapkowskim, nie lubię stykać się z pisarzami moich ulubionych książek, ponieważ zbytnio boję się zawodu, jaki może to sprawić. Tę dwójkę jednak pokochałam całym sercem. W ciągu godziny poczułam się zrozumiana, przygarnięta i otulona długimi ramionami, zupełnie jakbym spotkała dawno niewidzianych przyjaciół. Nie wspominając już o niezwykłym humorze i przebojowości prowadzących. Sprawiło to, że na kolejne dwie prelekcje poszłam tylko dlatego, że miała je prowadzić pani Jadowska i również się nie zawiodłam. Smęciłam tylko trochę, martwiąc się, że swoich nie będę potrafiła poprowadzić równie dobrze. W pewnym momencie trafiłam także na konkurs wiedzy o klasycznych filmach sci-fi i fantasy, chcąc zebrać listę produkcji do narobienia zaległości. Mimo, że chciałam pozostać tylko widzem, zostałam wciągnięta w rozgrywkę, w trakcie której moja geekowatość okazała się większa niż przypuszczałam. Moi dwaj współtowarzysze siedzieli obok mnie, z rosnącym zdziwieniem słuchając moich odpowiedzi na pytania. Nic wygrać się nie udało, jednak zabawa była przednia.
Są ludzie, którzy potrafią do siebie przekonać. W jednej chwili masz wrażenie, że znasz ich całe życie i w jakiś podskórny sposób są Ci bliscy. Na zdjęciu Aneta Jadowska.
Nie byłoby Falkonu, gdyby nie dodatkowe atrakcje jakie czekały na uczestników. Między innymi Falkon Arena, gdzie każdy mógł spróbować swoich sił w walce na "miecze". Efekt był o tyle niesamowity, że znaczna część walczących posiadała swoje unikalne stroje, co sprawiało, iż momentami czułam się jak w grze. Dla fanów Harry'ego Pottera mam dobrą wiadomość. Istnieje coś takiego jak Polska Liga Qudditcha i mamy nawet kilka drużyn, z których w przyszłym roku może nawet uda nam się stworzyć reprezentacje na międzynarodowe mistrzostwa! Mowa o Warsaw Mermainds, Quidditch Hussars i G.W.A.R.D.I.A z Zakazanego Lasu. Skąd to wiem? Otóż w trakcie Falkonu można było obejrzeć mecz, a nawet samemu zagrać w quidditcha. Zasady są nieco zmodyfikowane, choć obecność "mioteł" jest obowiązkowa. Najbardziej spodobałam mi się mugolska modyfikacja znicza, w którego rolę wcielił się chłopak w żółtej koszulce i piłce na sznurku przyczepionej do pasa. Co jak co, ale zupełnie nieźle to oddaje zmagania szukających z tą "piłeczką".
"Do mioteł!"
Jednak najbardziej obleganym ewentem jest zawsze konwentowy konkurs strojów Cosplay. W tym roku ja jako Mróz postawiłam na wygodę i stwierdziłam, iż glany, bojówki i geekowa koszulka spiszą się lepiej niż przebranie, jednak byli ludzie niepodzielający tego poglądu. To własnie oni, nieraz całymi miesiącami przygotowują swoje przebrania, by móc wcielić się w swoją ulubioną postać, stając się nieodmiennie ozdobą konwent. Uczestnicy konkursu dopisali prezentując swoje niesamowite wcielenia. Moje serce urzekli panowie, którzy postanowili przypomnieć starą grę i przebrali się za klocki z Tetrisa. O ile konwentowicze spisali się na medal, o tyle organizatorzy już niekoniecznie. Cały konkurs zaczął się z godzinnym opóźnieniem i gdyby nie chłopak, nazwany przez widzów "Człowiekiem z miotłom" mogłoby być krucho. Zaspokajał nienasycony apetyt na widowisko dzięki improwizowanym tekstom i poczuciu humoru przyszłego stand-up'owca. Chociaż, gdyby się nie pojawił, pewnie nie zauważyłabym, że się nudzę, gdyż trafiłam na doborowych sąsiadów: Drizzta (choć równie dobrze mogłabym go nazwać Chłopakiem, który pokazał cycki) i Chórzystę, z którymi cudownie rozmawiało mi się o D & D oraz dowcipkowało na inne, równie intrygujące tematy. Pozdrawiam Was chłopaki i mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze na niejednym konwencie.
Człowiek z miotłą. I każdy Falkonowicz wie o co chodzi.
Cóż, teraz wypadłoby pewnie wspomnieć dwa słowa o moich prelekcjach. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie spodziewałam się. Nie przewidziałam tych tłumów, które nagle zjawiły się na "Najdziwniejszych mitach świata" i zwyczajnie nie zmieściły się w sali. Nie wiem nawet, czy powinnam wspominać o swoim wewnętrznym przerażeniu. Wykładam już na Falkonie przy pełnej sali jakieś dwa lata temu, ale tyle ludzi zdarzyło mi się widzieć tylko na spotkaniach z najpopularniejszymi pisarzami! Jak tu nie zawieść oczekiwań ich wszystkich? Widać sztuka ta całkiem nieźle mi się udała, gdyż następnego dnia na "Magii ziół" znów zjawiły się tłumy, które następnie poszły za mną, wypełniając kolejną salę na "Smokach polskich". Uwierzcie mi, nie ma nic przyjemniejszego dla prelegenta, niż widzieć te wszystkie zainteresowane i zasłuchane twarze. Szczególnie miło mi się zrobiło, gdy w damskiej toalecie spotkałam dziewczynę, którą nazwałam Tajemniczym Głosem z Kabiny. mówiącą jak bardzo podobały się jej moje prelekcje. I w tym momencie poczułam, że prelegowanie jest jedną z tych rzeczy, które chce robić już zawsze. Właśnie dla takich ludzi, warto się starać.
Chłopaków od Tetrisa trzeba wyróżnić
Ogólnie rzecz biorąc Falkon uważam za bardzo udaną imprezę. Mimo iż ostatniego dnia odezwały się zesztywniałe od spania na podłodze mięśnie, glany udowodniły mi, że ból obtartych stóp jest pojęciem na tyle abstrakcyjnym by móc go ignorować a zmęczenie odczuwam jeszcze dziś, to jednak wróciłam stamtąd szczęśliwa. Naładowana niesamowitą energią, dzięki której stwierdzam, że teraz mogę spokojnie postudiować. Za rok pewnie znów się pojawię, z nowymi prelekcjami i mam nadzieję, że i wówczas nie zawiodę swoich słuchaczy.
**********
A tak na marginesie
To nie wszystko, to tylko ułamek rzeczy, w których brałam udział, jednak przez to wpis ten urósłby do niesamowitych rozmiarów, dlatego też postanowiłam wspomnieć o tym, co najważniejsze. Zostawiam też miejsce dla Was, byście mogli dopisać swój kawałek historii. Do zobaczenia znowu.
Tetris wymiata;)
OdpowiedzUsuńJest to bez wątpienia najlepszy z najtańszych cosplay'ów jakie widziałam. I powiem Ci, że Iron Man nie wywołał takiej wrzawy jak pojawienie się tych "klocków"
UsuńMnie niestety ominął prawie cały występ. Z jakiegoś powodu nie byłem w stanie zobaczyć, co się dzieje :(
UsuńMoże następnym razem znajdziesz dla siebie lepsze miejsce ;)
UsuńChilloutowe pufki są już dostępne na naszej stronie :) www.chilloutroom.pl
OdpowiedzUsuńWiem :) nawet link do stronki wrzuciłam pod zdjęciem :)
Usuń