niedziela, 21 grudnia 2014

Nihei novi, czyli mangizacji ciąg dalszy

Jakiś czas temu, będąc pod całkiem sporym urokiem nowej Sailor Moon, nabyłam drogą wymiany handlowej, dwa pierwsze tomy mangi będącej pierwowzorem tego serialu. Nie był to jednak jedyny tego typu komiks, który kupiłam z własnej nieprzymuszonej woli. Najwcześniejsze miejsce zajmuje "Hetalia: Axis Power". Opisuje ona historię świata w dość frywolny i dowcipny sposób, a jej bohaterami są personifikacje krajów, regionów i mikronacji. Kiedyś pewnie o tym jeszcze opowiem, ale dziś nie na tym chciałam się skupić. Gdzieś w między czasie miałam okazję czytać jeszcze "Video Girl Ai", ale z przyczyn technicznych nie dotarłam do końca. W każdym razie, w momencie, gdy już sama zaczęłam się prosić o pożyczenie mangi do poczytania uznano, że można mnie namawiać do zapoznania się kolejnymi, nieco mocniejszymi, publikacjami tego typu. W ten o to sposób zaczęła się moja przygoda z Tsutomu Nihei'em i jego futurystyczną wizją świata.


Kwintesencja mang Niheia - samotny bohater i niezwykłe, monumentalne budowle.


Pierwszy w moje ręce wpadł tom "Abara - Żebra", co było dość mało chronologicznym zrządzeniem losu, ale fakt, że mogłam go przeczytać po polsku, stanowił dla mnie duży plus postawiony po stronie tego konkretnego wydania. Historia zaczyna się od dość efektywnej i samoistnej mutacji zwykłego człowieka w istotę nazywaną białym pustelniakiem i siejącą ogólne zniszczenie. Wkrótce pojawia się znacznie więcej jemu podobnych stworów, a ich obecność okazuje się być zwiastunem nadciągającej apokalipsy. Do walki z nimi staje Denji Kudou - genetycznie zmodyfikowany wojownik "stworzony" właśnie na taką okazję. W miarę zagłębiania się w fabułę czułam się coraz większą fatalistką, zwyczajnie nie wierząc w "pozytywne" zakończenie historii. Jednak tym, co najbardziej mnie przyciągało, były niesamowicie szczegółowe grafiki, pełne wręcz monstrualnych i przytłaczających budynków. Wydawało mi się, że gubię się wraz z bohaterami wśród licznych i skomplikowanych ścieżek, które tylko pozornie zdawały się prowadzić donikąd. Kiedy dobrnęłam do końca, zasugerowałam się notką tłumacza i w zasadzie od razu przeczytałam "Abarę" jeszcze raz, przez co dość chłodno stwierdziłam, że Nihei to niezwykle wymagający twórca, na którego dziełach naprawdę trzeba się skupić, a nie tylko przelecieć wzrokiem, byle szybciej poznać zakończenie opowieści. Przede wszystkim jednak zmotywował mnie do zapoznania się z kolejnym tytułem jego autorstwa.


Nadnaturalnie wytrzymały, kostny pancerz bez wątpienia pomaga w walce, ale został okupiony zbyt wieloma cierpieniami.

Następne w kolejce było jednotomowe "NOiSE", gdzie młoda policjantka próbuje wyjaśnić sprawy licznych zaginięć, których ofiarami padają głównie dzieci. W wyniku swojej dociekliwości wplątuje się w starcie sił, o przytłaczającej potędze i niemal nieskończonych możliwościach. Mimo to, stara się robić wszystko, co w jej mniemaniu jest słuszne, przez co jej życie znajduje się w stanie permanentnego zagrożenia. Ta historia okazała się być mniej skomplikowana, ale za to równie obfitujące w brutalne i krwawe sceny, lekko tylko złagodzone przez czarno-białą szatę graficzną. Podobieństwo plenerów i niespotykanych budowli, pozwoliły mi sądzić iż mam do czynienia z tym samym światem, co w przypadku "Abary", może tylko przesuniętym w czasie. Ponadto można dostrzec, że choć Nihei ma niezmienną i bardzo charakterystyczną kreskę, to jednak lubi się bawić różnymi technikami. Zupełnie jakby eksperymentował, która z nich pozwoli mu najlepiej oddać przytłaczający obraz grozy i beznadziejności, tak mocno wkomponowane w jego postapokaliptyczną wizję przyszłości.


"NOiSE" to tak naprawdę tylko przystawka przed prawdziwym daniem głównym.

Skoro powiedziało się już "A", trzeba dobrnąć do końca alfabetu, w szczególności, że "NOiSE" jest w zasadzie tylko swoistym prequelem do znacznie obszerniejszej historii. "Blame!" to seria, która tak właściwie powstała jako pierwsza i to ona przyniosła Nihei'owi sławę i międzynarodowy rozgłos. Główny bohater Kili przemierza kolejne poziomy miasta/świata w poszukiwaniu człowieka o bardzo konkretnym genotypie, który pozwoliłby ludziom na powrót połączyć się z Netosferą. O ile poprzednie zdanie, próbujące streścić całą fabułę, brzmi dość banalnie, o tyle autor udowadnia, że w przypadku jego twórczości nie ma tak prosto. Przez dziesięć tomów serwuje nam historię wręcz nafaszerowaną akcją. Gdziekolwiek nie pojawi się Kili, tam za raz dochodzi do rozróby okraszonej licznymi wybuchami, a trup ściele się niezwykle gęsto. Mimo to intryga jest prowadzona z upartą konsekwencją i choć niektóre rozwiązania nie mieszczą się na normalnie pojętej skali dziwności (dla wszelkich japońskich tworów należy zastosować skalę znacznie poszerzoną), to jednak bezsprzecznie zmierza ku końcowi. Ponadto ogrom przedstawionego świata jest zwyczajnie porażający. W swoich poszukiwaniach Kili wchodzi na tysiące pięter wzwyż i wciąż nie wydaje się być ani trochę bliżej powierzchni, niż był na początku swojej drogi. Jeśli czytając "Abarę" czułam się zagubiona w przestrzeni życiowej bohaterów, to "Blame!" zwiększył to uczucie stukrotnie.


Kili jest "badassem" z prawdziwego zdarzenia. Przez 10 tomów uśmiecha się tylko dwa razy, z czego jeden podczas olbrzymiej destrukcji jego autorstwa.

Nihei nie jest prosty i przyjemny w odbiorze. Wymaga poświęcenia czasu i znacznej uwagi, a mimo to, każda kolejna manga, niezależnie od długości, wydaje się być zbyt krótka, zbyt szybko przeczytana. Zabiera nas w niekończącą się podróż po niebezpiecznym, zupełnie nieprzyjaznym i mrocznym świecie, w którym, mimo przeciwieństw, życie wciąż stara się rozwijać. W swoich rysunkach pokazuje nam przerażające mutacje i brutalne sceny, zagłębiając się w te rejony wyobraźni, które rzadką są odwiedzane przez zwykłych śmiertelników, a jednak istnieją, czekając na swoją chwilę. Bohaterowie kolejnych mang wydają się być do siebie niezwykle podobni, przez co miewałam wrażenie, że jedna i ta sama postać pojawia się w dwóch różnych historiach. Czy słuszne? Nie jestem w stanie powiedzieć, ponieważ Nihei jest mistrzem niedopowiedzeń. Oczywiście zostawia czytelnikowi mgliste tropy, pozwalające rozwikłać część zagadek, ale na sam koniec zostaje nam zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi. Mimo swojej niepokojącej struktury, mangi jego autorstwa są wciągające, powiedziałabym, że wręcz upiornie hipnotyzujące. Na szczęście została mi jeszcze jedna seria, w którą zagłębię się z czystą premedytacją, a co zrobię potem, no cóż. Zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz