Witajcie moi wierni i cierpliwi Czytelnicy! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Żebyście na chłodno podchodzili do każdego problemu, studzili zapał nierozważnych pomysłów i czuli na skórze lekki powiew przygody! Dołączam się także do życzeń ogólnego dobrobytu i spełnienia największych marzeń, nawet tych szczególnie gorących. Zdaję sobie sprawę, że zewsząd jesteście atakowani wszelkiego rodzaju podsumowaniami i rankingami najlepszych rzeczy/momentów, które miały miejsce w ubiegłym już roku, dlatego też, choć tym razem zrobię to co wszyscy, postaram się dla odmiany wypowiedzieć krótko, ale nie mniej treściwie.
Imprezowe Minionki. Tylko dlatego, że lubię ;)
Dla mnie rok 2014 był czasem wielkich zmian i spełniania nieistniejących postanowień z lat ubiegłych. Ludzie zazwyczaj nie dotrzymują swoich sylwestrowych ustaleń, ja zaś nie czyniąc takowych, właściwie przez przypadek je zrealizowałam. Zawsze istniał w mojej głowie jakiś ogólny plan tego, jak chciałabym, żeby wyglądała moja przyszłość, choć raczej był to cel, który kiedyś tam pragnęłam osiągnąć. Najczęściej termin był wyznaczany, jak już skończę studia, znajdę pracę, kupię samochód, mieszkanie... W zasadzie chodziło o to, by jakoś się ustatkować, ogarnąć życiowo, za nim zacznie się spełniać marzenia. I z tą szarą i dość przykrą świadomością, żyłam sobie do zeszłego roku. Nie umiem powiedzieć, co dokładnie na mnie wpłynęło. Czy było to jedno kolokwium za dużo, narastająca od lat frustracja, czy właściwa prelekcja na Pyrkonie ipewien człowiek tłumaczący w zasadzie sprawy oczywiste, za to bardzo dobitnie. A może żadna z nich? W każdym razie, pod wpływem bliżej nieokreślonego czynnika (lub ich sumy), coś we mnie pękło, zalewając falą zrozumienia: przecież jak skończę te studia będę już tak wyprana z motywacji i wszelkiej chęci do robienia czegoś poza pracą (farmaceuci wiedzą o czym mówię), że minie nieprawdopodobna ilość lat, za nim cokolwiek zmienię. Chłodno przemyślałam swoją sytuację i tak o to stworzyłam PLAN. Potem już tylko sprzedałam swoją mentalną lodówkę i założyłam bloga. Pierwszy wielki krok do realizacji marzenia został poczyniony.
Pod takim właśnie hasłem upłynął dla mnie ubiegły rok.
Trudno jest podsumować rok pracy bloga, który w zasadzie działa tylko siedem miesięcy, ale powiem Wam, że niemałym szokiem było dla mnie odkrycie, że piszę już tak długo. I to z zabójczą regularnością. Świat może się walić, palić, a ja i tak opublikuję tekst w zaplanowanym terminie. Wyjątkiem są konwenty. Jak na inną czasoprzestrzeni przystało, rządzą się one własnymi prawami, dlatego też nie podlegają ustaleniom zwykłych śmiertelników. Systematyczne pisanie dłuższych kawałków zdecydowanie poprawiło mój styl, w porównaniu chociażby do moich starych rękopisów, zagrzebanych gdzieś na dnie szafy w starym pudełku po butach. Zdecydowanie też wzbogaciłam swoje słownictwo. Możecie wierzyć lub nie, ale studia tak pomniejszyły moją różnorodność językową, że na samym początku nie potrafiłam sobie przypomnieć żądnego synonimu słowa "książka". Za to zamienniki "nudności", "wymiotów" i "biegunki" mogłabym wyrecytować przez sen. Pisanie dla Was jest więc dla mnie najlepszym treningiem literackim od lat. Ponadto dorobiłam się zarówno stałych fanów (tu specjalne pozdrowienia należą się VIseconds), jak i pierwszych "hejterów" (również pozdrowiłabym Was z imienia/nicku, ale się nie podpisaliście), dzięki czemu można powiedzieć, że naprawdę istnieję w internecie. Do wielkich osiągnięć tego roku należy zaliczyć także wręcz nieprawdopodobnie udane prelekcje na Falkonie oraz, niemal rzutem na taśmę rozpoczętą współpracę z portalem Gavran. Dorzuciłabym także wygranie książek w mikołajkowym konkursie Creatio Fantastica, ale to był w dużej mierze szczęśliwy zbieg okoliczności.
Grafika nie wymagająca komentarza.
Nowy Rok jest też dobrym okresem na wprowadzenie zmian, a takowych nie da się uniknąć, nawet na blogu. Przede wszystkim będę musiała zmniejszyć częstotliwość publikowanych tekstów. Zamiast pojawiać się co cztery dni, okres oczekiwania na nie wydłuży się do pięciu. Jest to podyktowane nie tylko koniecznością podzielenia moich tekstów i pomysłowości na dwie odrębne strony internetowe, ale także wiszącą nade mną pracą magisterską, której też będę musiała poświęcić co nieco ze swojego czasu. Bardzo prawdopodobne, iż z chwilą napisania w niej ostatniego słowa, powrócę do starego trybu publikacyjnego, ale do tego czasu musicie jakoś wytrzymać.
Kwintesencja moich odczuć magisterskich
Oj Mrozie, Morozie. Miało być krótko. Już kończę, chciałam Was tylko zachęcić do zabawy, w której sama postanowiłam wziąć udział. Chodzi o "Książkowe wyzwanie 2015". Pod spodem załączam listę pozycji do przeczytania w nadchodzącym roku. Jak widzicie nie jest ich wiele. Zawrotna liczba 29 daje Wam niecałe dwa tygodnie na jedną. W sam raz dla kogoś magistersko obciążonego. Zdaję sobie sprawę, iż ostatnimi czasy wyzwania tego typu są niezwykle popularne, ale nie mogę wydać na ich temat swojej opinii, jeśli jakiegoś nie odczuję na własnej skórze, dlatego też postanowiłam spróbować. Ponadto, może być to ciekawe urozmaicenie czytelniczego życia, więc czemu by nie. Postępy oczywiście będziecie mogli śledzić na bieżąco na blogu, głównie w postaci opinii o kolejnych książkach, a pod koniec roku będziecie mogli mnie z niego rozliczyć. Bawcie się dobrze i do przeczytania następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz