piątek, 13 marca 2015

Świat zbyt okrągły

Była taki czas w moim życiu, kiedy zaczytywałam się w powieściach Willama Whartona. Istota taka jak ja, uwielbiająca fantastykę, kryminały i wszelkiego rodzaju akcję, zadurzyła się w jego niespiesznych książkach o życiu. Nieraz śmiesznych, czasem poważnych, niekiedy zbyt prawdziwych. Najbardziej uwielbiałam te poniekąd biograficzne, bezwzględnie osobiste i tak świetnie opowiedziane. Cieszyłam się za każdym razem, gdy pokazywał mi jak życie może być ciężkie, wymagające i niesprawiedliwe, ale dopóki człowiek ma dwie ręce i głowę na karku, jest w stanie dać sobie z nim radę, wyrywając przy tym co nieco szczęścia dla siebie. W pewien niewytłumaczalny sposób stał się dla mnie kimś ważnym, niemal członkiem rodziny, na którego zawsze można liczyć. Nie wiem dlaczego, ale wierzyłam, że ciągle mieszka w swoim "domku" na Sekwanie i w pogodne dni wychodzi na brzeg malować obrazy. Czy była w tym jakaś podświadoma chęć spotkania go? Osobistego poznania? Podziękowania mu za jego książki? Po takim czasie trudno mi powiedzieć. Pamiętam za to zwykłą rozmowę telefoniczną i jakby od niechcenia wtrąconą informację, że od dwóch lat nie żyje. Kiedy minął pierwszy szok, popłakałam się. Dlaczego? Przecież był to dla mnie obcy człowiek, w życiu go na oczy nie widziałam. A jednak. Przez swoje powieści stał mi się tak bliski, że w tamtym momencie wręcz namacalnie poczułam jego brak. 


Wczoraj, wielu członków fandomu, musiało poczuć się tak samo. Nie będzie już nowych książek, ani nietuzinkowego poczucia humoru. Niczym nas już nie zaskoczy, nie rozbawi do łez. Pozostaną wspomnienia i dusza zaklęta w kartach powieści. I te okładki, będące znakiem rozpoznawczym jego dzieł, które tak przerażały mnie w dzieciństwie, przez co bałam się nawet zajrzeć do środka. Pocieszającym jest fakt, że jego ŚMIERĆ jest naprawdę sympatycznym facetem. Może nieco dziwnym, niedzisiejszym ale sympatycznym w obyciu. Jego ŚMIERĆ nie przeraża tylko wywołuje uśmiech na twarzy, całkiem podobny do tego, który pojawia się na twarzy, gdy spotykamy dawno niewidzianego przyjaciela. Gdyby jego ŚMIERĆ przyszedł po kogokolwiek z jego fanów, nikt by się nie bał. Tylko szkoda by było opuszczać tę cudną imprezę jaką jest życie. Jego ŚMIERĆ jest w porządku. Na pewno opowie mu jeszcze niejedną historię, a on siądzie w zaświatach i będzie pisał książki dla tych, co przyjdą po nim. Z resztą, czy ktoś, kogo pamiętają miliony, może tak naprawdę umrzeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz