Wszyscy mamy swoich ulubionych pisarzy, autorów, których książki zajmują wyjątkowe miejsce w naszych biblioteczkach, twórców będących marką samą w sobie tak dobrą, iż z miejsca pędzimy do księgarń, gdy tylko wydadzą coś nowego. Uwielbiamy ich i obdarzamy zaufaniem, kupując każdą powieść sygnowaną ich nazwiskiem. Taka ślepa miłość jest nie raz przyczyną wielu bolesnych rozczarowań, kiedy okazuje się, że zakupiona lektura nie jest tak dobra jakbyśmy tego oczekiwali. Ale czytelnik pozostaje wierny i wciąż ma nadzieję, iż kolejna pozycja mimo wszystko będzie lepsza. Ta bezgraniczna ufność i nadzieja nieraz są okupione solidną dozą frustracji i niedowierzania, bo jak to możliwe, żeby nasz ukochany autor pisał tak miernie? Za prawdziwych szczęściarzy mogą uważać się ci, którzy kolejne tomy swojej umiłowanej sagi dostają na równym, dobrym poziomie. Jednak największą radością dla fana jest moment, gdy odkrywa, iż Jego Pisarz stworzył coś lepszego, niż wszystko, co do tej pory przeczytał. I właśnie mi zdarzyło się coś takiego.
Praktycznie za raz po przeczytaniu "Bez litości", o którym możecie przeczytać tutaj, wzięłam się za kolejną książkę Zambocha - "Czas żyć, czas zabijać". Postać Bakly'ego spodobała mi się na tyle, by z przyjemnością poczytać co nie co o jego kolejnych przygodach. W Polsce książka ta została wydana w 2012 roku pod znakiem "trybikowego wydawnictwa", więc jest to stosunkowo świeża pozycja. Na pięciuset stronach tego solidnego tomiszcza trup ściele się gęsto, ale czego się spodziewać, skoro głównym bohaterem jest były gladiator, dla którego zabijanie jest łatwiejsze niż oddychanie. Jest to zbiór opowiadań o różnych przygodach Bakly'ego: dwóch sprzed wydarzeń związanych z ostatecznym spłaceniem jego długo i trzech dziejących się wiele lat później. W "Alfonsie" nasz najemnik "dorabia się" własnej gromadki kobiet lekkich obyczajów. W drugim tekście, zatytułowanym "W ciemności", musi zejść do podziemi i odzyskać pieniądze od wyjątkowo skąpego zleceniodawcy. Kolejne trzy opowieści są już związane z jego służbą dla przebiegłego hrabiego Dask (ukłon w stronę fanów Koniasza).
Dziś Międzynarodowy Dzień Pisarzy. Tak przy okazji, życzę wszystkiego najlepszego mistrzom pióra.
Praktycznie za raz po przeczytaniu "Bez litości", o którym możecie przeczytać tutaj, wzięłam się za kolejną książkę Zambocha - "Czas żyć, czas zabijać". Postać Bakly'ego spodobała mi się na tyle, by z przyjemnością poczytać co nie co o jego kolejnych przygodach. W Polsce książka ta została wydana w 2012 roku pod znakiem "trybikowego wydawnictwa", więc jest to stosunkowo świeża pozycja. Na pięciuset stronach tego solidnego tomiszcza trup ściele się gęsto, ale czego się spodziewać, skoro głównym bohaterem jest były gladiator, dla którego zabijanie jest łatwiejsze niż oddychanie. Jest to zbiór opowiadań o różnych przygodach Bakly'ego: dwóch sprzed wydarzeń związanych z ostatecznym spłaceniem jego długo i trzech dziejących się wiele lat później. W "Alfonsie" nasz najemnik "dorabia się" własnej gromadki kobiet lekkich obyczajów. W drugim tekście, zatytułowanym "W ciemności", musi zejść do podziemi i odzyskać pieniądze od wyjątkowo skąpego zleceniodawcy. Kolejne trzy opowieści są już związane z jego służbą dla przebiegłego hrabiego Dask (ukłon w stronę fanów Koniasza).
Jak zwykle niepokojąca okładka. Tylko coś za mało czerwieni, jeśli miałaby być adekwatna do książki.
Dwie pierwsze historie pogłębiają wiedzę, którą zdobyliśmy na temat Bakly'ego w poprzedniej książce: jego morderczy upór i zabójczą wręcz słowność. Ot jedne z wielu doskonale płatnych zleceń, wypełniających nam luki w jego życiorysie. Stanowią one drobny ukłon w kierunku fanów, tak bardzo zainteresowanych przeszłością bohatera. Ja natomiast najlepiej bawiłam się przy kolejnych opowieściach. "Pogoń za Czerwoną Gwiazdą" mówi o najbardziej epickiej wyprawie przez pustynie o jakiej kiedykolwiek czytałam. W "Do szpiku kości" natomiast, Bakly, na zlecenie hrabiego, stara się namieszać Cesarzowi, wplątując się w handel opium. "Zabójcę czarodziejów" z kolei można traktować jako swoisty epilog, zapowiedź tego, co jeszcze może się wydarzyć. Wszystkie te historie pokazują jak nasz bohater się zmienił i poniekąd zestarzał. Widzimy wyraźnie, że powoli zaczyna akceptować tę wypartą część siebie, którą odkrył w "Bez litości", tym bardziej, iż niesie ze sobą nowe umiejętności tak przydatne w walce z czarodziejami. Zamboch pokazuje nam także nieco sprytniejszą stronę najemnika, udowadniając, że do zabijania też trzeba mieć nieco rozumu. Poza tym, mimo całej jego bezwzględności, szorstkości i chłodnego zdecydowania, dostrzegamy również jego ludzką twarz. Zupełnie jakby pisarz mówił: "Owszem, jest śmiertelnie skuteczną maszyną do zabijania, ale ma także uczucia. Niewiele, ale jakieś ma".
I nie mniej niepokojąca ilustracja z wnętrza. Opowiadanie "Alfons".
Tym co mnie najbardziej zachwyciło w tej antologii, jest to, że Zamboch nareszcie nauczył się pisać zakończenia. Długie wątki nie są zamykane w przeciągu kilku stron, ale stopniowo doprowadzane do nieubłaganego finału. Krótsze formy literackie wychodzą mu zdecydowanie lepiej. Do tego autor cały czas trzyma czytelnika w niepewności, nie odkrywa wszystkich kart od razu, dzięki czemu przyjemność z lektury znacznie wzrasta. Sprawił, że ja, człowiek w miarę inteligentny, nie potrafiłam przewidzieć dalszego rozwoju akcji (co zdarza mi się coraz rzadziej) ani określić, czy moje wnioski są prawidłowe, dopóki sam mi tego nie "powiedział". Innymi słowy: zero "wiedziałam" w trackie czytania. A wszystko to okraszono intrygą, którą tylko pan K. mógł zaplanować i poprowadzono z werwą i stylem, które tak bardzo lubię u Zambocha. Jeśli już miałabym się do czegoś przyczepić, to "Do szpiku kości" było ciut za długie, jak na opowiadanie do antologii i kiedy spodziewałam się końca, okazało się, że przede mną jeszcze około 50 stron akcji, co wywołało u mnie nieco mieszane uczucia. Nie mniej trzyma poziom, choć "Pogoni..." nie przebije.
Ogólnie rzecz biorą, nie dość, że jestem zadowolona z przeczytania tej książki, to jeszcze bardzo pozytywnie zaskoczona. Dostałam kawałek solidnej fantastyki z nieodzownym mordobiciem w tle, ale trzeba przyznać, iż w wykonaniu Bakly'ego zaczyna osiągać to pewien wymiar sztuki. Naprawdę dobrze się dzieje, kiedy nasi ulubieni pisarze się rozwijają. Wróży to co najmniej lata dobrych lektur i nie wiem jak Wy, ale w przypadku Zambocha, już nie mogę się doczekać.
**********
A tak na marginesie
Kolejna książka, kolejny punkt wyzwania do odhaczenia. Tym razem "Autorem jest mężczyzna"
Ech, a ja nadal nie sięgnęłam po ten cykl...
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, mam to szczęście, że moim ulubionym autorem jest Stephen King. Który owszem, czasem rozczarowuje. Ale o wiele częściej zachwyca;)
Wiem, że to tak trochę monotematycznie, bo ciągle Zamboch i Zamboch, ale następna recenzja książki będzie już duuużo ciekawsza :) Już nie mogę się doczekać kiedy ją skończę :D
UsuńOj tam, jeśli autor dobrze pisze, to trzeba czytać (i polecać;) Zambocha nadal mam w planach, tylko po prostu ostatnio wolniej czytam i się nie wyrabiam;)
UsuńJa powoli wyzwalam się z zakuwającego kieratu i połykam książki jedna za drugą :P nie nadążam pisać o nich albo do wyzwania mi nie pasują, ale mój wewnętrzny mól książkowy w końcu jest najedzony :)
Usuń