Jak mogliście raczej bez trudu zauważyć, niemal żelazna systematyczność moich wpisów jest ostatnimi czasy dość mocno zachwiana. Jeśli wcześniej pozwalałam sobie na przerwy, to najdalej następnego dnia jak najszybciej nadrabiałam zaległości. A w zeszłym tygodniu w żaden znany mi sposób nie potrafiłam zmotywować się do pisania. Miałam szczęście, że zamkowa inspiracja była dość silna, ponieważ żaden tekst mógł się nie pojawić aż do tej pory. Oczywiście przyczyny takiego stanu rzeczy można dopatrywać się w zwyczajowym lenistwie, ale zasadniczo w ciągu ostatniego tygodnia nie stałam się bardziej osobą bardziej leniwą niż dotychczas. Skoro moja wewnętrzna leniwość się nie zwiększyła, co zatem może być tego przyczyną? Osobiście obstawiałabym niechęć do słowa własnoręcznie pisanego, potrzebę odpoczynku od pisania jako takiego, będącą bezpośrednim wynikiem tworzenia w bólach mojej magisterki.
Grafikę pozwoliłam sobie pożyczyć z tej stronki.
Minął mniej więcej tydzień od mojej obrony, i jakby to dziwnie nie zabrzmiało, powoli dochodzę do siebie. Najdziwniejsze, że za raz po powrocie do mieszkania, kiedy to w końcu mogłam poczuć się wolna i realnie podejść do tych wszystkich potencjalnie niezagospodarowanych popołudni, w trakcie których w końcu realizowałabym się twórczo, zwyczajnie nie potrafiłam się cieszyć. Zamiast tego siadałam na kanapie i zaczęłam płakać. Nie wiem czy ostatnie dwa miesiące pisania pracy dały mi aż tak popalić, iż pierwszą reakcją na odpuszczenie nerwów był płacz, czy nagle brakło mi celu w życiu. Nie zrozumcie mnie źle. Planów wciąż mam wiele i to sięgających na co najmniej cztery lata do przodu. Przy obecnym tempie realizacji swoich zamierzeń, istnieje realna szansa na wypełnienie nieco fantastycznego "Planu Pięcioletniego", jaki wymyśliłam sobie po zeszłorocznym Pyrkonie. Jednak większość założeń rozpoczynała się słowami "A po magisterce...". I nagle "bam", punkt będący jednym z ważniejszych wyznaczników mojego działania został osiągnięty. Niby wiedziałam, że to nadejdzie, ale nie spodziewałam się poczucia pustki i braku celu jaki ogarnął mnie bezpośrednio po zdobyciu "upragnionego" mgra.
Kiedyś maszyna do pisania była moim marzeniem, choć teraz nie wyobrażam sobie pracy inaczej jak na mojej Tosi. Ale gdzieś mignął mi projekt bezprzewodowej klawiatury wystylizowanej na maszynę do pisania, więc może kiedyś uda mi się połączyć funkcjonalność z wyglądem.
Słyszałam liczne słowa otuchy, że to normalne, że przejdzie, że potrzeba czasu. Ale nie podobał mi się ten stan. Świadomość traconych momentów działała na mnie jeszcze bardziej deprymująco, tym bardziej, iż miałam pełną wiedzę na temat tego, ile muszę napisać, żeby nadrobić zaległości, które nagromadziły mi się przez magisterkę. Gdyby nie SQ, motywujący mnie od czasu do czasu do pisania newsów do Panteonu, nie napisałabym dla nich nic, a tekst o sidekickach zaginąłby w mrokach dziejów. Redaktorów Gavrana związała Sesja, ale i tak miałam wyrzuty sumienia, że od ponad dwóch miesięcy nic u nich nie opublikowałam. Nie wspomnę już nawet o przygotowaniu tekstów do Bookiatryka (mam szczęście, że jeszcze nie wystartował) oraz artykułu o steampunkowej prozie, o który poprosiła mnie Hadynka. Jedynym, co mimo wszystko nie zostało odsunięte na bok podczas magisterskich zmagań, był ten blog, ponieważ istniało silne przeświadczenie, że gdybym to zrobiła zwyczajnie bym zwariowała. Jak widzicie pisania sporo, a tu Mróz nie potrafi sklecić najprostszych, sensownych zdań.
Ale jak mawiają ludzie, którzy znają mnie aż za dobrze: nic na siłę. Pisanie na siłę może zaowocować drugą magisterką, a tego chcielibyśmy wszyscy uniknąć. Dlatego postanowiłam zrobić coś, na co miałam ochotę od kilku ładnych lat - pograć w rpga. I to nie byle jakiego, ale w Neverwinter Nights, których nigdy nie przeszłam ze względu na awarię komputera. A było tak blisko. I nagle poczucie marnowania czasu zniknęło, ponieważ zastąpiłam je konkretnym działaniem zawsze odkładanym przeze mnie na potem. Wieczorami natomiast czytałam i rozmawiałam o książkach (a właściwie o jednej konkretnej, ale ponieważ jeszcze nie pokonała progu wydawniczego nie będę nic zdradzać. Jeśli kiedyś będzie można ją kupić to będzie rozpierać mnie duma, iż poniekąd przyczyniłam się do jej sukcesu, ale na razie o tym sza). Między czasie pomagałam w domu i spotykałam się ze znajomymi, czując jak powoli odzyskuję siebie.
I teraz siedzę przed laptopem i dokonuję ostatniej rzeczy, która pozwoli mi wrócić na właściwy tor. Dlatego też wybaczcie mi ten uzewnętrzniający wpis, ale zwyczajnie był mi potrzebny jako swoiste podsumowanie, restart twórczy. Powiem Wam, że już zaczyna się dziać, ponieważ szykują się ciekawe plany publikacyjne na najbliższe tygodnie. Zarys jednego z tekstów już powstał w moim zacnym kapowniku, a dwa kolejne nie chcą wyjść z mojej głowy, wiec jak tylko wrócę z Jagaconu zasiadam do intensywnego pisania. Oczywiście za raz po konwencie możecie się spodziewać relacji z niego, okraszonej barwnymi zdjęciami, które będę się starała wrzucać na bieżąco. Ogólnie to trzymajcie za mnie kciuki i do zobaczenia na prelekcjach.
**********
A tak na marginesie
W zasadzie planowałam napisać coś innego, co miałoby być wstępem do mojego wakacyjnego projektu o Kielcach, ale czasami słowa rządzą same sobą i wyszło jak wszyło. Więcej o kieleckich planach przeczytacie po Jagaconie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz