Kiedy wyjeżdżałam na studia do Łodzi, miałam już w Kielcach swoje ulubione miejsca do spędzania czasu, najwygodniejsze ścieżki na spacery, klimatyczne knajpki i puby, najcieplejsze murki do czytania książek, czy też osłonięte od ludzkiego wzroku "miejscówki specjalne". Rzadkie powroty do domu i zwykle zajęte weekendy sprawiały, iż nie odwiedzałam ich tak często, jak bym tego chciała. Gdy nadchodziły kolejne wakacje, z przykrością odkrywałam, że "moje miejsca" już nie istnieją, albo kolejne remonty zmieniły je nie do poznania. Miasto ewoluowało w coś, czego do końca nie rozumiem. Nie mówię, że to źle, po prostu tęsknię za niektórymi lokacjami ze względu na całą masę ciepłych wspomnień z nimi związanych. Ale o tym pisałam Wam w poście "Piwo z przeszłości". Jednak pewne miejsca zmieniły się tak, że dech zapiera ze zdziwienia i człowiek zwyczajnie nie może wyjść z zachwytu. Tak było chociażby, gdy w zasadzie po latach odwiedziłam w końcu zamek w Chęcinach. Metamorfoza jaką przeszedł jest wręcz zdumiewająca. I teraz także chciałabym Wam opowiedzieć o innym miejscu, które moim zdaniem przeistoczyło się w coś zachwycającego.
Jak rzadko robię zdjęcia jedzeniu tak teraz musiałam :)
W czasach gdy największy lęk wywoływała u mnie matura, obok mojego liceum zaczęto stawiać gmach nowej wojewódzkiej biblioteki publicznej. A że niezmiennie od podstawówki połykałam wszelkie książki, bliskość tego przybytku niezmiernie mnie cieszyła. Tym bardziej, że oprócz słowa pisanego, można było w niej wypożyczać płyty z filmami i muzyką. Jak łatwo się domyślić, w pewnym momencie stałam się dość częstym gościem tego przybytku. Jakie było moje zdziwienie, gdy jeden ze starych znajomych umówił się ze mną w mieszczącej się tam kafejce. Oczywiście wyobrażałam sobie nie wiadomo co, a owa "kafejka" okazała się być pokojem z czterema stolikami i automatami do picia i przekąsek. "Close enough" jakbyśmy powiedzieli cytując popularnego mema, ale jak najbardziej to wystarczyło. Potem nie raz nie dwa potrafiłam się tam "zbunkrować" z książką chociażby w oczekiwaniu na autobus. I może pamięć zaczyna mi płatać figle, ale żadna herbata z automatu nigdy mi tak nie smakowała jak tamta, choć mogło to również wynikać z sympatii do tego miejsca. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jak się zmieniło.
Oczywiście Mróz miała robić swoje zdjęcia, ale tak się zagadała, że zupełnie o nich zapomniała. Na szczęście w internecie jest wszystko!
W czasie mojej przerywy semestralnej zawędrowałam do WBP w poszukiwaniu książek do mojej magisterskiej bibliografii i postanowiłam zajrzeć do "kafejki", ponieważ wiedziałam, że coś tam się zmieniło. To co zobaczyłam na miejscu dosłownie wbiło mnie w ziemię. Zamówiłam herbatę z muffinką i starałam się rozkoszować smakiem, ale wówczas głowa chodziła mi jak najęta. Nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie zmiany, które tam zastałam. Czas mnie naglił, ale obiecałam sobie, że tam wrócę i dowiem się wszystkiego. No cóż, obietnic zwykłam dotrzymywać.
Obecnie przybytek ten nosi nazwę "Cafe Rita" na cześć Rity Gombrowicz - żony Witolda Gombrowicza, będącego patronem całej biblioteki. Już po wejściu do środka witają nas ciepłe, czekoladowo-białe ściany, na których pysznią się zdjęcia państwa Gombrowiczów. Na zgrabnych stolikach, przykrytych kawowymi obrusami, zawsze stoją kwiaty. W kącie jest miejsce dla półko z książkami do przygarnięcia (ze sprzedaży których pieniądze idą na schronisko w Dyminach), a w oknach wiszą udrapowane zasłony. Za ladą natomiast stoi pani Renata Śliczna odpowiedzialna za wszystkie pyszności jakie możemy tam zjeść. Wszelkie muffiny, ciasta, sałatki, zupy czy pierogi powstają na miejscu, wychodząc spod jej niezwykłych rąk. Oprócz niewątpliwych talentów kulinarnych, posiada w sobie coś wyjątkowego, co moim zdaniem, odpowiada za prawdziwą duszę tego miejsca.
Kiedy człowiek zobaczy taki widok, pamiętając zielononiebieskie linoleum, samotny zlew i automaty, na chwilę zamiera w miejscu i zastanawia się, czy przez przypadek nie trafił do innego świata.
Muszę przyznać, że na początku całą swoją wizytę i opinię chciałam oprzeć na metodzie "tajemniczego klienta". Wpaść, wypić i zjeść coś dobrego, ukradkiem się poprzyglądać, zrobić szybkie notatki, a potem pisać co mi tam palce wystukają na klawiaturze. Wówczas jednak przysłucham się rozmowie, jaką pani Renata prowadziła z dwoma klientami. Już w pierwszej chwili zrozumiałam, że muszą być stałymi bywalcami i podobna dyskusja nie toczy się po raz pierwszy. W ruchu były tytuły filmów, jakie bez problemu można obejrzeć w letnim kinie WDK, książki które "koniecznie musicie przeczytać", nazwiska autorów, sztuka... aż chciało się do tego przyłączyć. Momentalnie poczułam się jak członkini wyjątkowej bohemy. Odrobina absyntu i równie dobrze rzecz mogłaby się dziać w Młodej Polsce, choć takie jest pewnie tylko moje wyobrażenie. Decyzja została właściwie podjęta w jednej chwili, kiedy cały mój strach, wstyd i lęk zostały na tyle otumanione, żeby się nie sprzeciwiać. Umówiłam się na spotkanie.
Oczywiście chciałam wszystko przeprowadzić śmiertelnie profesjonalnie, zadając przygotowane za w czasu pytania i notując najważniejsze fragmenty, z których napisałabym dla Wam rzetelną relację. Skończyło się natomiast na cudownej, pełnej dygresji pogawędce, w trakcie której w zasadzie mogłabym tylko słuchać albo opowiadać o sobie i notować co ciekawsze książki do mojej listy "must read". W pełni świadoma wytykam sobie swój brak profesjonalizmu, ale cóż, jestem tylko blogerką kochającą dzielić się z ludźmi wyjątkowymi rzeczami.
Jestem święcie przekonana, że właśnie te muffiny jadłam podczas swojej pierwszej wizyty w "Cafe Rita".
Czegoś jednak się dowiedziałam. Wszystko zaczęło się od książek. Pani Renata, jako zapalona czytelniczka, często odwiedzała bibliotekę, która w końcu była w stanie zaspokoić apetyty nawet najbardziej zapamiętałych książkoholików. Między czasie piekła różne pyszne rzeczy, a nie mogąc ich sama przejeść, częstowała znajome bibliotekarki. Wówczas narodził się pomysł na własną kawiarnie. Niestety lokale dostępne w Kielcach były zbyt duże i zbyt drogie, więc na razie trzeba było obejść się smakiem. Nagle jednak nadarzyła się okazja. Poprzednia właścicielka "Cafe Rita" rezygnowała, a kawiarnia miała zostać zamknięta. Kiedy gwiazdy są w porządku, trudno dziwić się, że dzieją się wielkie rzeczy. I tak z wykształcenia bibliotekarka, pracująca niegdyś jako księgowa, zajęła się prowadzeniem kawiarni. A co! Bo lubi!
Największy ruch panuje tutaj, gdy coś się dzieje w bibliotece. Czy to spotkanie autorskie, zajęcia dla młodszych dzieci czy Wielki Bój Planszówkowy. Trochę dziwi, że w ciągu roku szkolnego nie ciągną tu tłumy Żeromszczaków, mających przecież swoje liceum po sąsiedzku. Może zabrzmi to nieco zrzędliwie, ale ma wrażenie, że "za moich czasów", gdybyśmy mieli pod nosem tak klimatyczne miejsce, spotykalibyśmy się tam przy każdej możliwej okazji. Nastolatki zaczynające swoje pisarsko-poetyckie przygody, zachłyśnięte posiadaniem swojego "wyjątkowego miejsca" jak prawdziwi twórcy. Wizje potencjalnych dyskusji z odmłodzonymi znajomymi nie mogą mi wyjść z głowy. A tymczasem ludzie narzekają, że mają daleko, że nie mogą trafić, mimo że "Cafe Rita" znajduje się na terenie biblioteki. Mruczą, że woleliby aby była za raz przy wejściu. Może i tak, ale nie można mieć wszystkiego.
Muffiny, tak jak książki i herbata, są dobre na wszystko. A teraz zadanie dla Was: znaleźliście Fido na powyższej grafice?
Pisząc ten tekst nieustannie mam wrażenie, że nie oddaję wszystkiego, że nie potrafię przekazać pełni niezwykłości, która otacza człowieka zaraz po przekroczeniu progu tego miejsca. Tego niesamowitego wrażenia swojskości, ogarniającego wędrowca już od pierwszej wizyty. Za każdym razem towarzyszyło mi uczucie powrotu, do czegoś, co dobrze znam. Jakbym była dawno niewidzianą znajomą, witaną z radością dobrą kawą i ciastem. A wszystko w oczekiwaniu na opowieść o tym, co przegapiłam, gdy mnie nie było. Możliwe, że ponosi mnie teraz zachwyt, że dałam się oczarować bardziej wyobrażeniu niż faktycznej urodzie tego miejsca. Jednak nie przekonacie się o tym, jeśli sami tam nie zajdziecie. Może nie poczujecie tego co ja, ale zawsze będziecie mogli po prostu przekąsić coś dobrego, a to już dużo.
Jej, strasznie przyjemna notka. Nie wiem, czy po prostu Cię poniosło, czy to miejsce jest faktycznie takie cudowne, ale opis brzmi niezwykle zachęcająco. No i muffinki, muffinki zawsze są czystym dobrem i złotem. ;)
OdpowiedzUsuńIm więcej emocji tym lepiej mi się pisze :) a to miejsce jest pełne pozytywnych emocji :)
UsuńBardzo fajny opis, przyjemnie tu i... pysznie! :-)
OdpowiedzUsuńTak :) w Cafe Rita jest bardzo przyjemnie :) i naprawdę pysznie :D
Usuń