sobota, 25 lutego 2017

Ze smokiem po świecie, czyli recenzja Smokopolitan nr 6

To, że niepokojące rzeczy musiały się dziać w redakcji Smoko, wie każdy, kto poświęcił choć trochę czasu na zapoznanie się z ich TwarzoKsiążkowym profilem. Dowodem na owe trudy i znoje niech będzie fakt, że siódmy numer pojawił się przed szóstym, a szósty, choć oficjalnie sygnowany na grudzień pojawił się dopiero w styczniu. Znaczy o możliwości pobrania wersji elektronicznej dowiedziałam się w styczniu, a że można to był zrobić od 31 grudnia to już inna sprawa. Papierowa wersja jest natomiast w sprzedaży dopiero od lutego. Opierając się na własnych doświadczeniach, bałam się, że ten szósty numer może się w ogóle nie pokazać. Ba, że na tym zakończy się prężne działanie Krakowskich Smoków. Ale nadzieja pozostawała, dlatego uparcie śledziłam każdą informację zwiastującą najnowszy numer. Przynajmniej do momentu, w którym mnie zaskoczyli. Napisali, zapytali się, a ja się zgodziłam. Wszak i tak bym to zrobiła.
Oto i ono: nowe Smoko. W końcu.

"Najnowszy" Smoko poświęcono fantastyce na świecie, w czym ma nas utwierdzić matrioszka ze stylizowanym, azteckim smokiem, pyszniąca się na okładce. Ale to nie krzykliwa okładka najbardziej przyciągnęła moje spojrzenie, tylko grubość magazynu. Wyjmując go z koperty byłam przekonana, że coś musieli do niej jeszcze włożyć. A tu niespodzianka. Wizualnie numer szósty wygląda na niemal dwa razy grubszy niż pierwszy, a to już coś mówi o rozwoju pisma. Wracajmy jednak do jego wartości merytorycznej. Półki w różnego rodzaju księgarniach przyzwyczaiły nas do tego, że fantastyka "światowa" równa się amerykańska, angielska, od biedy niemiecka, rosyjska czy chociażby czeska. Na szczęście redaktorzy postanowili poszerzyć nasze horyzonty, w pierwszych artykułach opisując między innymi fantastykę brazylijska czy chociażby karaibską. Niemal każdy z opisanych w nich tytułów był dla mnie zagadką, stanowiąc tym samym bodziec do dopisania ich do listy "Must read" (która, swoją drogą, osiąga rozmiary zbliżone do długości Wielkiego Muru). Wyjątkiem była jedynie włoska seria komiksowa o przygodach Detektywa Mroku, Dylana Doga, którym zachwycam się niezmiennie już od dłuższego czasu.

Dalej znajdziemy trzy stojące wysokim poziomie opowiadania. "Paradoks Bliźniąt" Magdaleny Kucenty jest swoistą kontynuacją tekstu "Koziorożec i Smok", opowiadającą o kolejnym duecie (tercecie?) niezwykłego rodzeństwa będącego tworem firmy Zodiac.Inc. Gemini (a właściwe Gemma i Inni) oraz Virgo mają złagodzić nastroje niepokoju wśród elit, wywołane "wybrykami" rodzeństwa z poprzedniej historii. Obok nietuzinkowych i dość niepokojących umiejętności bohaterów, jeszcze bardziej zagłębiamy się w świat przyszłości, który stworzyła autorka. Bo na modyfikacjach genetycznych się nie kończy. Najbogatsi mają możliwość przedłużenia swojego życia przez swoistą reinkarnacje - odrodzenie z tym samym ciałem i zasobem wspomnień. Jedynym, co naprawdę smuci w tej opowieści jest fakt, że Capri, który poprzednim tekście wydawał się niemal niezwyciężony, przy reszcie rodzeństwa wypada bardzo blado. "Cichy błękit" Karoliny Fedyk zachwycił mnie natomiast swoją subtelnością w opisach relacji międzyludzkich, a także przeszłości bohaterów. Ponadto autorka przedstawiła jedną najbardziej hmm odświeżających wizji czasów po apokalipsie, jaką miałam okazję czytać. Mimo wszystko dawała sporą porcję nadziei.
Różnica w grubościach pomiędzy pierwszym a szóstym na załączonym obrazku.

Jednak historią, która najbardziej przypadła mi do gustu, było "Spójrz w górę" Martyny Walerowicz. Po pierwsze autorka wykorzystała mity i wierzenia tak bardzo rzadko spotykane, iż samo to czyni jej opowiadanie wyjątkowym. Po drugie, niczym Szeherezada, zamknęła opowieść w opowieści sprawiając wrażenie, że gdyby "nie nastał świt", nie umilkła by, snując swą historię dalej. A po trzecie "Spójrz w górę" samo w sobie ma formę mitu czy legendy, klimatem kojarząc się z bajaniami, które starsi opowiadali młodszym przy ogniskach. Naprawdę świetny tekst.

Następna w kolei była już czwarta odsłona odcinkowego cyklu Pawła Majki "Oko Cyklonu".  Tu muszę przyznać, że gdy przeglądałam spis treści Smoko zastanawiałam się, czy nie będę musiała powtórzyć sobie poprzednich odcinków, ponieważ odkąd czytałam ostatni z nich minęło naprawdę mnóstwo czasu. Ale na szczęście autor uraczył nas krótkim i dowcipnym streszczeniem tego, co się działo w poprzednich częściach, dzięki czemu historia stała się nieco bardziej klarowna. Co do samej akcji w tym epizodzie w końcu zaczęła się zagęszczać i powoli możemy zacząć się spodziewać, do czego to wszystko będzie prowadzić. Jednak nim historia dobiegnie końca, minie jeszcze sporo czasu.

 Jeśli kiedykolwiek wcześniej wydawało Wam się, że to zwykły fanowski magazyn, w którym jest więcej śmiechu i zabawy, to po pierwsze radzę uważniej prześledzić poprzednie numer, a po drugie zobaczyć, co dzieje się w tym. Oprócz relacji z konwentów czy tradycyjnych recenzji, znajdziemy też dwa fascynujące felietony. Pierwszy, zatytułowany "Z pustego w próżne", w którym autor - Michał Szymański. Chodzi w nim o przedstawienie sytuacji z wydawnictwami vanity press z nieco innej perspektywy, niż te znane z dyskusji internetowych. Mam na myśli zdanie samych pisarzy korzystających z tego typu przedsiębiorstw.. Wśród hejtu i wzajemnego obrażania jest to cudownie spokojny i racjonalny głos rozsądku. Rzeczowe i przemyślane podejście do tematu wyczuwalne jest w każdy zdaniu tego tekstu. Kolejnym wartym uwagi tematem jest "Kanarek w kopali", w którym Michał Cetnarowski, Maciej Parowski i Paweł Majka rozmawiają o tym jak zmieniła się polska fantastyka ostatnich dekad. Szczerze, to z chęcią poleciłabym ten artykuł każdemu, kto traktuje fantastykę po macoszemu, jak literaturę gorszego sortu. Po lekturze tego tekstu można poczuć autentyczną dumę ze znajomości wspomnianych w nim tytułów i swego rodzaju konsternację, ponieważ mało który czytelnik podchodzi do swojego ulubionego gatunku w tak poważny i rzeczowy sposób.
I pełna kolekcja. Można się zachwycać.

Czy warto było tyle czekać na kolejny numer Smokopolitan? Bez wątpienia. Wysoki poziom tekstów, ich różnorodność i serce z jaki powstają, naprawdę dobrze mu wróży. Grafik jest mniej niż pamiętam z poprzednich wydań, ale zdecydowanie podniosła się ich jakość. Powoli z ze zwykłej fanowskiej koncepcji, wyrasta coś inspirującego. Pisarze debiutujący w Smoko dostają realną szansę zaistnienia, a czytelnicy porcję zacnej prozy i publicystyki. Bez wątpienia jest to coś innego, coś szczególnego, coś czego zdecydowanie brakuje na polskim rynku fantastyki. Co z tego dalej wyniknie? Możemy tylko obserwować dalsze poczynania redaktorów i mieć nadzieję, że dalej będzie równie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz