Wakacje nieubłaganie zbliżają się ku końcowi, studenci z niepokojem przeglądają notatki w obawie przed nadchodzącą kampanią wrześniową, a Nocny Król powołuje do życia smoka. Jakby na to nie patrzeć, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nieubłaganie coś się zmienia. Pierwszy września to taki mały Nowy Rok, kiedy to ucząca się barć postanawia sobie różne rzeczy. O dziwo całe lata uczenia się wywołały u mnie podobny nawyk i, chcąc nie chcąc, układam sobie w głowie małe plany zmian. Jednak za nim o nich, zatrzymajmy jeszcze na trochę wspomnienia lata. A cóż może być bardziej wakacyjnego od spędzania tego czasu "nad wodą wielką i czystą"? Tylko czemu tak mało o niej wiemy? Dlaczego więcej osób postawiło nogę na księżycu niż zwiedziło najciemniejsze głębie? I czy coś może być ciekawszą i bardziej tajemniczą pożywką dla wyobraźni niż dno oceanu? Artykuł numeru we wrześniowej Nowej Fantastyce mówi o tym ciut więcej.
Mimo że najnowsza okładka NF pochodzi z gry "Abyss", mnie ta rybia paszczęka kojarzy się ni mniej ni więcej jak tylko z Lawrencem Limburgerem - głównym antagonistą animacji "Motomyszy z Marsa". Oczywiście jest to bardziej mroczna i zdecydowanie bardziej realna kreatura, od tego woniejącego serem czarnego charakteru, jednakże skojarzenie jest na tyle silne, że nie potrafię się go pozbyć. We wstępniaku natomiast JeRzy wspomina o różnicach pomiędzy artystami i rzemieślnikami, nie tylko w sferze literackiej, co przypomniało teatralnego questa z Wiedźmina 3. Do roli księcia można było wybrać mniej popularnego aktora, który był dobrym rzemieślnikiem i na pewno nie położyłby przedstawienia, ale też nie porwał widzów, lub tamtejszą gwiazdę estrady, artystę z krwi i kości, który mógłby zepsuć cały spektakl lub przynieść mu absolutny sukces. Przykład ten wydaje mi się dość dobrze ilustrować różnice pomiędzy tymi dwoma typami artystycznej osobowości. I, jeśli mogłabym wyrazić swoje skromne zdanie, przy pisaniu, oprócz boskiej iskry talentu i rozpoznawalnego stylu, trzeba mieć w sobie coś z systematyczności rzemieślnika. Ot, taka moja dygresyjka w tym temacie.
Na sam początek wita nas wspominkowy artykuł Roberta Ziębińskiego, wspominający postać wizjonerskiego reżysera, ojca chrzestnego wszystkich zombiaków - George'a Romero. Mimo niewątpliwych zalet artykułu, chyba zrozumiecie mnie, jeśli napiszę, iż wolałabym żeby jeszcze nie powstał? Dalej mamy wspominany już przeze mnie artykuł Macieja Bachorskiego "Co skrywają głębiny", będący przeglądem dzieł zarówno filmowych jak i książkowych (i nie tylko), dla których inspiracją były tak charakterystyczne dla naszej planety oceany. I muszę przyznać, że kilka tytułów zaciekawiło mnie na tyle, by chcieć się z nimi zapoznać. Z kolei rozmowa z Peterem Wattsem, jak ciekawa by nie była, w jakiś pokrętny sposób optymizmem nie napawała. Ale to mogę być tylko takie moje subiektywne odczucia. Jakby na poprawę tego wrażenia, następny w kolejności był cudnie niedorzeczny artykuł Radosława Pisuli o najdziwniejszych superbohaterach ze złotej ery komiksów. I jedyne nad czym mogłam rozpaczać, to niedostateczna rozdzielczość niektórych z komiksowych kadrów, przez co nie mogłam ich dokładniej przeczytać.
Wieloryby w tle zawsze w cenie.
"Improwizowany demon wybuchowy" Dana Wellsa wydał mi się cudownie lekkim i przyjemnym tekstem, mimo że wojna w Afganistanie do takich tematów nie należy. Jednakże nie mogłam się nie uśmiechnąć czytając o gremlinie wabionym na placek z wiśni, chociaż tuż obok wybebeszano demonologa. Poza tym swojska instrukcja obsługi do spacyfikowania pomniejszego demonka (nie zapominajmy o słowniczku do inkantacji) była dla mnie na tym cudownym poziomie absurdu, kiedy na świat przedstawiony patrzy się zupełnie inaczej. I było to naprawdę przyjemne. "Przewodnik" Marii Galiny, mimo że opowiada o czasach niezwykle odległych, w których ludzkość nauczyła się zasiedlać odległe krańce kosmosu, to jednak nasza mentalność raczej nie rokuje zmian. Choć z drugiej strony, jak zaznaczyła autorka, na podbój nowych planet udali się ci najbardziej inteligentni, otwarci, wszechstronni, a na Ziemi została cała reszta. Reszta, dla której inność jest niebezpieczna, i zamiast próby zrozumienia, czy wypracowania kompromisu, dąży do unicestwienia niepasującej jednostki. "W rękach losu" Carrie Vaughn jest natomiast bardzo subtelną opowieścią o próbach ingerencji w historię, w polityki państw, w świat, tak, że czasem zapomina się o tych małych, najmniejszych jednostkach. Autorka próbuje nam udowodnić, iż myślenie globalne, wcale nie musi gwarantować sukcesu czy ogólnej szczęśliwości ludzi. "W rękach losu" jest niczym przypowieść o dziewczynce ratującej ryby wyrzucone na brzeg. Sama nie ocali ich wszystkich, ale tym kilku uratowanym robi to różnicę, a wśród nich może być ta jedna, która zmieni świat. Opowiadanie samo w sobie jest niezwykle przejmujące i pozwala zwrócić uwagę na sprawy bardziej lokalne.
Grafiki ilustrujące opowiadania potrafią być naprawdę ciekawe.
Najnowszy numer Nowej Fantastyki nie porywa, nie rzuca na kolana i nie każe nam zmieniać naszego spojrzenia na literaturę fantastyczną (i nie tylko). Za to bez wątpienia jest kawałkiem porządnie zrobionego magazynu, z tekstami na poziomie, z ciekawymi opowiadaniami i nietuzinkowymi tematami. A wrzesień można z nim rozpocząć całkiem udatnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz