niedziela, 3 września 2017

No i popłynęli, czyli jak "Zatopić >>Niezatapialną<<"

Tak, przyznaję się bez bicia, na samo hasło, czy skojarzenie ze steampunkiem, reaguję wręcz chorobliwą ekscytacją. W zasadzie wystarczy mi powiedzieć, że książka będzie miała w sobie coś z klimatu wieku pary (albo była o smokach czy pisaniu), a ja już biegnę z wywieszonym jęzorem do najbliższej księgarni. Dlatego też, gdy zobaczyłam okładkę Zatopić "Niezatapialną" Anny Hrycyszyn, stwierdziłam, iż jest to książka, którą muszę przeczytać. Potem w internecie pojawił się skrócony opis fabuły, a w nim magiczne słowa takie jak "piraci", "parowce" czy "strzelaniny". Wówczas gdzieś w ciemnościach pod skórą zawyła awanturnicza część mojej natury, która jako agentka Jej Królewskiej Mości, była postrachem Siedmiu Mórz, bo próbowała ocalić zagubione skarby (w wyobraźni wszystko jest możliwe) i zapałała porozumieniem dusz do panny Jollienesse Różanowski - głównej bohaterki książki. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że książka ta może mi się nie spodobać. Miała przecież wszystko, co mieć powinna, ale... I właśnie o tym "ale" będzie dzisiejsza recenzja.
Nowa przypinka doskonale sprawdza się jako znak wodny zdjęcia :P

Nes, jako kapitan pirackiego okrętu, prowadzi życie bujne i pełne przygód. Oczywiście jej wymykająca się wszelkim zasadzkom załoga jest jednak ością w gardle rządzących. Nie dość, że podatków nie płaci, to jeszcze uczciwym kupcom nie pozwala tego robić, bo okradzeni nie mają z czego. Jako że babska obsada "Niezatapialnej" jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej zarabiających ekip, szybko znajduje się na celowniku prawa i porządku. Ma się stać przykładem dla innych i ostrzeżeniem, że piractwo nie popłaca. W ślad za nimi rusza więc młody i ambitny kapitan Feliks Ucelli, tymczasem na lądzie nastroje wrą i szykuje się rewolucja. Wyzyskiwani robotnicy chcą w końcu dojść do głosu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że podwaliny pod ową rewolucję kładł nikt inny jak ojciec głównej bohaterki. Więc tak, w książce jak najbardziej miało prawo się dziać.

Sam pomysł na fabułę wydał mi się bardziej niż urzekający. No bo pomyślcie tylko: kobieta-pirat z babską załogą pozwala przywrócić pływającym grabieżcom nieco romantyzmu tak skrzętnie zdeptanego przez każdy odcinek serialu "Black Sails". Co z tym idzie wszystkim pełnym rozanielonym i bardzo emocjonalnym scenom mówimy tak! Albo inaczej. Wyobraźcie sobie abordaż, kiedy wszystkie naraz (albo przynajmniej większość) cierpi na ZNP. Mogłaby z tego wyjść cudownie dowcipna groteska, więc jest w czym wybierać. Do tego koncepcja lądu tak bardzo pociętego przez rzeki, iż nagle piractwo śródlądowe zaczęło mieć sens, otworzyła całkiem nowe możliwości, jak chociażby wykorzystanie parowców jako głównych jednostek pływających, co z kolei pociąga za sobą kolejne niesamowite motywy do opisania. Bo ze sztormami już tak bardzo nie trzeba się mierzyć, ale jak pocisk trafi w kocioł to tak pierdutnie, że drzazgi będą lecieć. Autentycznie. Już same te dwie koncepcje są kopalnią inspiracji. Jakby mało było jeszcze pomysłowości autorki, to dorzuciła nam do tego kociołka nadchemię, odpowiedzialną za całkiem widowiskowe efekty specjalne. Ewentualnie stanowi cudowne wyjaśnienie tajemnicy znikającego we mgle parowca, czy maszyny przeciskającej się przez zbyt wąskie nurty. A to tylko kilka wymyślanych na szybko przy piwie.
Ostatnio dowiedziałam się, że przy pomocy pudełka od BigMaca i telefonu można zrobić całkiem profesjonalne zdjęcia. Trzeba by Maca odwiedzić.

Tyle tylko, że mam wrażenie, iż żadna z tych powalających koncepcji nie została w pełni w książce wykorzystana. Trudno było mi się zżyć z załogą, której skład poznałam tylko z imienia i funkcji, a także z ciągle powtarzanej informacji, że dziewczyny są najlepsze w swoim fachu. Nie będąc świadkiem żadnej ich akcji poza brawurową ucieczką, nie wiedząc jak wygląda ich "zwykły" dzień, czy standardowy napad trudno było je polubić, a potem przejmować się ich losem i zrozumieć motywacje kapitan Nes. To samo tyczy czasu, który główna bohaterka spędziła na "Drapieżnym" i niemal przypadkowego zaangażowania w rewolucję. A jeśli o rewolucji mowa to jej przyczyny są dla mnie niejasne. Znaczy wiem, że wyzyskiwano robotników, ale znowu dowiadywałam się o tym z trzeciej ręki, zamiast uczestniczyć w nich bardziej "bezpośrednio". Fabuła aż się prosiła o rozdział czy dwa oczami takiego wyzyskiwanego robotnika, a także o wspominki dotyczące tego, co próbował zmienić ojciec głównej bohaterki. Poza nawiązaniem do jednego przepisu, który pragnął zmienić, nie wiem nic o jego działaniach, a z książki wynika, że dla wielu był jednym z symboli rewolucji. Patrząc na to wszystko, wydaje mi się, że sama powieść jest zwyczajnie za krótka!

Nie znaczy to, że nic w trakcie czytania się nie dzieje, bo dzieje się i to permanentnie. Dzieje się tak dużo, często i szybko, że aż trudno oderwać się od lektury. Przy tym całość czyta się naprawdę dobrze, co sprawia, iż "Niezatapialną" pochłania się w zastraszającym tempie, ale niestety ze znikomym zaangażowaniem emocjonalnym. Nawet w przypadku relacji Nes-Feliks, trudno powiedzieć czy opiera się ona na czymś więcej niż legendach, wyobrażeniu własnym i powierzchownym zauroczeniu. Pomijając już fakt, że kapitan Ucelli nie jest dla Nes równorzędnym partnerem i przez większą część powieści pozostaje w jej cieniu. Ot ładny honorowy chłopiec musi stanąć na przeciwko legendarnej, dumnej piratki i oczywiście zakochuje się w niej bez pamięci. Gdyby sytuacja była odwrotna już słyszałabym odgłosy buntu przeciwko marginalizowaniu kobiecych postaci... Więc znów za mało, za szybko, nieco zbyt płytko. Co ciekawe rozłożenie akcji i ciężar fabuły jest w książce wyraźnie rozłożony na trzy części. Co za tym idzie, w powieści są miejsca, gdzie bez większych ingerencji ze strony autorki, można by spokojnie wstawić "KONIEC TOMU X", ale objętość tytułu na to nie pozwala. Ale gdyby tak zrobić z "Niezatapialnej" trylogię? Oj czytałabym.
I rzut oka na tył.

Nie mogę napisać, że "Zatopić >>Niezatapialną<<" to książka zła, kiepsko napisana czy nudna, bo tak zwyczajnie nie jest. Za sam pomysł ucałowałabym autorkę i kazała nosić na rękach. Całość ma potencjał tak silny, z tak intensywnymi znamionami hitu, że aż mnie skóra swędzi od tego wrażenia. Wydaje mi się jednak, iż w trakcie aktu tworzenia brakło nieco cierpliwości na rozwinięcie więzi emocjonalnej z czytelnikiem. Gdyby tak rozbudować postaci drugoplanowe, dopisać i wzmocnić kilka wątków pobocznych, zbudować dla historii mocniejsze tło emocjonalne oraz dodać genezy głównych bohaterów, raz że wyszłaby trylogia, a dwa powstałaby naprawdę dobra powieść. I patrząc na warsztat pani Hrycyszyn, sądzę że byłaby w stanie tego dokonać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz