Poranek w dzień wolny od pracy zarobkowej działa na mnie niezwykle motywująco. Okazuje się, że nagle na wszystko jest czas. Na niespieszne wypicie kawy i zrobienie pożywnego śniadania. Na nastawienie prania i umycie naczyń zalegających w zlewie. Koci żwirek niemal sam się wymienia i ani się obejrzę, a kwiatki są już podlane. Magia. Wypełniona poczuciem dobrze spełnionego obowiązku z niemałą przyjemnością zasiadam przed klawiaturę, pozbawiona tej odurzającej chęci odmóżdżenia się i wykasowania wszystkich ludzkich problemów, o jakich usłyszałam w pracy. Dzień wolny, nieważne jak pochmurny, deszczowy, zimny czy ponury, napawa mnie optymizmem. Dodaje siły na tworzenie zdań zgrabnych, niewymuszonych, swobodnie spływających przez palce na ekran komputera. Wówczas czuję, że pisanie nie wymaga ode mnie usilności, a jedynie chęci. W taki dzień właśnie najprzyjemniej tworzy się recenzje, choć, ze względu na dobre nastawienie, opiniowane tytuły mają ciut. A może się mylę? Wszak czytanie odbywa się w zupełnie innych warunkach, a to ono wyrabia całe zdanie czytelnika. Jak mi to wyszło w przypadku najnowszego numeru Nowej Fantastyki? No cóż. Przeczytajcie sami.
Numer przetyrany przez noszenie w torebce i czytanie w każdym możliwym miejscu, gdzie tylko była na to chwila.
Na dzień dobry wstępniak JeRzego porusza tak dobrze znany fantastom temat niedocenienie literatury gatunkowej przez tak zwany mainstream. Czy my, wielbiciele pisarskiej magii i futurystyczych technologii naprawdę powinniśmy się wstydzić czy mieć do wszystkich żal o niedocenianie naszego ukochanego gatunku? Czy nie lepiej to po prostu zignorować? Wybacz im pisarzu (czytelniku), bo nie wiedzą, co tracą. Na ignorancję nie ma lekarstwa. Najwyższy czas olać tę afektowną pannicę. Po dawce okołofantastycznych rozważań uderzyła mnie duża dawka reklamy jesiennej edycji Warsaw Comic Conu. Malutki nagłóweczek zaznaczający, że jest to artykuł sponsorowany, wiele wyjaśnia, aczkolwiek nie mogłam pozbyć się delikatnego wrażenia wciskania mi kitu. Aczkolwiek reklamy już takie są. Niedogodność tę zdecydowanie wynagrodził tekst powstały z okazji czterdziestolecia Thorgala. Na nowo mogłam przeżyć te wszystkie uczucie, jakie towarzyszyły dawno temu podczas czytania przygód Gwiezdnego Dziecka, a także przypomnieć sobie haniebną przerwę jaka nastąpiła po dwudziestym zeszycie i trwa po dziś dzień.
Niestety historia pozaziemskich substancji wpływających na Ziemian, o której mogłam przeczytać w kolejnym tekście, zdecydowanie nie była dla mnie. O ile nawiązania do herbertowsiego melanżu były ciekawe, o tyle pozostałe substancje zwyczajnie mnie nie obeszły. Podobnie było z artykułem o kulisach serialu "The Walking Dead". Dawno nie czytałam tak sztampowych i oczywistych odpowiedzi aktorów, które w zasadzie nic nie wnosiły nawet dla fana. Zdecydowanie lepiej wypadła rozmowa z Aaronem Herbertsem - showrunnerem serialu "Star Trek: Discovery". Może nadal nie był to krąg moich zainteresowań, ale przynajmniej wypadła ciekawiej. Na osłodę tej części Nowej Fantastyki dostałam bardzo przyjemny tekst o Harrym Dresdenie, którego, niestety, do tej pory znałam wyłącznie z niezbyt dobrego serialu. Teraz jednak jestem przekonana, że książki o jego przygodach powinnam dodać do swojej niekończącej się listy "Must Read".
Po niezbyt satysfakcjonującej części publicystycznej zwyczajnie nie mogłam doczekać się opowiadań. Jak się ostatecznie okazało, było na co czekać. Na początek powalił mnie tekst Pawła Majki "Z otchłani". Przejmujący horror w stylu tych, których naprawdę nie lubię. Zbyt prawdziwym, zbyt rzeczywistym by się go nie bać. Bo najstraszniejsze rzeczy siedzą w nas samych. Równie niesamowity był "Wybór" Anny Łagan. Przeniesienie akcji opowiadania do świata antyku, wkomponowanie w nią starożytnych wierzeń i dodanie nadprzyrodzonego zagrożenia było elektryzującym rozwiązaniem. Do tego niemal hipnotyczny język autorki sprawił, że wciągałam się w całą historię bardziej i bardziej, a ona pozostawiła niedosyt. Nie fabularny, ale poznawczy. Chciałabym po prostu wiedzieć więcej o niezwykłych istotach, które opisała autorka. "Czerwień i biel" Dawida Juraszka przypomniała mi "Wierną rzekę" Żeromskiego, a razem z tym cały zestaw niezbyt pozytywnych uczuć jaki czułam do prozy patrona mojego niegdysiejszego liceum. Doceniam stylistykę, język, zaskakujące zakończenie, ale martyrologia popowstaniowa nie jest moim ulubionym tematem. Zrzucam to na karb szkolnego katowania tego typu literaturą, dlatego też przepraszam za mój brak zainteresowania tekstem. "Diabeł i meskalina" Łukasza Suskiewicza wprawił mnie w zastanowienie, czy redaktorzy nie postanowili postraszyć nieco swoich czytelników, bo coś dużo w tym numerze grozy, chociaż w sumie listopad sprzyja takim historiom.
Dział prozy zagranicznej otwiera "Wezwanie" Jima Butchera, opowiadające o jednej z przygód Harry'ego Dresdena. I właśnie ta próbka twórczości autora, w połączeniu ze wcześniejszym artykułem sprawiły, że postanowiłam przeczytać chociaż kilka książek z tej serii. "Zaraza" Ken Liu była krótkim, ale niezwykle przejmującym tekstem o zagładzie i jej konsekwencjach. Z kolei "Rozczarowujące opowiadanie" Roberta Shearmana wydaje się być wynikiem niezwykle ciekawego zabiegu literackiego i założenia, że rozczarowanie jest pożądanym uczuciem. Lekki i niezwykle przyjemny tekst cieszy nietypowymi pomysłami i prostotą, która w żadnym miejscu nie nudzi. Jednak zdecydowanie najfajniejszym opowiadaniem numeru jest dla mnie "Wszystkie dziewczyny szaleją za Michaelem Steinem". Tak, ponieważ było o kotach. A w zasadzie o kocich duchach. I o dziewczynce, która miałaby zostać ich detektywem. Bardzo chętnie przeczytałabym całą serię o jej przygodach i mam nadzieję, że takowa powstanie.
W dziale z felietonami jak zwykle najbardziej przyciągnął mnie ten autorstwa Wojciecha Chmielarza, który postawił sobie za cel wyszkolenia początkujących pisarzy w trudnej sztuce pisania fantastycznych kryminałów. Bardzo ucieszył mnie fakt, że redaktorzy postanowili kontynuować publikację komiksów z przygodami Lila i Puta, o których mogliśmy przeczytać w poprzednim numerze. Stanowi on przyjemną odskocznie od tych strasznych i śmiertelnie poważnych opowiadań. Mam nadzieję, że chociaż krótkie epizody z ich zabawnymi perypetiami będą już pojawiać się co numer.
No cóż, trzeba przyznać, że w tym miesiącu część publicystyczna Nowej Fantastyki mnie nie powaliła. Trzeba jednak spojrzeć na to w ten sposób: jak fandom liczny tak różnorodny, a w osiemdziesięciu stronach magazyny trudno zawrzeć treści, które absolutnie wszystkim przypadłyby do gustu. Czysto statystycznie patrząc, musiały się w końcu trafić artykuły nie przystające do mnie tematycznie. Za to opowiadania naprawdę robią wrażenie. Do tego tematycznie doskonale wpasowują się w klimat obchodów Wszystkich Świętych, Halloween, Samhain czy innego święta duchów obchodzonego w tym okresie. Jednakże to tylko moje zdanie. Czy pokrywa się z Waszym, dowiecie się tylko po lekturze listopadowego numeru. A kiedy już to zrobicie, nie zapomnijcie podzielić się swoimi wrażeniami. Może nie jest to NF roku, ale warta zakupu dla chociażby wyjątkowo dużej liczby świetnych opowiadań.
Niestety historia pozaziemskich substancji wpływających na Ziemian, o której mogłam przeczytać w kolejnym tekście, zdecydowanie nie była dla mnie. O ile nawiązania do herbertowsiego melanżu były ciekawe, o tyle pozostałe substancje zwyczajnie mnie nie obeszły. Podobnie było z artykułem o kulisach serialu "The Walking Dead". Dawno nie czytałam tak sztampowych i oczywistych odpowiedzi aktorów, które w zasadzie nic nie wnosiły nawet dla fana. Zdecydowanie lepiej wypadła rozmowa z Aaronem Herbertsem - showrunnerem serialu "Star Trek: Discovery". Może nadal nie był to krąg moich zainteresowań, ale przynajmniej wypadła ciekawiej. Na osłodę tej części Nowej Fantastyki dostałam bardzo przyjemny tekst o Harrym Dresdenie, którego, niestety, do tej pory znałam wyłącznie z niezbyt dobrego serialu. Teraz jednak jestem przekonana, że książki o jego przygodach powinnam dodać do swojej niekończącej się listy "Must Read".
Jakby się człowiek nie starał, zdjęcia robione wieczorem zawsze wychodzą gorzej.
Dział prozy zagranicznej otwiera "Wezwanie" Jima Butchera, opowiadające o jednej z przygód Harry'ego Dresdena. I właśnie ta próbka twórczości autora, w połączeniu ze wcześniejszym artykułem sprawiły, że postanowiłam przeczytać chociaż kilka książek z tej serii. "Zaraza" Ken Liu była krótkim, ale niezwykle przejmującym tekstem o zagładzie i jej konsekwencjach. Z kolei "Rozczarowujące opowiadanie" Roberta Shearmana wydaje się być wynikiem niezwykle ciekawego zabiegu literackiego i założenia, że rozczarowanie jest pożądanym uczuciem. Lekki i niezwykle przyjemny tekst cieszy nietypowymi pomysłami i prostotą, która w żadnym miejscu nie nudzi. Jednak zdecydowanie najfajniejszym opowiadaniem numeru jest dla mnie "Wszystkie dziewczyny szaleją za Michaelem Steinem". Tak, ponieważ było o kotach. A w zasadzie o kocich duchach. I o dziewczynce, która miałaby zostać ich detektywem. Bardzo chętnie przeczytałabym całą serię o jej przygodach i mam nadzieję, że takowa powstanie.
W dziale z felietonami jak zwykle najbardziej przyciągnął mnie ten autorstwa Wojciecha Chmielarza, który postawił sobie za cel wyszkolenia początkujących pisarzy w trudnej sztuce pisania fantastycznych kryminałów. Bardzo ucieszył mnie fakt, że redaktorzy postanowili kontynuować publikację komiksów z przygodami Lila i Puta, o których mogliśmy przeczytać w poprzednim numerze. Stanowi on przyjemną odskocznie od tych strasznych i śmiertelnie poważnych opowiadań. Mam nadzieję, że chociaż krótkie epizody z ich zabawnymi perypetiami będą już pojawiać się co numer.
I kot musiał być, mimo że mój odmówił pozowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz