Lubię czytać polskich autorów. Naprawdę dużo przyjemności daje mi zagłębianie się w lektury, które oprócz warstwy fabularnej, przemycają motywy z dobrze znanej mi rzeczywistości. Nic też tak nie doprowadza mnie to szału, jak ludzie nie czytający polskiej prozy z zasady i przekonania, że i tak jest gorsza. Wystarczy wziąć cokolwiek z mojej półki (czy jakiejkolwiek półki z polską fantastyką), by przekonać się, jak bardzo mylnym jest to założenie. Miło też utwierdzać się we własnej racji za każdym razem, gdy w ręce trafia książka debiutanta. Choć akurat określenie to nie bardzo pasuje mi do Pawła Lacha, który publikował już swoje opowiadania w różnych magazynach fantastycznych. Precyzyjniejsze wydaje się mówienie o decyzji na powieściowe zaistnienie. Czy w "Pieśni o Kruku" spełnia się jako twórca dłuższej formy literackiej?
Najemnik Bjarni zabija olbrzyma Glamrunga. W przypływie pychy, niczym Odys w spotkaniu z Polifemem, wykrzykuje swe imię, co umożliwia pokonanemu synowi Jotunheimu rzucenie na wojownika klątwy. Odtąd Bjarni, zwany Krukiem ze względu na kolor swoich włosów i brody, tuła się po całym świecie, a wszędzie tam, gdzie zbyt długo zagrzewa miejsca, budzą się upiory z dawnych opowieści. Walka z nimi, a także próba odmiany swego losu, stają się siłą napędową historii, która bez wątpienia wciąga.
Na "Pieśń o Kruku" składa się trzynaście rozdziałów-pieśni, poprzedzonych wycinkami z "Sagi o Kruku", wprowadzających do wydarzeń opisanych w poszczególnych częściach. Każdy z nich opisuje osobną przygodę, ale tylko część jest mniej lub bardziej powiązana ze sobą fabularnie. Przypis z końca książki wyjaśnia tę manierę. Niektóre pieśni były publikowane wcześniej w różnych periodykach, a dopiero wydanie powieści pozwoliło na ich zebranie w jednym miejscu. A decyzja ta była jak najbardziej słuszna, bo styl pisania Pawła Lacha jest naprawdę przyjemny. Na poły baśniowa na poły awanturnicza przygoda została ubrana w dość uniwersalny język. Kilka kosmetycznych poprawek sprawiłoby, ze Bjarni zamiast mieszkańcem dalekiej północy, mógłby być Arabem, Słowianinem czy Nubijczykiem. Co prawda nieco traci na tym skandynawski klimat powieści, który nie jest tak intensywny jak chociażby w "Karmicielu kruków" Łukasza Malinowskiego. Wczuwamy się w niego tylko dzięki napomykanym drobiazgom, rzucanym na wiatr imionom bogów czy skandynawsko brzmiącym mianom poszczególnych postaci. Tułaczy tryb życia i ciągle zmieniająca się sceneria kolejnych przygód również temu nie sprzyjają, ale swoista uniwersalność ma jednak swoją cenę.
Mimo prób zrobienia z Bjarniego bardziej antypatycznego bohatera, chociażby ze względu na niektóre wątpliwe moralnie (przynajmniej w naszej skali) decyzje, to jednak trudno go tak naprawdę znielubić. Choć cechuje go chłód w obyciu, zbytnia pewność siebie i swoiste nieokrzesanie, to cechy te nie odpychają od niego czytelnika. Gołym okiem widać, że Pogromca Olbrzymów stara się kierować własnymi zasadami, a lojalność i przyjaźń nie są dla niego hasłami bez znaczenia. Uroku dodają mu też ciągłe przekomarzania jakie prowadzi z Grimo - krukiem-magiem, który niegdyś był człowiekiem. Są one źródłem przyjemnego humoru wyzwalającego od ciężkich tematów. Podobnie niektóre przygody najemnika, jak chociażby "Lekcja bajania", utrzymane są w dość lekkim klimacie, co równoważy mrok i niepokój wypływający z pozostałych pieśni.
Niepokój w "Pieśni o Kruku" jest wszechobecny. Nie ze względu na nieustanne zagrożenia towarzyszące głównemu bohaterowi, ale przez niepewność. Pierwszy rozdział wprowadza nam oczywistość: Bjarni zabił Glamrunga, a przez swoją pychę został przeklęty. Jednak kolejne przygody i okruszki śladów w nich zostawiane, stopniowo poddają w wątpliwość to, co na własne oczy czytaliśmy. Wrażenie to pogłębia się wraz z każdym pojawieniem się karła Ragnira. Autor powoli zaciera różnice pomiędzy literacką rzeczywistością, a iluzją czy bajaniami sprawiając, że każda kolejna pieśń ma coraz bardziej baśniowy charakter. Fabuła staje się wówczas bardziej mglista, bardziej nieprawdopodobna, przypominającą wyolbrzymione i przerysowane bajędy skaldów niż "rzeczywistość". Czytelnik zanurza się w mglistej niepewności i wszechobecnego niepokoju, że otoczenie ulegnie nieprzewidywalnej zmianie, jaka zachwieje życiem Kruka. I niekoniecznie wyjdzie mu to na dobre. W pewnym momencie sam bohater przestaje być pewny tego, czy opowieść o jego czynach w mistyczny sposób nie wpłynęła na jego życie, czy sam nie uwierzył w bajkę o sobie, która doprowadziła go do takiego, a nie innego stanu.
Zgodnie z tym, co możemy przeczytać na okładce potwierdzam, że czytelnicze włóczenie się z Bjarnim Krukiem jest "awanturniczą przygodą", choć bardziej z pogranicza baśniowości, nieco nieprawdopodobnej bajędy powtarzanej w karczmie przy piwie niż wysokiego fantasy. "Pieśń o Kruku" potrafi wciągnąć, zainteresować i zająć długie jesienno-zimowe wieczory. Uniwersalność opowieści daje jej ponadczasowość, a mglistość realiów wprowadza przyjemny, choć niepokojący klimat. Może nie jest to najlepsza książka w skandynawskich realiach jaką czytałam (tu niezmiennie odsyłam do prozy Łukasza Malinowskiego), nie mniej jednak jest na tyle przyjemnym czytadłem, że spokojnie mogę je polecić.
Wieczór z herbatą i niemal baśniową książką jako idealny odpoczynek po tygodniu pełnym wrażeń.
Najemnik Bjarni zabija olbrzyma Glamrunga. W przypływie pychy, niczym Odys w spotkaniu z Polifemem, wykrzykuje swe imię, co umożliwia pokonanemu synowi Jotunheimu rzucenie na wojownika klątwy. Odtąd Bjarni, zwany Krukiem ze względu na kolor swoich włosów i brody, tuła się po całym świecie, a wszędzie tam, gdzie zbyt długo zagrzewa miejsca, budzą się upiory z dawnych opowieści. Walka z nimi, a także próba odmiany swego losu, stają się siłą napędową historii, która bez wątpienia wciąga.
Na "Pieśń o Kruku" składa się trzynaście rozdziałów-pieśni, poprzedzonych wycinkami z "Sagi o Kruku", wprowadzających do wydarzeń opisanych w poszczególnych częściach. Każdy z nich opisuje osobną przygodę, ale tylko część jest mniej lub bardziej powiązana ze sobą fabularnie. Przypis z końca książki wyjaśnia tę manierę. Niektóre pieśni były publikowane wcześniej w różnych periodykach, a dopiero wydanie powieści pozwoliło na ich zebranie w jednym miejscu. A decyzja ta była jak najbardziej słuszna, bo styl pisania Pawła Lacha jest naprawdę przyjemny. Na poły baśniowa na poły awanturnicza przygoda została ubrana w dość uniwersalny język. Kilka kosmetycznych poprawek sprawiłoby, ze Bjarni zamiast mieszkańcem dalekiej północy, mógłby być Arabem, Słowianinem czy Nubijczykiem. Co prawda nieco traci na tym skandynawski klimat powieści, który nie jest tak intensywny jak chociażby w "Karmicielu kruków" Łukasza Malinowskiego. Wczuwamy się w niego tylko dzięki napomykanym drobiazgom, rzucanym na wiatr imionom bogów czy skandynawsko brzmiącym mianom poszczególnych postaci. Tułaczy tryb życia i ciągle zmieniająca się sceneria kolejnych przygód również temu nie sprzyjają, ale swoista uniwersalność ma jednak swoją cenę.
Co jak co, ale trzeba przyznać wydawcom, że grafiki w tej powieści wyjątkowo mi się podobają.
Mimo prób zrobienia z Bjarniego bardziej antypatycznego bohatera, chociażby ze względu na niektóre wątpliwe moralnie (przynajmniej w naszej skali) decyzje, to jednak trudno go tak naprawdę znielubić. Choć cechuje go chłód w obyciu, zbytnia pewność siebie i swoiste nieokrzesanie, to cechy te nie odpychają od niego czytelnika. Gołym okiem widać, że Pogromca Olbrzymów stara się kierować własnymi zasadami, a lojalność i przyjaźń nie są dla niego hasłami bez znaczenia. Uroku dodają mu też ciągłe przekomarzania jakie prowadzi z Grimo - krukiem-magiem, który niegdyś był człowiekiem. Są one źródłem przyjemnego humoru wyzwalającego od ciężkich tematów. Podobnie niektóre przygody najemnika, jak chociażby "Lekcja bajania", utrzymane są w dość lekkim klimacie, co równoważy mrok i niepokój wypływający z pozostałych pieśni.
Niepokój w "Pieśni o Kruku" jest wszechobecny. Nie ze względu na nieustanne zagrożenia towarzyszące głównemu bohaterowi, ale przez niepewność. Pierwszy rozdział wprowadza nam oczywistość: Bjarni zabił Glamrunga, a przez swoją pychę został przeklęty. Jednak kolejne przygody i okruszki śladów w nich zostawiane, stopniowo poddają w wątpliwość to, co na własne oczy czytaliśmy. Wrażenie to pogłębia się wraz z każdym pojawieniem się karła Ragnira. Autor powoli zaciera różnice pomiędzy literacką rzeczywistością, a iluzją czy bajaniami sprawiając, że każda kolejna pieśń ma coraz bardziej baśniowy charakter. Fabuła staje się wówczas bardziej mglista, bardziej nieprawdopodobna, przypominającą wyolbrzymione i przerysowane bajędy skaldów niż "rzeczywistość". Czytelnik zanurza się w mglistej niepewności i wszechobecnego niepokoju, że otoczenie ulegnie nieprzewidywalnej zmianie, jaka zachwieje życiem Kruka. I niekoniecznie wyjdzie mu to na dobre. W pewnym momencie sam bohater przestaje być pewny tego, czy opowieść o jego czynach w mistyczny sposób nie wpłynęła na jego życie, czy sam nie uwierzył w bajkę o sobie, która doprowadziła go do takiego, a nie innego stanu.
W całości chyba najbardziej raziły mnie literówki i niedopracowania redaktorskie.
Zgodnie z tym, co możemy przeczytać na okładce potwierdzam, że czytelnicze włóczenie się z Bjarnim Krukiem jest "awanturniczą przygodą", choć bardziej z pogranicza baśniowości, nieco nieprawdopodobnej bajędy powtarzanej w karczmie przy piwie niż wysokiego fantasy. "Pieśń o Kruku" potrafi wciągnąć, zainteresować i zająć długie jesienno-zimowe wieczory. Uniwersalność opowieści daje jej ponadczasowość, a mglistość realiów wprowadza przyjemny, choć niepokojący klimat. Może nie jest to najlepsza książka w skandynawskich realiach jaką czytałam (tu niezmiennie odsyłam do prozy Łukasza Malinowskiego), nie mniej jednak jest na tyle przyjemnym czytadłem, że spokojnie mogę je polecić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz