niedziela, 10 grudnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 12/2017

Na nadejście grudnia Łódź przygotowała się pięknie. Całonocne opady śniegu wraz z nadejściem poranka zamieniły się w cudnej urody błoto, kałuże i bliżej nieokreślone bure coś, na co pewnie Eskimosi mają własną nazwę. Jedak na jeden wieczór magia białego puchu i zimowego zmierzchu sprawiła, że w powietrzu byłam w stanie poczuć nadchodzące święta. Trochę niknącego opadu atmosferycznego stworzyło więcej klimatu, niż najpiękniejsze ozdoby w marketach i najbardziej bożonarodzeniowe reklamy, pojawiające się w telewizji już w listopadzie. Lubię gwiazdkowe nawiązania, ale z wyczuciem, którego marketingowcom zdaje się brakować. Z kolei w przypadku fantastów sprawa wydaje się wyglądać zupełnie na odwrót, jakby temat Bożego Narodzenia i jego magii nie wchodził do kanonu. Czasami wydaje mi się, że jest on w grudniu tak bardzo eksploatowany, że dla fantastów zwyczajnie go nie starcza. A może przez jeden miesiąc w roku wszyscy jesteśmy miłośnikami fantastyki?
Kot na zdjęciu daje +100 do atrakcyjności.

Grudniowy numer Nowej Fantastyki wita nas okładką, na której pysznią się postaci z Gwiezdnych Wojen. W sumie nic dziwnego, skoro premiera "Ostatniego Jedi" spędza sen z powiek znacznej grupie członków fandomu. Ona też zapewne była inspiracją dla tekstu Andrzeja Kaczmarczyka "Nowa Historia Odległej Galaktyki", który porządkuje nieco kwestie starego i nowego kanonu. Co przed premierą ósmej części kosmicznej sagi wydaje mi się być całkiem sensownym pomysłem. I, jakby nie patrzeć, zapewnił mi nieco spokoju po niepokojącym felietonie Marka Starosty opowiadającym o CRISPR - nowej metodzie modyfikacji genów. Ale już nic nie poradzę na to, że informację o niektórych nowych technologiach wywołują u mnie dreszcze niepewności i wewnętrznej obawy, co nijak ma się do jakości samego tekstu.

Niezwykle przyjemnym akcentem całego numeru był tekst o najciekawszych adaptacjach "Opowieści Wigilijnej". Dickens rok rocznie inspiruje różnych twórców, szczególnie tych pragnących przygotować świąteczny odcinek specjalny. Wśród licznych "potworków" jakie to generuje, znalazło się całkiem sporo ciekawych wersji. Z kolei wywiad z Jonathanem Maberrym zainteresował mnie twórczością autora. Aczkolwiek stronię nieco od horrorów i wszelkiej grozy czytanej (tak Stephenie Kingu, dziękuję za to), gdyż zwyczajnie za bardzo się boję. Ale może w świetle letniego poranka i z kotem na kolanach w ramach obrońcy uda mi się jakoś przeczytać chociaż jedną książkę. Najbardziej zaskoczył mnie artykuł o kinie fantastycznym Janusza Majewskiego. Głównie dlatego, że w swej ignorancji byłam przekonana, iż Polacy nie posiadają dorobku filmowego w tym gatunku nie licząc kilku produkcji dla dzieci i młodzieży (bardzo udane) oraz "Wiedźmina" (bardzo nie udane).
Dickens w grudniu zawsze na czasie.

Dział z prozą polską rozpoczyna zdecydowanie mocny i przejmujący tekst Bartka Biedrzyckiego "Lot pułkownika". Przedstawia on alternatywne losy Polski po II Wojnie Światowej i rozwijającą się astronautykę w PRLowskich realiach. Los głównego bohatera - Jerzego Nowickiego - został przedstawiony w taki sposób, że niezwykle trudno było mi oderwać się od lektury. Przejęłam się jego życiem bardziej niż władze państwa, którym zależało jedynie na spektakularnym sukcesie i propagandzie. Naprawdę świetny tekst. Kolejne opowiadanie było nie mniej udane. Justyna Lech w "Za nim złożysz ofiarę, ustaw nowy status" opisała świat w niedalekiej przyszłości zdominowany przez portale społecznościowe i gry w stylu Pokemon Go. Najciekawsze jest to, że mimo niepokojącej futurystyki, autorka odwołała się też do dawnych wierzeń i wplotła w tekst swoistą modę na słowiańskość wraz z gaimanowską mocą wiary budzącej bogów. Naprawdę świetne opowiadanie. Z kolei "Nieśmiertelność" Romualda Pawlaka nieco mnie przeraziła i zaniepokoiła, ale też zaskoczyła esencjonalnością. Pomysł sztucznej inteligencji posiadającej liczne pisarskie alter ega oraz los jaki spotkał nieprzychylnego recenzenta skutecznie podziałały na moją wyobraźnię. nie da się ukryć, że po przeczytaniu teko tekstu przeszły mnie ciarki i pojawiły się dreszcze obawy, ale świadczy to wyłącznie o jakości opowiadania i kunszcie autora.

Część z prozą zagraniczną otwiera historia Django Wexelera "Real" o grze tak niepokojąco prawdziwej, że stała się nie tylko rzeczywistością, a także przekleństwem jej twórcy. Na wielu płaszczyznach. Intrygująco było spojrzeć na zacieranie się różnic pomiędzy tworem człowieka, a wzmacniającą go wiarą odbiorców. Może powinniśmy się cieszyć, że żadna pozaziemska cywilizacja nie zrzuciła na nas mitobomb, bo z takim (tu wstaw imię bossa z gry, którego na pewno nie chciałbyś spotkać w prawdziwym życiu) nie chciałabym się mierzyć. "Sala Diamentowej Królowej" jest historią skończoną. Wyjaśnia tyle, ile absolutnie musi, by być całością. Jednakowoż przedstawia tak niesamowity kawałek opowieści, że z przyjemnością poznałabym całe mnóstwo wątków pobocznych, które by mi ją dopełniły. Całość wciągnęła mnie i przypiliła do fotela, sprawiając, że chciałabym więcej. "Kamienna wojna" Teda Kosmatki z kolei wywołała we mnie więcej zadumy i refleksji, niż pozostałe opowiadania. Cała fabuła była dla mnie tylko pretekstem do studiowania ludzkiej natury i mechanizmów jakie zachodzą w naszej psychice. Naprawdę intrygujące.

Ze stałych felietonów oczywiście znów mogłabym się zachwycać tekstem Wojciecha Chmielarza, ale tym razem naprawdę niesamowicie czytało mi się "Drewniany kosmosik" Tomasza Kołodziejczaka. Może właśnie przez planszówkowy sentyment i czytanie o tym jak grało się kiedyś, a jak gry wyglądają dzisiaj. Sama pamiętam zgrany do niemożliwości Eurobizness czy Marvelowską książkę z różnymi planszami i elektroniczną kostką, dzięki którym poznałam te bardziej niestandardowe postaci. Do tej pory uwielbiam wszelkiego rodzaju gry planszowe, choć tak szczerze to polskiej podróbki Monopoly nie znosiłam, ponieważ siostra zawsze wygrywała. Zawsze. Ale to zawsze. Co było cokolwiek podejrzane. Na zakończenie dostajemy felieton Łukasza Orbitowskiego, który jak co miesiąc opisuje filmy, o których niekoniecznie bywa, czy bywało głośno. Tym razem na tapetę wziął węgierskich "Kontrolerów", brzmiących wyjątkowo dobrze, gdy czyta się jego opinię.
Nie ma to jak grafiki oddające klimat opowiadań. 

Może publicystyka tego numeru nie porywa, choć tekst poświęcony adaptacją "Opowieści wigilijnej" naprawdę przypadł mi do gustu, to muszę przyznać, że opowiadania robią wrażenie. Jedno mocniejsze od drugiego i tak przejmujące, iż trudno było się od nich oderwać. Kawałki naprawdę zacnej prozy, warte każdej chwili przy nich spędzonej. Co prawda większość z nich wróży niezbyt przypadającą mi do gustu przyszłość, ale cieszy mnie fakt, że można wśród nich znaleźć też bardzo dobre fantasy. Tak więc proza w tym numerze wypada naprawdę zacnie. Ale co ja będę Wam mówić. Lepiej przeczytajcie i osądźcie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz