Swego czasu naprawdę uwielbiałam disney'owską wersję baśni "Piękna i Bestia". Jako że sama zwykłam marzyć i pochłaniać książki tonami, dość mocno utożsamiałam się z Bellą wierząc, że "dobrze widzi się tylko sercem", a "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Oczywiście przekonanie, iż każdego złego chłopca można naprawić dobrem i miłością szło w parze z marzeniem o szarmanckim księciu z bajki. Ale wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. Dziś robię sobie żarty z syndromu Sztokholmskiego Belli i materialistycznie stwierdzam, że z takim zamkiem i biblioteką to żaden potwór nie jest straszny. Z resztą, gdy mankamenty wyglądu zmieńmy na wady w charakterze dostaniemy scenariusz dla około jednej trzeciej wszystkich komedii romantycznych. Ja jeśli dziewczyna na dodatek będzie biedna i pracowita niczym Kopciuszek, a całość przyprószymy pożądaniem to już w ogóle komercyjny sukces historii murowany. Dlaczego? Bo takie motywy zawsze się sprawdzały.
Trochę dobrego słońca i od razu lepsze zdjęcia wychodzą