niedziela, 29 stycznia 2017

Piękna i Zoltan Bestia

Swego czasu naprawdę uwielbiałam disney'owską wersję baśni "Piękna i Bestia". Jako że sama zwykłam marzyć i pochłaniać książki tonami, dość mocno utożsamiałam się z Bellą wierząc, że "dobrze widzi się tylko sercem", a "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Oczywiście przekonanie, iż każdego złego chłopca można naprawić dobrem i miłością szło w parze z marzeniem o szarmanckim księciu z bajki. Ale wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. Dziś robię sobie żarty z syndromu Sztokholmskiego Belli i materialistycznie stwierdzam, że z takim zamkiem i biblioteką to żaden potwór nie jest straszny. Z resztą, gdy mankamenty wyglądu zmieńmy na wady w charakterze dostaniemy scenariusz dla około jednej trzeciej wszystkich komedii romantycznych. Ja jeśli dziewczyna na dodatek będzie biedna i pracowita niczym Kopciuszek, a całość przyprószymy pożądaniem to już w ogóle komercyjny sukces historii murowany. Dlaczego? Bo takie motywy zawsze się sprawdzały.
Trochę dobrego słońca i od razu lepsze zdjęcia wychodzą

niedziela, 22 stycznia 2017

A wszystko przez te wścibskie dzieciaki i psa

Czasami lubię się nad sobą zastanawiać. Rozważać skąd się u mnie wzięły niektóre upodobania, a także, co spowodowało to, że jestem jaka jestem. Dla przykładu, wiem dokładnie kiedy i dlaczego zaczęłam lubić kawę, a także w którym momencie istnienia chałwa zaczęła mi smakować. Wiem też dlaczego zaczęłam czytać książki, mimo że we wczesnych latach podstawówki miałam problemy ze składaniem literek i dukałam niemiłosiernie. Domyślam się też, dlaczego dużo łatwiej mi pisać, niż rozmawiać z ludźmi, choć nikt, kto spotkał mnie na tegorocznym Jagaconie wcale by tak o mnie nie pomyślał. Ostatnimi czasy dostałam swego rodzaju olśnienia dlaczego tak lubię stare wierzenia, mity baśnie, co z kolei rozwinęło się u mnie w głębokie zainteresowanie fantastyką, a także sympatia do detektywów ze szczególnym uwzględnieniem pewnego niezwykle logicznie myślącego detektywa. Co z kolei doprowadziło do zamiłowania nie tylko kryminałami ale i zagadkami, myśleniem, kryminalistyką, logiką i całą masą innych rzeczy, które można by pod to podciągnąć. Długo zastanawiałam się (albo raczej starałam sobie przypomnieć), czy Sherlock nie był pierwszy i zamiłowanie do rozwiązywania zagadek nie pociągnęło mnie w stronę tego serialu. Ale niestety, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że kilkuletniemu dziecku rodzice prędzej pozwoliliby obejrzeć animację Hanna-Barbery niż "Psa Baskerville'ów", dlatego wybacz mi Holmesie, ale "te wścibskie dzieciaki" były pierwsze.
Tak dzieciaki, dziś tekst właśnie o Was.

wtorek, 17 stycznia 2017

Dawno temu, w Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli rzecz o japońskich baśniach

Kiedy byłam mała, miałam w domu stary, dwutomowy egzemplarz Baśni Braci Grimm sczytany niemal do granic. Bez okładki i z wypadającymi kartkami. Jako dziecko nie przepadałam za tym wydaniem: miało przerażające grafiki pełne czaszek i diabłów, niekiedy tylko pokolorowane jadowicie żółtym tuszem. Mało tego! W żaden sposób nie przypominały bajek, które znałam z telewizji. Pełno w nich było wydłubywania oczu, obcinania kończyn, zabijania i wymyślnych kar, przy których rozżarzone do czerwoności żelazne trzewiki wcale nie wydawały się najstraszniejsze. Miałam bujną wyobraźnię więc takie obrazy wywoływały we mnie silną niechęć do dalszego zapoznania się z tymi historiami. Ale w sumie wiecie jak to jest z lękiem. Z jakiegoś powodu przecież lubimy oglądać horrory. Ja oczywiście odczekałam trochę, podrosłam i postanowiłam je przeczytać. Profilaktycznie robiąc to w biały dzień. Bo niby to tylko baśnie dla dzieci, ale z wyobraźnią nie warto było zadzierać.

Jakie by początki nie były, dorosła już Mróz może pochwalić się znajomością Baśni Braci Grimm bez cenzury (czy innego ułagodzenia), a swoista fascynacja baśniami pozostała. Im bardziej egzotyczne tym lepiej. Dlatego też, gdy pojawiła się możliwość "zażyczenia" prezentu gwiazdkowego (powiązana z możliwością jego zdobycia), poprosiłam o Baśnie japońskie wydawnictwa KIRIN. Na szczęście dobry elf w postaci mojej siostry, postanowił spełnić te życzenie i dzięki temu już w wigilie mogłam się cieszyć dalekowschodnimi opowieściami.
Takiż to zacny prezent dostałam od mrozowej siostry.

sobota, 7 stycznia 2017

Bloger, czy to brzmi dumnie?

W sumie mogłam dziś napisać o Wigilijnych psach, które w końcu przeczytałam, albo o Baśniach japońskich, jakie na gwiazdkę sprawiła mi siostra. Ale nie, musiałam stać się świadkiem rozmowy, wywołującej we mnie złośliwy śmiech, ale i poruszającej tymczasowo rzucone w kąt przemyślenia. A skoro sprawa już wypłynęła na wierzch mojej świadomości, od tygodnia obracam ją w głowie rozmyślając nad jej różnymi aspektami. Otóż zdarzyło się w zeszłą sobotę, że wyjątkowo udałam się na zakupy do jednej z nowszych, łódzkich galerii handlowych. Raz, że są tam wręcz nieopisane pustki, co zwiększa dla mnie przyjemność zakupów, dwa, że dzięki tym "pustkom" nadal mają duży wybór rozmiarów, dzięki czemu idzie coś w moim rozmiarze wygrzebać. Ale wracając do meritum. Skuszona aromatycznym zapachem kawy, weszłam do sklepiku oferującego bogaty wybór rozmaitych ziaren i tym samym stałam się świadkiem "przejmującej" rozmowy pomiędzy Klientem a Panią Sprzedawczynią (czy raczej monologu, ponieważ przez potoczyste zdania pana Klienta trudno się było przebić).
Dziś wieczór kilka refleksji o blogowaniu jako takim.