niedziela, 6 maja 2018

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 05/2018

Początek maja uderzył w nas wiosennym latem. Ciepło słonecznych promieni rozleniwia z jednej strony a z drugiej zmusza do wyjścia, zachłyśnięcia się pogodą i radością, że zimy już nie ma. choć z drugiej strony powoli znów, niemal podskórnie czuć nadchodzące upały. Ale póki one nie nastąpiły, zwyczajnie można się cieszyć idealną aurą. Przynajmniej dla mej skromnej osoby. Teraz wystarczyłoby posiadać kawałek własnego ogródka, hamak bądź też leżak i oddawać błogiemu lenistwu z książką bądź gazetą w tle. Jeśli nie wiecie, co wybrać, z przyjemnością polecę Wam majowy numer Nowej Fantastyki. I wiem, że choć z okładki straszy pewien fioletowoskóry właściciel amerykańskiego lombardu z błyszczącym gadżetem wygrzebanym na pchlim targu, wnętrze ma się dużo lepiej. 
Trudno jest czytać Nową Fantastykę, gdy kot się do niej dostawia

Przyznaję się bez bicia, że uwielbiam wstępniaki redaktora naczelnego - Jerzego Rzymowskiego. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś z tych krótkich acz treściwych tekstów nie wywołał we mnie chociażby chwilowego zamyślenia, czy nie popchnąłby mnie w kierunku nietypowych rozważań. W tym miesiącu na tapecie jest koncepcja zatrudniania fantastów jako futurologów. Pomysł genialny w swej prostocie. Czasami mam wrażenie, że gdyby więcej osób czytało Nową Fantastykę, świat byłby lepszym miejscem. W “Zastrzyku przyszłości” Marek Starosta wspomina Stephena Hawkinga, który zmarł 14 marca tego roku. Dalej mamy artykuł poświęcony gwiezdnowojennemu Imperium. Czas od przejęcia władzy przez Palpatine’a do powstania Rebelii daje wiele fabularnych możliwości, które mogą urozmaicić uniwersum. Jest szansa, że dowiemy się czegoś więcej z “Solo” - najbardziej przemilczanego filmu z Gwiezdnych Wojen, z jakim się ostatnio spotkałam. Niemal nic o nim nie wiadomo. Czy to nowa strategia marketingowa czy po prostu nie ma się czym chwalić? Czas pokaże.  
Tekst, który najbardziej przypadł mi do gustu to “Najlepsi wrogowie” Radosława Pisuli opisujący starcia dwóch największych komiksowych gigantów: Marvela i DC. A wszystko z okazji ukazania się “Mordobicia” - książki, w której została spisana historia ich “konfliktów”. Jak dzień bez nocy, tak DC nie może istnieć bez Marvela i na odwrót. Obaj wydawcy napędzają wzajemnie swój rozwój, co nie pozwala im popaść w stagnację i prowadzi niekiedy do bardzo zabawnych sytuacji i nietuzinkowych pomysłów. Ale więcej o tym znajdziecie w książce albo chociaż w samym artykule, aczkolwiek zaznaczam, że z oboma naprawdę warto się zapoznać. Z nie mniejszą sympatią odebrałam artykuł Witolda Vargasa o mitycznych kowalach i ich pochodzeniu od małp. Z resztą niezwykle przypadł mi do gustu ten mitologiczny dział, w którym mogę się nieco więcej dowiedzieć o jednej z moich fascynacji. “Między komiksem a brzegiem komputerowego ekrany” Łukasza Wiśniewskiego jest przeglądem gier utrzymanych właśnie w komiksowej estetyce z lekka tylko promującym “Darkest Dungeon”. Zostało to jednak na tyle zgrabnie przeprowadzone, że tak bardzo nie razi “lokowaniem produktu”. Sam tytuł zainteresował mnie głównie w kwestii prezentowej. Wiem, komu gra ta mogłaby się spodobać, a to już jakiś pozytyw. 
Po zgonieniu kota i zrobieniu herbaty można kontynuować.

Dział z prozą polska rozpoczyna “Elektra” Grzegorza Gajka, która jest cudowną reinterpretacją tej mniej chlubnej części greckich historii. Postacie opisane przez autora, choć znane z mitów, w jego opowieści nabierają nowego wymiaru, głębi i prawdziwości. Wątki fantastyczne są delikatne, niemal do samego końca niewyczuwalne, by pojawić się przed samym finałem i dodać opowieści mistycznego wydźwięku. Z kolei “Obraz z pojutrza” Istvana Vizvarego to zbiór miniatur, których wspólnym mianownikiem są rozważania dotyczące rozwoju technologii w przyszłości. Co prawda jedne bardziej gorzkie od drugich, ale w każdym przypadku sprawiające, że odechciewało mi się życia na tej planecie, albo przynajmniej miałam nadzieję, iż takiej przyszłości nie dane mi będzie ujrzeć. Dla kontrastu “Efekt Dżina” Juliusza Brauna był przyjemny i niezwykle twórczy. Wykorzystanie “Baśni z 1001 i jednej nocy” jako inspiracji i pokazanie historii Szeherezady z nieco innej perspektywy bardzo przypadło mi do gustu. Podobnie jak motyw dżina i związana z nim niemożność spełnienia kolejnych życzeń, a także spryt głównego bohatera, który z kawalerską fantazją poradził sobie z głównym problemem. To wszystko złożyło się na naprawdę pozytywny odbiór przeze mnie całej historii. 

Proza zagraniczna też przywitała mnie niezwykle “optymistycznym” tekstem Davida Tallermana “Jenny choruje”. Ogólnie pomysł na świat bez chorób, w którym te pełnią funkcję narkotyków jest naprawdę interesujący, choć wydaje mi się, że podczas czytania “Baśni japońskich” mignęła mi gdzieś podobna koncepcja. Tylko nieco mniej futurystyczna. W świecie idealnego zdrowia, choroba jest czymś egzotycznym, rzadkim, a przez to wręcz pożądanym, co w pewien sposób mnie przeraża. Z kolei “Zbawcy potępionych” Erica Gregory’ego to dość klasyczne postapo z ludzkim zatraceniem wobec plagi nieumarłych. Historia ciekawa, sprawnie napisana, aczkolwiek nie w moim stylu. Jakby z drugiej strony jest tekst Aidana Mohera zatytułowany “Czerwone oczy Tóu Mă”, który oczarował mnie swoim niejednoznacznym orientalnym charakterem. Z jednej strony mamy bohatera z mechanicznym ramieniem, co prawda napędzanym dżinem, ale zawsze, a z drugiej władającą duszami wiedźmę. Trudno nie zachłysnąć się fascynującym światem, który się z tego wynurza i akurat w tym wypadku z chęcią przeczytałabym więcej. 
Albo po prostu podziwiać grafiki,

Tekst o “Grypie z lamusa” zainteresował mnie z przyczyn zawodowych. Oczywiście epidemia jest świetnym motywem we wszelkiego rodzaju historiach katastroficznych, aczkolwiek najciekawsze z tego wszystkiego były sposoby leczenia i, nieraz genialno-niedorzeczne, pomysły na ochronę przed zarażeniem. Nic tylko brać i wykorzystywać inspiracje w powieściach. Z kolei znów utwierdziłam się w przekonaniu, że nie powinnam czytać recenzji w Nowej Fantastyce. Dlaczego tym razem? Bo znalazłam kolejne trzy książki, które wręcz powinnam kupić do swojej biblioteczki i to w kilka dni po złożeniu WIELKIEGO zamówienia w księgarni. No nic to. Kupno kolejnego regału staje się wręcz koniecznością. Problem ten zdaje się doskonale rozumieć Tomasz Kołodziejczyk, który, jak można przeczytać w jego felietonie, mierzył się ostatnio z koniecznością przeprowadzki i przeniesienia księgozbioru. Oczywiście nieraz zastanawiam się po co mi te wszystkie książki, ale potem okazuje się, że nie rozumiem pytania. Z kolei Rafał Kosik zastanawia się, dlaczego wszystkich i za wszystko musimy przepraszać, co nie jest ani pedagogiczne, ani nie wychodzi nam na zdrowie. 

Muszę przyznać, że choć teksty jak zwykle były interesujące a opowiadania zdecydowanie należały do tych lepszych, nie będzie to jeden z moich ulubionych numerów Nowej Fantastyki. Jest to wynikiem sumy dość subiektywnych odczuć. Ani gry ani komiksy nie należą do czołówki moich ulubionych fantastycznych aktywności, a część fabularna tak bardzo mnie zdołowała, że czułam usilną potrzebę przeczytania (znowu) “Siły niższej” albo chociaż cudownie irracjonalnej “Róży Selerbergu”. Zwyczajnie aż tak mrocznego podejścia do prozy nie trawię. Ale to kwestia bardzo subiektywna. I chyba przyzwyczaiłam się do pewnego rodzaju zachwytu, dlatego bez niego czuję pewien niedosyt. Nie mniej majowy numer Nowej Fantastyki sam w sobie jest bardzo ciekawy i warto się z nim zapoznać, szczególnie gdy wiosenne działkowe wojaże pozwolą nam, wylegując się na hamaku na chwilę lektury.
A teraz cała prawda. Mysza nie została zgoniona, tylko znalazła sobie inne miejsce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz