W tym roku zima coś bardzo nieśmiało puka do naszych drzwi. Niby ściśnie mrozem, ale tylko na chwilę i za raz odpuszcza. Co innego sklepy. Te nie dają nam spokoju od października. Ja tymczasem się uchowałam. Nie słyszałam jeszcze „Last Christmas” i pierwszą zamiast reklamy Coca-Coli, ujrzałam tę od Pepsi. Tym samym jakoś wszechobecny, świąteczny nastrój mnie omija. Możliwe, iż przyczyną jest brak śniegu, który tej zimy, przynajmniej w moim regionie, pada jakoś tak niemrawo. Dlatego też, gdy wpadł w moje ręce grudniowy numer Nowej Fantastyki, „Wesołe Święta” poczułam jakby bardziej. Co z tego, że na okładce pyszni się demonicznie pazurzasta łapa w mikołajowym łachmanie? Przecież tematem numeru, jest orszak świątecznych demonów! Zwyczajnie nie mogłam tego nie przeczytać.
Ho! Ho! Ho! Ja bym się ukryła głęboko pod kołdrą na widok takiego Mikołaja.
Największe wrażenie zrobił na mnie dział z fantastyką polską. Przemysław Zańko swoim opowiadaniem „Panzerfaust” mocno zakręcił mi w głowie. Autor całkiem zgrabnie wplótł w tekst inspiracje „Faustem” Goethego, tworząc z głównego bohatera postać na poły tragiczną, na poły groteskową, ale przede wszystkim bardzo ciekawą. Do tego fabuła przypomina bardzo intrygującą pętlę (w pierwszym odruchu skojarzyła mi się ze wstęgą Mobiusa, ale nie jestem przekonana do tego porównania). Każdy, nawet najdrobniejszy element ma w niej znaczenie, choć z początku niejasny, z czasem nabiera nowego znaczenia, ale tylko po to by zatoczyć koło. Albo koło w kole. Można to było bardzo łatwo zagmatwać, sprawić, iż stanie się niejasne, ale autorowi udało się do tego nie dopuścić. Akcja, choć momentami tajemnicza, koniec końców okazuje klarowna i logiczna. Nie pozostawia w czytelniku dziur wątpliwości, a jedynie filozoficzne rozważanie nad naturą Boga i świata. Bardzo miodny tekst, naprawdę polecam.
Z kolei „Góry Kaukazu” Marty Kładź-Kocot to genialne odświeżenie mitu prometejskiego. Z jednej strony mamy zastanawianie się nad istotą boskości i bogów między ludźmi, podobnie jak mieliśmy to w „Amerykańskich bogach” Gaimana, których z resztą autorka cytuje w ramach wstępu. Z drugiej zaś mamy technologie, wyższe byty kosmiczne i coś… Coś nienazwanego, jakiś niepokój czy niepewność związana z wszechwładzą. Zaskakujące, ciekawe i nietuzinkowe spojrzenie na boskie kwestie sprawia, że z przyjemnością zagłębiamy się w ten świat, czytając, co też autorka wymyśliła. Tekst może nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak poprzedni, ale zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie.
Może to nieco krypne, ale wciąż w świątecznym duchu.
Z części publicystycznej moim zdecydowanym faworytem jest oczywiście artykuł numeru, czyli „Orszak świątecznych demonów”. Jesteśmy przyzwyczajeni do tej dobrej, radosnej strony Świąt Bożego Narodzenia, a obowiązkowe prezenty wymagają od nas jedynie (warunkowo) dobrego zachowania. Rózga czy kawałek węgla jako kara, nie wydają się specjalnie straszne. Już bardziej przerażająca jest kwestia braku upominku. Po lekturze tego tekstu łatwo sobie uświadomić, że istnieją skuteczniejsze i bardziej przerażające „argumenty” motywujące do właściwego postępowania. Przyjmują one postać nadprzyrodzonych istot towarzyszących Świętemu Mikołajowi w jego wigilijnej podróży. Aczkolwiek nie należą do najprzyjemniejszych. Krampusa, Grylę czy Yule Landa nie chciałabym spotkać nawet jako osoba dorosła, co dopiero mówiąc o dzieciach. Świetny, klimatyczny tekst, idealnie dopasowany do okresu, w którym triumfy święci nieraz mocno przebrzmiała, mdła cukierkowatość.
Dobre wrażenie pozostawia po sobie przegląd powieści braci Strugackich. Jak ważne są takie teksty, uświadomiła mi rozmowa z Lubym. Choć ze stalkerami (literacko i wirtualnie) miał często do czynienia, to o autorach, którzy są odpowiedzialni, za skojarzenie tej nazwy nie tylko z wścibskimi podglądaczami, już nie. Współczesny czytelnik fantastyki ma w swoim zasięgu dużo więcej ciekawych i naprawdę świetnych książek, niż jego odpowiednik sprzed trzydziestu lat. Co za tym idzie, ma trudności z byciem na bieżąco z nowościami wydawniczymi, nie mówiąc już o nadrabianiu tytułów należących do kanonu. Tym bardziej, że nastoletni czytelnik może sobie nie zdawać sprawy z tego, co do takiej klasyki należy. Muszę w tym miejscu przyznać, że marzyłaby mi się seria artykułów (może niekoniecznie mojego autorstwa) tworzona wspólnie z fantastycznym wyjadaczem. Człowiekiem, który na literaturze tego typu zjadł zęby i przez nią osiwiał. Wówczas można by „odkurzać” tytuły stare, które wyedukowany fantasta znać powinien, i pisać o nich z dwóch perspektyw: wrażeniach i emocjach jakie wywołały wychodząc kiedyś, i jak odbiera je współczesny czytelnik. Temat może i mało chwytliwy, mocno sentymentalny, ale edukujący. Ja w każdym razie z chęcią przeczytałabym coś takiego.
Na zewnątrz nie ma, to przynajmniej u mnie nieco śniegu popada.
Kolejne teksty to już nic wyróżniającego się. Pozostałe opowiadania są dobre, choć przechodzą bez echa, jak chociażby „Dno sumienia” Olgi Raine, ciekawe tylko przez świat przedstawiony, a nie wydarzenia w nim opisane. Nieźle wypadła również „Wyrocznia” Dominici Phetteplace, aczkolwiek motyw programu zyskującego samoświadomość jest dość popularny. W tekście najbardziej wyróżnia się główna bohaterka i jej, niekiedy niedorzeczne, motywacje. Podobnie sprawa się ma ze stałymi felietonami z końca numeru. Najprzyjemniej czytało mi się Tomasza Kołodziejczaka, który tym razem odniósł się do informacji o rosyjskim inżynierze ze stacji arktycznej. Jego sytuacja wydała się wszystkim czytelnikom ciekawa, gdyż dźgnął swojego towarzysza za „spoilowanie książek”. Jakkolwiek nieprawdopodobnie by brzmiało, wydarzenie to stało się przyczyną różnych dowcipów i ostrzeżeń. Według moich znajomych na przykład, nie powinno się mi podsuwać takich pomysłów, bo jeszcze gotowam wprowadzić je w życie, znając mój stosunek do słowa pisanego.
Ogólnie rzecz ujmując grudniowy numer Nowej Fantastyki wypada dużo lepiej niż listopadowy, choć jest zdecydowanie mniej tematyczny. Zawiera nieporównywalnie mniej dopasowanych do okresu tekstów niż jego poprzednik, choć według mnie zdecydowanie lepszych. Trochę to smutne (ale prawdziwe), że ludzi bardziej inspiruje wojna i groza niż święta. Aczkolwiek tekst „Orszak świątecznych demonów” udowadnia, iż można inaczej, jeśli człowiek tylko się wysili. Niemniej ostatnie wydanie w tym roku wypada lepiej, co cieszy i pozwala z niecierpliwością czekać na kolejny miesiąc. Tym samym tradycyjnie odsyłam Was do lektury tego numeru, ponieważ nic tak dobrze nie wyrabia opinii, jak samodzielne przeżycie tekstu.
I na koniec nieco Lila i Puta. Ponieważ od wczoraj jestem właścicielką dwóch w pełni wydanych komiksów, możecie już wypatrywać recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz