Jak już mogliście się zorientować, ja jako Mróz, zupełnie nie siedzę w komiksach, nie zaczytuję się w nich i nie znam wszystkich ciekawostek z danego uniwersum. Jest to jednak wynik braku dostępu do tego typu publikacji we wczesnych latach młodzieńczych, kiedy to ta szczególna sympatia mogłaby rozwinąć się najobszerniej niż jakaś szczególna awersja. Grunt był wówczas bardzo podatny, gdyż wszelkie animowane adaptacje, pochłaniałam wręcz jednym ciągiem. Nieco starsza już wersja mnie, stara się powoli nadrabiać zaległości w tej dziedzinie, niestety z różnym skutkiem i co tu dużo ukrywać, historie o superbohaterach już tak nie pociągają. Co nie znaczy, że zupełnie porzuciłam komiks, który uważam za nieco u nas w Polsce niedocenione medium, choć ostatni MFKiG, sugeruje zmiany na lepsze. Będąc mimo wszystko, zapaloną czytelniczką w zasadzie wszelkiego słowa drukowanego, nawet tego z obrazkami, stanowiącymi dość często małe dzieła sztuki, i tu potrafiłam znaleźć coś dla siebie. Głęboko zakorzeniona sympatia do wszelkiego detektywów wszelkiego sortu, szczególnie tych od spraw zupełnie niecodziennych sprawiła, że pozwoliłam się skusić serii o przygodach Dylana Doga.
Tak na prawdę nie musiałam wiedzieć, że jest detektywem. Do przekonania mnie wystarczyły te mroczne i nieco melancholijne grafiki.