Miał być post muzyczny i szaleństwo pełne. Niestety zmożona ni to grypą, ni to przeziębieniem, ale skutkującym niezmiernie irytującym zatkaniem nosa oraz ciągłymi zmaganiami z sesją poprawkową, zwyczajnie nie mam siły na "research", w celu napisania czegoś twórczego. Szczęście w nieszczęściu właśnie ogłoszono wyniki konkursu "Nadszaniec Fantastyki" organizowanym przez Zamojskie Stowarzyszenie Kulturalne >>Czerwony smok<<, którego laureatką NIE zostałam. Ostatnio sporo tego typu tekstów się zbiera, ale nie wygrywa ten, kto nie próbuje, więc nie ma co się poddawać. Dzięki temu mogę pozwolić sobie na tę odrobinę lenistwa i zaprezentować Wam opowiadanie, które miało zachwycić jurorów wyżej wspomnianej rozgrywki.
Z początku wydawało się, że to gość jakich wielu – klient z większą ilością gotówki. Wbrew pozorom sprawiał dobre wrażenie mimo hawajskiej koszuli, która wyłoniła się spod beżowego, zimowego płaszcza, zupełnie niepasującej do trwającej pory roku. Skórę miał ogorzałą od słońca, twarz porastała mu siwiuteńka, ale równo przystrzyżona broda, a twarz okalały kosmyki szpakowatych włosów. W przeciwieństwie do innych odwiedzających, wyglądał na człowieka z klasą, jednak pił tak jak wszyscy. Zamówił przy barze flaszkę wódki i poprosił o przyniesienie mu jej do stolika, tego najbardziej z boku, otulonego dymem papierosów. Usiadł wygodnie i zapalił „Mocne 25”, uśmiechając się nieco ironicznie. Sprawiał wrażenie normalnego człowieka tylko jego stalowoniebieskie oczy były dziwne. Bił od nich tak przejmujący chłód, że aż ciarki przechodziły po całym ciele, poza tym zdawały się przewiercać człowieka na wylot. Biuściasta kelnerka, która przyniosła mu drinka, opowiadała później, że spojrzał na nią tak, jakby znał każdy niegodziwy uczynek jaki popełniła i zaśmiał złośliwe. Była tak roztrzęsiona, że poprosiła o wolne na resztę wieczoru.
Gość natomiast siedział spokojnie, śledząc wzrokiem nowych klientów wchodzących do lokalu. Widać, iż na kogoś czekał. Zmierzch już zapadał, gdy przy drugiej flaszce, zakąszanej gratisowymi kiszonymi ogórkami, które na wszelki wypadek podawał mu już solidnie wyglądający chłopak z ochrony, do jego stolika podszedł w końcu młody mężczyzna. Na oko miał 25–27 lat. Długie, jasne włosy, spiął w luźny kucyk. Na jego miłej, chłopięcej twarzy majaczył się trzydniowy zarost, dodający mu nieco powagi. W ciemnych dżinsach i czarnej koszuli wyglądał zwyczajniej od swojego towarzysza. Tylko jego intensywnie brązowe oczy patrzyły na wszystko ze smutkiem.
– Spóźniłeś się – rzekł starszy mężczyzna, twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Przecież wiedziałeś, że nie mogę wyrwać się wcześniej z roboty – westchnął młodszy. – Poza tym – spojrzał na prawie pustą butelkę – widzę, że i tak przyszedłeś wcześniej.
– Napijesz się czegoś? – kiwnął na ochroniarza.
– To co zwykle – usiadł na krześle i spokojnie przyglądał się ludziom.
– Jeszcze raz to samo – zwrócił się do ich tymczasowego kelnera – oraz „Tyskie”, dla mojego przyjaciela.
Na dźwięk tych słów młodzieniec parskną śmiechem.
– Widzę, że humorek dopisuje – wycedził przez zaciśnięte zęby, chmurnie patrząc na swojego kompana.
– Khem, – tamten spuścił głowę – ja bym nas przyjaciółmi nie nazwał.
– Do rzeczy Lucuś – burknął starszy. – Jestem bardzo zajęty.
– Udawaniem, że nie istniejesz? – wymknęło się młodemu, ale za raz spokorniał pod spojrzeniem starszego. Gdyby te oczy mogły ciskać gromy, pewnie by to zrobiły. A może potrafiły?
– Zawsze byłeś pyskaty – wychrypiał znad kieliszka. – Czego chcesz? Mów pókim miłosierny.
Młodzieniec łyknął solidną porcję piwa, w nadziei, że doda mu ono odwagi.
– Bogdan, mam dość… – zaczął.
– Znowu to samo… – starszy mężczyzna opadł bezwiednie na krzesło.
– Mówię poważnie! – Lucek podniósł głos. – Wyznacz do tej roboty kogoś innego. Asa, Bubę… nawet Lilka by się do tego lepiej nadawała! – jego ciemne oczy zaszkliły się łzami. – Ja już nie chcę tego robić! Nie chcę więcej słyszeć ich jęków, krzyków i płaczu! Nie chcę czuć ich cierpienia. Nie chcę kusić, sprowadzać na złą drogę, sprawdzać jak bardzo pozostaną ci wierni, kiedy ściągam na nich te wszystkie nieszczęścia. To twoje dzieci, na litość Bo… – zapowietrzył się. Co jak co, ale na Jego litość nie bardzo mógł liczyć.
– Twoja praca jest niezbędna dla istnienia dobra – Bogdan zaczął powoli, głosem zmęczonego nauczyciela, tłumaczącego po raz kolejny niezwykle proste zagadnienie, bardzo tępemu uczniowi. – Bez zepsucia, zła i moralnego upadku, nikt nie doceniłby pokory, prostoty i raju w nagrodę za dobre sprawowanie. Gdyby tu mieli za dobrze, jaki sens miało by zbawienie?
– To na cholerę dałeś im wolną wolę i ziemię we władanie? Nie prościej żeby byli twoimi niewolnikami! – młody znów się uniósł, ale widząc chłodne spojrzenie towarzysza, za raz się uspokoił.
– Tacy są zabawniejsi – odparł z uśmiechem kończąc drinka i zamawiając następnego. – A ty się uspokój! Jesteś bardziej emocjonalny niż zwykle. Zachowujesz się wręcz jak człowiek.
W Lucku wszystko się gotowało. Bogdan zawsze był chłodny, wyniosły i uwielbiał ich wszystkich wystawiać na próbę. Młodzieniec po prostu, któregoś dnia nie wytrzymał i źle się to dla niego skończyło. Wziął więc głęboki oddech i spróbował jeszcze raz.
– Kiedy ostatni raz ich odwiedziłeś? Wysłuchałeś choćby najskromniejszej modlitwy?
– Po co? Świetnie sobie radzą beze mnie – znów się uśmiechnął – za to ty zbyt długo z nimi przebywasz? Masz być ich potępieniem, karą za grzechy, pamiętasz?
– A sam sobie ich każ! Mnie w to nie mieszaj!
– Sam się w to wmieszałeś, pamiętasz? – jego głos był ostry i zimny niczym sztylet z lodu. – Miałeś nieść światło mojej prawdy, ale zbuntowałeś się. Władanie piekłem potraktuj jako część swojej kary i lepiej się przyzwyczaj, bo do Apokalipsy jeszcze sporo czasu zostało!
Obaj nagle ucichli. Lokal był prawie pusty. Właściwie zostali już tylko oni i przestraszona obsługa. Możliwe, że przeczuwali, kto ich odwiedził, jednak woleli się nie wtrącać. Bóg jeden wie, co obcy by im zrobili.
– Mam coś dla ciebie – pierwszy odezwał się Lucek i nie wiadomo skąd, na stoliku pojawiła się nieduża paczuszka, przewiązana czerwoną wstążeczką. – W końcu są twoje urodziny.
Na twarzy Bogdana pierwszy raz zagościło ludzkie uczucie i było nim autentyczne zdziwienie. Może nie był tak wszechwiedzący, jak mu się to zdawało. Szybko rozerwał papier i wydostał z pudełka szklaną kulę z zamkniętym górskim miasteczkiem. Gdy tylko nią potrząsnął, obudził wewnątrz małą śnieżycę.
– Posłuchaj ich czasem – rzucił Lucek wstając z miejsca. – Oni są w gruncie rzeczy dobrzy – i już go nie było.
Jakby nigdy się nie pojawił.
Bogdan siedział wpatrując się w maleńki świat zamknięty w szklanych ścianach, spokojny i zamyślony. Trzeba było skruszonego Księcia Piekieł by obudzić w nim chęć do przemyśleń.
Ciszę przerwało skrzeczące radio, z którego nieśmiało popłynęła spokojna melodia. „Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem…”
3 dniowy zarost pojawia się chyba w każdym opowiadaniu napisanym przez kobietę. Wy chyba myślicie, że faceci maja specjalny program w maszynce do golenia 'trzy dniowy zarost' albo 'męski i siny jak po przepitej nocy'.
OdpowiedzUsuńTaak :) Maszynka mojego faceta ma nawet opcje "tak seksownie, że bardziej się nie da" :)
Usuń