Od dłuższego już czasu po internecie krąży informacja o mającym powstać nowym filmie o Wiedźminie. Wśród wszystkich polskich miłośników tego tępiciela potworów wywołało to wręcz euforię, ponieważ do istnienia obecnej ekranizacji prozy Andrzeja Sapkowskiego aż wstyd się przyznać. Radość ta została jeszcze pogłębiona informacją, że produkcja ma powstać pod czujnym okiem Tomasza Bagińskiego! W końcu! Firma Platige Image potwierdziła tę informacje na swoim profilu na Facebooku. Wiadomo także, że będzie to film fabularny z aktorami. Już nie mogę się doczekać. I ja jako Mróz, rozanielona tą wiadomością, krążyłam sobie po świecie, przekazując dobrą nowinę każdemu, kto akurat się napatoczył, aż padło na mojego niewinnego współlokatora, niepotrafiącego zrozumieć z czego tu się cieszyć. Po głębszej rozmowie wyszło szydło z worka i okazało się, iż on nie ma pojęcia kto to jest Bagiński! Muszę przyznać, że mnie zmroziło. Facet, miłośnik gier komputerowych, do tego z zapędami na grafika, żeby nie wiedział KIM jest Bagiński!?! Kiedy przestałam się już hiperwentylować, mogłam mu w końcu wyjaśnić i wyłuszczyć jego ignorancję w tym temacie. Ponieważ jednak, o zgrozo, może nie być jedynym niewtajemniczonym, postanowiłam sklecić kilka słów w tym temacie.
Natchnienie zawdzięczam tej o to grafice
Tomasz Bagiński urodził się w 1976 roku w Białymstoku. Kiedy po trzecim roku studiów porzucił architekturę, mogłoby się wydawać, że to koniec. Bez papierka przecież nic się nie osiągnie. Tomek miał jednak pomysł na siebie i postanowił bezwzględnie oddać się robieniu filmów. Bardzo ciekawe jak szanse na sukces oceniali jego bliscy? Jako artysta-samouk zwyczajnie musiał mieć marzenie, które z uporem i konsekwencją realizował. Jego pierwszy film "Rain" zdobył kilka nagród, co stało się dla niego przepustką do pracy w firmie Platige Image, gdzie dziś jest jednym z dyrektorów kreatywnych. Świat usłyszał o nim w 2003 roku, kiedy to jego "Katedra" została nominowana do Oscara w kategorii krótki film animowany. Potem było już coraz lepiej. W 2008 roku wyreżyserował intro do gry "Wiedźmin", która wkrótce po premierze podbiła światowe rynki. Druga część "Wiedźmin 2: Zabójcy królów" nie tylko dorównała swojej poprzedniczce, ale i przebiła ją rozmachem. Na chwilę obecną czekamy na już trzecią odsłonę wiedźmińskich przygód o podtytule "Dziki gon"
I nie zgadniecie, kto pracował nad tym zwiastunem! Właśnie, Tomek Bagiński
Pozwolicie, że za nim przejdę dalej chwilkę zatrzymam się przy tej grze. Absolutnie nie jestem typem gracza, wydającego kasę na ulepszenie sprzęty i zdobycie wyczekanej gry jeszcze w przedsprzedaży. W całym moim życiu, nie licząc gierek internetowych i dosowskich, przed komputer zaciągnęła mnie tylko jeden rpg, z którym faktycznie mogłam spędzić po kilka godzin dziennie. Jednak kiedy obejrzałam półgodzinny gameplay z najnowszego "Wiedźmina", zapragnęłam podrasować swojego Pecusia tylko po to, żeby kiedyś móc zagrać w "Dziki gon". W tej kwestii uważam się za zupełnego laika, ale wciągnęły mnie muzyka, widoki i niesamowite możliwości, jakie będzie dawać ta gra. Do tego klimat, jakiego nie spotkałam, który po prostu otoczył mnie magiczną mgiełką krzyczącą: "Shut up and take my money!". Ale najlepiej zobaczcie i posłuchajcie sami.
To, co tu się dzieje jest zwyczajnie nie do opisania...
Dlaczego jednak ludzie tak się cieszą z nowego filmu? Otóż poprzednia ekranizacja jest tak zła, że fani nie uznają jej istnienia. Saga wiedźmińska należy do tych niewielu książek fantasy, jakimi możemy pochwalić się na świecie. Nie da się ukryć, iż gdyby Sapkowski tworzył w innym kraju, o Geralcie, Yennefer i Ciri byłoby już głośno wiele lat temu. Jest to majstersztyk nie tylko fabularny ale i językowy, przesycony dwuznacznościami i aluzjami. Powinniśmy być absolutnie dumni z tych książek, traktując je jak dobro narodowe, a film nakręcony na ich podstawie powinien być kasowym sukcesem. No właśnie. Powinien. "Wiedźmin" z 2001 roku okazał się kompletną klapą. O poziomie tej produkcji może świadczyć już sam fakt, że autor scenariusza wycofał swoje nazwisko z czołówki. Fani dostali zlepek scen i pourywanych wątków nietrzymających się nawet kupy. Nie można oprzeć się wrażeniu, że całość to jedna wielka prowizorka! Nie pomogła nawet dobra gra aktorów i zatrudnienia najlepszej w kraju montażystki. Ci ludzie po prostu nie mieli na czym pracować! Jedyną osobą, która ratuje dla mnie ten film jest postać Jaskra grana przez Zbigniewa Zamachowskiego. Mimo iż obsadzenie go w tej roli wywołało sprzeciw fanów, to jednak dziś nie potrafię sobie wyobrazić nikogo lepszego na jego miejsce.
Zamiast kadrów z filmu macie zdjęcie Tomka Bagińskiego, żebyście wiedzieli komu dziękować.
Skoro już mowa o Wiedźminie, nie można przemilczeć najnowszej książki Sapkowskiego "Sezon burz", która sprawiła, że wszyscy miłośnicy Geralta z Rivii pobiegli do empików. Szumnie reklamowano też fakt, iż nie jest to kontynuacja przygód Białego Wilka ani tym bardziej prequel. Zabieg marketingowy mający przykuć uwagę udał się jak najbardziej. Akcję tego bestselleru możemy umieścić gdzieś pomiędzy "Ostatnim życzeniem", a opowiadaniem "Wiedźmin", gdzie bohater dowiaduje się o zleceniu na odczarowanie strzygi. Sam "Sezon burz" jest bez wątpienia doskonale napisany pod względem językowym. Sapkowski znów pokazuje, że jest mistrzem w konstruowaniu dialogów i postaci, Jednak pod względem fabularnym dostajemy nie do końca zamierzony chaos. Geralt miota się to tu to tam i jest niesamowicie zgorzkniały, tak jakby cała zawierucha Ciri była już dawno za nim, a on pragnął tylko odpoczynku. I tak właśnie czyta się tę książkę, jakby powstała nieco na siłę. Kojarzy mi się to z "jeszcze jedną, ostatnią bajką" do jakiej zmuszały dzieci rodziców w czasach, gdy jeszcze opowiadało się je na dobranoc. Niby jest to samo, ale wyczuwa się niechęć i zmęczenie podszyte przekazem "A idźcie już wreszcie spać". Niestety, ale właśnie taki jest dla mnie najnowszy Wiedźmin, taką "świątynią bez Boga". Trochę szkoda, gdyż naprawdę liczyłam na coś równie dobrego jak pierwsze z opowiadań. Chociaż fani i tak to kupią, więc jakiś tam cel zostanie osiągnięty.
Kiedy dostaję takie książki, nie mogę oprzeć się myśli, iż pewne rzeczy powinny kończyć się raz a dobrze.
Nie mniej jednak w polskim półświatku fantastycznym dzieją się różne ciekawe rzeczy. Na dodatek dzieją się dobrze. Najnowsza ekranizacja przygód Geralta z Rivii wiąże ze sobą wielkie nadzieje niezliczonej rzeszy fanów. Może dla odmiany, będzie się czym pochwalić na świecie, co nie będzie związane z wojennym umartwianiem się Polaków. Kto wie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz