W swej naiwności, parę miesięcy temu napisałam, że kończąc dwadzieścia pięć lat niewiele się dla mnie zmienia. Cóż poradzić, skoro okazało się, iż Świat ma na ten temat swoje własne zdanie, nie do końca zbieżne z moimi przekonaniami i powoli zaczyna się o mnie upominać. Tak gwoli wyjaśnienia, ja jako Mróz mam mniej więcej dwuletni poślizg we wchodzeniu w dorosłość, gdzie przez "dorosłość" mam na myśli koniec studiów, stałą pracę, samodzielne utrzymanie i całą masę mniej lub bardziej przyjemnych obowiązków. W przeciągu ostatniego roku, większość moich znajomych z gimnazjum/liceum rozwijało swojej kariery zawodowe, gdy ja wciąż ślęczałam nad książkami, powtarzając sobie, iż sen jest dla słabych. W gruncie rzeczy, nie bardzo na to narzekałam, gdyż na długo przed studiami miałam okazje przekonać się na własnej skórze, z czym wiąże się owa dorosłość, dlatego też wcale mi się do niej nie spieszyło. Nie mniej jednak, Świat postanowił mi przypomnieć, że nic nie stoi w miejscu, nawet ja, i wkrótce nadejdą zmiany. Jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to zaczęło się już jakiś czas temu, tylko sygnały były na tyle subtelne, iż ich nie dostrzegałam lub też nie miałam dostrzec w tym konkretnym czasie.
Co tu dużo ukrywać, zaczyna robić się gorąco
Trudno by wskazać jedną konkretną datę, mogącą uchodzić za punkt startowy całego procesu przypominania o upływającym czasie, swoistego początku końca. Jeśli jednak miałabym wybierać, to postawiłabym na pierwszą projekcję "The Expendables". Sam film nie jest niczym innym jak solidną rozwałką z mnóstwem wybuchów, gdzie akcja pogania akcje. Cudownie niewymagające kino, dostarczające rozrywki w postaci balansujących na granicy realizmu potyczek. Jedynym co tak naprawdę przyciągało przed ekrany, była niesamowita obsada, złożona z gwiazd kina akcji, aktorów, którzy swoje najlepsze lata, prawdopodobnie, mają już za sobą. Już sama obecność Arnolda Schwarzeneggera i Burce'a Willisa w ich epizodycznych rólkach kipiących aluzjami, pozwoliła głupio uśmiechać się podczas seansu, a co dopiero mówić o Dolphie Lundgrenie czy Sylvestrze Stallone? Przecież ja wychowałam się na ich filmach, będąc od maleńkości wielbicielką kina akcji! Nie przesadzam! Dawniej spaliśmy wszyscy w jednym pokoju i kiedy tata zasypiał przed telewizorem, ja bardzo często wciąż oglądałam. Uwielbiałam Rambo, Terminatora i Johna McClane'a. W moim serduchu znalazło się nawet sporo sympatii dla "Punishera" z 1989 roku. Tęsknota za nimi zagoniła mnie do oglądania kolejnych części, nie przeczuwając, że ich niechęć przed odejściem do lamusa, może być zwiastunem mojej dojrzałości.
Nie tylko ja chciałabym spowolnić upływ nieubłaganego czasu.
Jednak "odgrzewanie" starych aktorów było tylko przygrywką do tego, co mogliśmy obserwować właśnie w tym roku. Zaczęło się od nowej wersji "Robocopa" o mało sensownie zaprojektowanej powierzchni robotycznej (czemu zostawili mu tę ludzką rękę?). Potem pojawiły się "Muppety", zaciągające do kina dzieci i ich sentymentalnych rodziców. Kolejna była absolutnie cudowna "Godzilla", ale oczywiście tylko w tych scenach, gdzie występowały zmutowane potwory, resztę można by spokojnie wyciąć. Między czasie świat obiegło odświeżenie przygód Czarodziejki z Księżyca, wywołując spazmy radości u kilkuset tysięcy fanów, którzy zdążyli już dorosnąć. Pochód zakończyły "Wojownicze Żółwie Ninja" ciągnąc za sobą informacje o planowanej kinowej wersji "Power Rangers". Nie wydaje Wam się, że w Matrixie wystąpił błąd i wszyscy mamy jakieś szalone deja vu? Niekoniecznie. Te wszystkie remake'i i odświeżenia nabrały dla mnie sensu po jednej z rozmów z koleżanką z liceum. Co prawda ona swoje ćwierćwiecze będzie obchodzić dopiero za miesiąc, ale gdyby nie moje życiowe ambicje, pewnie teraz byłabym w podobnej sytuacji. Otóż pracuje, zarabia, a nie mając na utrzymaniu męża i dzieci, nie bardzo ma na co te pieniądze wydawać. Dało mi to do zrozumienia, że w fazę produkcyjną wkroczyła cała masa ludzi wychowanych na zmutowanych stworach i wojowniczkach w żeglarskich mundurkach, będących w podobnej sytuacji. Jakże łatwo wyciągnąć od nich gotówkę, szczególnie pokazując coś, co lubili jako dzieci i kojarzy się im z tym radosnym czasem. Osobiście nie mam nic przeciwko takim chwytom marketingowym, o ile proponowany produkt jest wart swojej ceny jak chociażby w przypadku "Godzilli", a nie będzie mi niszczył wspomnień serwując bliżej nieokreślone coś (patrz TMNT).
Film ten stanowi elegancki ukłon w stronę wszystkich poprzednich produkcji z jej udziałem. Nie żałuję ani złotówki wydanej na seans w IMAXie
No tak, korporacje grające na uczuciach i sentymencie, po to by wyciągnąć z nas pieniądze naprawdę jestem w stanie zrozumieć i nawet bronić się, przed nadmiernym opróżnieniem portfela, jednak epidemia, która w te wakacje dosięgła całą masę moich znajomych, wywołała już u mnie lekki popłoch. W zasadzie nie było weekendu, w trakcie którego "TwarzoKsiążka" nie informowała by mnie lub mojego drogiego Khala o jakimś ślubie. Wiadomo, takie rzeczy się zdarzają, jednak ten rok zwyczajnie pobił chyba jakiś rekord dekady. Jeśli któreś z nas zaczynało rozmowę od "Nie zgadniesz co się stało?" najprościej było stwierdzić "Ktoś wyszedł za mąż/ożenił się". Oczywiście nie pozostaje nic innego, jak życzyć młodej parze szczęścia na nowej drodze życia, ale dla osób nie związanych "świętym węzłem małżeńskich" oznacza to niekończący się pochód pytań i aluzji. Najgorzej gdy pytającego nie da się zbić z tropu humorem lub logiczną argumentacją. Nic tylko uciec i zamknąć się w jakimś schronie w nadziei, że ludzie "zakażeni" ślubnym wirusem Cię nie dopadną. Nie żebym była przeciwniczką zamążpójścia, co to to nie. Bardziej niepokoi mnie wizja kosztownego wesela z ludźmi, z którymi nie zamieniłam słowa od iluś tam lat. Ale tym póki co nie muszę się martwić.
Ot taka "ukryta" mądrość na sam koniec.
I co poradzić. Nie dość, że "Dorosłość" puka do drzwi, to jeszcze niedługo pojawi się "Presja otoczenia". Jednak chyba najważniejsze jest to, żeby spróbować do wszystkiego podejść z dużą dozą humoru i dystansu do sytuacji. Na upływający czas niewiele można poradzić, ale trzeba próbować być sobą i nie dawać się wykorzystywać. Wówczas niebezpieczeństwa ćwierćwiecza nie będą już takie straszne.
Odświeżenie Sailormoon?! - wyjasnij!
OdpowiedzUsuńMega zajefajjny obrazek na koniec tektu -LoL2
Twarzoksiazka -ópadłam :D
Epidemia slubow - taaaa, mam tak samo.
Bardzo plynnie przeszlas od the eXpendables (braklo Ci tam literki łakomczuszku :] ) do slubow, piateczka.
Makoto90
No jak to nie wiesz :P w celu wyjaśnienia odsyłam do posta z lipca:
Usuńhttp://powialochlodem.blogspot.com/2014/07/ukarze-was-w-imieniu-ksiezyca-czyli.html On wszystko pięknie wyjaśnia. A literkę już poprawiłam :)