czwartek, 21 maja 2015

Tekst się sam nie stworzy, czyli słów kilka o pisaniu magisterki

Jak wiecie z mojej TwarzoKsiążki albo z samego bloga, na obecną chwilę sen z powiek spędza mi pisanie magisterki. Proces ten żmudny i trudny, przypomina mi, że wszystkie memy w internecie nie biorą się z niczego i potrafią być boleśnie prawdziwe. W swej głębokiej naiwności, podyktowanej sympatią do ziół wszelakich (uczestnicy jednej z moich prelekcji mogą potwierdzić), postanowiłam ją robić na zakładzie, który, w bardzo dużym uproszczeniu, zajmuje się zielarstwem. Oczami wyobraźni widziałam siebie otoczoną kolbami, menzurkami i probówkami wszelkiego sortu, uprawiającą cuda, za które na stosie już dawno by mnie spalili. No cóż, pięć lat na moim "ukochanym" kierunku nadal nie pozbawiło mnie nieco cukrowych złudzeń, jak mogą wyglądać moje studia.


Adekwatna grafika w pełni wyrażająca moje uczucia.

Nie powiem, że nie lubiłam tego, ponieważ na początku wszystko wyglądało tak, iż czułam nad sobą opiekuńczego ducha Michała Sędziwoja. Mimo unowocześnionych warunków, przebłyskiwała w tym wszystkim dusza alchemii, starającej się poznać świat i nagiąć jego prawidła do swoich potrzeb. W sumie niewiele więcej było mi trzeba. Niestety dość szybko sprowadzono mnie na ziemię. Jedyna istota, która chciała coś robić, została usadzona przed komputerem i przez dwa miesiące nie zrobiła praktycznie nic poza spisywaniem wyników, wypluwanych jej przez maszynę. I myciem szkła laboratoryjnego. W myciu byłam mistrzynią. W teorii moja "praca badawcza" wszystkim się podobała i w pewien sposób mi jej zazdrościli. Bo nic nie musiałam robić. Może nie powinnam narzekać i być wdzięczna za coś tak mało wymagającego, aczkolwiek czułam się tam niesamowicie zbędna.


Jeśli podążymy za teorią światów równoległych, to z czystego rachunku prawdopodobieństwa tak musi być.

A samo pisanie? No cóż... Nigdy nie miałam problemu z ubieraniem w słowa myśli, które miałam przelać na papier. Często działo się to szybciej niż mogłam zaobserwować. Tak jakby pomiędzy moimi palcami, a twórczą częścią umysłu istniało jakieś subtelne, niewidzialne połączenie. Nigdy też nie przypuszczałam, że łatwość pisania, może być przeszkodą w napisaniu pracy magisterskiej. Przecież było to coś, czym zajmowałam się na co dzień, niemal od niechcenia. Och jak ja wierzyłam, że pójdzie to szybko. W pamięci wciąż miałam swoją prezentację maturalną z języka polskiego, którą w zasadzie miałam już gotową w grudniu i te wszystkie prelekcje, choć niekiedy robione na ostatnią chwilę, to jednak sprawiały mi całą masę frajdy. Myślałam, że z praca magisterską będzie podobnie. Przecież to tylko zwykły tekst, tylko nieco dłuższy. Uważałam, że szynko sobie z nią poradzę. Niestety pogląd ten został zweryfikowany gdzieś w okolicach drugiej poprawki, a w miarę gdy korekt przybywało, z tworzeniem nowych zdań szło mi coraz gorzej. I w sumie nadal idzie, ponieważ praca wciąż nie jest skończona.


To także jedno z trafniejszych odczuć.

Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Właśnie te poprawki. Siedzisz przez kilka godzin i słuchasz ile błędów popełniłaś, po to by kolejnym razem usłyszeć to znowu. I to odnośnie zdań, których poprawności byłaś pewna. A potem znowu i znowu. Zupełnie jakbym przeżywała "Dzień świstaka". Kiedy człowiek wraca do domu i zasiada do pisania, mając w pamięci te niekończące się zmiany, jedno zdanie przekręca w głowie po dziesięć razy. Wszystko po to, żeby przy następnej okazji usłyszeć jak bardzo jest ono niepoprawne. Nic tak nie buduje motywacji do pisania, jak świadomość, że wszystko i tak będzie źle. I jeszcze tłumacz się promotorowi, dlaczego jeszcze nie masz gotowej pracy magisterskiej. Czy ktokolwiek potrafiłby zrozumieć, że "pogadanki motywujące" (będące subtelną formą opieprzu) działają na Ciebie w sposób odwrotny do zamierzonego? Trafiła się jedna, niekoniecznie ścisła dusza na wydziale, więc ma swoiście przechlapane.


Wybaczcie mi moje marudzenia, ale żaden inny tekst nie chciał się wykluć z mojej głowy, dopóki tego z siebie nie wyrzuciłam. Potrzebowałam też małego potwierdzenia faktu, że jednak potrafię składać po polsku brzmiące zdania mające nieco większy sens niż wymienianie kolejnych związków. Może inaczej bym to odbierała, gdyby studia w jakikolwiek sposób przygotowywały do pisania artykułów naukowych. Co najwyżej do robienia prezentacji "kopiuj/wklej". A, zapomniałam. To przecież "studiowanie". Student powinien sam się zawczasu tym zainteresować, wykazać inicjatywę. A może po prostu wybrałam nie ten kierunek studiów, by rozwijać "karierę naukową". W każdym razie proszę, trzymajcie za mnie kciuki, bo widmo zawieszenia działalności bloga staje się coraz wyraźniejsze. Choć powtarzam sobie, że to tylko kilka godzinek raz na 5 dni, to niepokoi mnie fakt, że prędzej znajdę czas dla niego, niż dla mojej magisterki. Chyba aż tak źle nie będzie. Mam nadzieję...

4 komentarze:

  1. Jak dobrze Cię rozumiem... Pisanie pracy magisterskiej jest straszne, a poprawki są chyba jeszcze gorsze. Przeżyłam to i bardzo się cieszę, że już nigdy w życiu nie będę musiała tego powtarzać;)
    Niestety nie potrafię udzielić jakiejś sensownej rady dotyczącej magisterki. Trzeba sobie ponarzekać, trzeba też po prostu poświęcić trochę czasu i to napisać. Byle szybko!;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ciepłe słowa :) mam nadzieję, że uporam się z tym w miarę w rozsądnym tempie i będę mogła cieszyć się magisterską wolnością :P

      Usuń
  2. Słyszałam, że pisanie magisterki jest jak jazda rowerze.
    Tylko że rower płonie, i piszący magisterkę płonie i wszystko dzieje się w piekle.

    Mam nadzieję, że Tobie idzie znacznie lepiej. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no ze mną jest o niebo lepiej :P mój rower nie jeździ po piekle :P reszta się zgadza :)

      i nie dziękuję, żeby nie zapeszać ;)

      Usuń