sobota, 21 lutego 2015

Uczelniane wypominki, czyli historia pewnej szatni

Przerwa semestralna dobiega końca, tak jak i moje świętowanie zakończenia ostatniej sesji w życiu. Fakt, iż został mi jeden egzamin do poprawki, nie umniejsza radości, że wszelkie "przyjemności" związane ze studiowaniem na mojej Alma Mater mam już w zasadzie za sobą. W obliczu ilości zakutego na pamięć materiału, w pewien sposób twórcza praca magisterska, wydaje się być czystą przyjemnością. W takim momencie życia pewnych wspominków uniknąć się nie da, a niemal pięć lat studiowania wręcz obfituje w historie, które warto przekazać chociażby młodszym pokoleniom ku przestrodze. Bardzo możliwe, że mój sentymentalizm i sarkastyczne poczucie humoru zaowocują serią tekstów-ciekawostek z życia mojej uczelni, dziś jednak chciałabym Wam opowiedzieć o sprawie, która pojawiła się nawet w gazecie. Co prawda było to łódzkie Metro, a notka miała raptem kilka linijek w kolumnie zajmującej się dziwnymi i niedorzecznymi wydarzeniami, jednak cała sprawa wydaje mi się warta odnotowania. Chociażby po to, żeby się pośmiać. 


Śmiałabym się, gdyby moje uczucia związane z zakończeniem studiów, nie były tak podobne jak Zgredka...

Każdy większy budynek, w którym zwykli się gromadzić ludzie, posiada to swoje specjalne miejsce odpowiedzialne za przechowywanie okryć wierzchnich. W związku z tym, że samoobsługa w takim punkcie mogłaby zaowocować zamianą właścicieli co lepiej wyglądających palt i kurtek, zatrudniane są do tego specjalne osoby mające utrzymać ład i porządek. Wiadomo, przy dużym ruchu wchodzących i wychodzących płynność "wymiany" może być znacznie utrudniona, ale przy sprawnej obsłudze czas oczekiwania nie jest zbyt długi. Tak właśnie było na moim wydziale do czasu Wielkiego Remontu. Przy wejściu na uczelnie funkcjonowała stara szatnia typu "teatralnego" z rzędami wieszaków i odpowiadających im numerków, z jedną lub dwoma paniami w zależności od ruchu. Może nie wyglądała ona rozwojowo i nowocześnie, ale działała sprawnie. Studenci zwykle ustawiali się w dwie kolejki na prawą i na lewą stronę szatni, odpowiednio segregując numerki, tak żeby szatniarki mogły zebrać od razu kilka kurtek wiszących obok siebie. Tak o to niekiedy bardzo drobne kobiety, potrafiły przeciskać się z naręczem płaszczy, momentalnie rozładowując zatory przy okienku. Nie miały problemu z niczym i prosiły jedynie o dopilnowanie by kapoty miały wieszaczki. Gdy zaczynało brakować numerków, bez niczego wieszały płaszcze studentów w części wydzielonej dla wykładowców. Przechowywały wszystko, począwszy od zagubionych szalików i zapomnianych fartuchów przez mokre parasolki i materiały na zajęcia, na bagażach powracających do rodzinnych miast skończywszy. Kiedy ruch był mniejszy, można było z nimi postać i sympatycznie porozmawiać, gdy człowiek nie spieszył się z powrotem do mieszkania. Gdy gapowaty student zapomniał fartucha na ćwiczenia w laboratorium, bez którego zwyczajnie nie zostałby na nie wpuszczony, pożyczały jeden z tych zapomnianych, zostawionych być może przez starsze roczniki. Mało tego, często też je prały, by zapominalski młodzian jakoś wyglądał. Skarb nie kobiety, ale jak to zwykle bywa, drobne, dobre rzeczy docenia się dopiero, kiedy się je straci, a Wielki Remont zmienił wszystko.


Tak mniej więcej wyglądała nasza szatnia, gdy zaczynałam studia. No może tylko mniej przestrzeni w niej było.

Na czas Wielkiego Remontu, wieszaki zostały przeniesione do mniejszego pomieszczenia, którego wcześniejsze przeznaczenie stanowiło dla nas tajemnice. Wejście do niego zastawiono zwykłą ławką, a że było tam ciaśniej to i studenci się bardziej tłoczyli. Jednak takie są prawa remontu. Nikt nie narzekał w oczekiwaniu aż to wszystko się skończy. Wystarczyło przyjechać parę minut wcześniej, by spokojnie oddać rzeczy i zdążyć na zajęcia. Nie działo się nic, czego można by nie zrozumieć. Aż Wielki Remont dobiegł końca, a my po powrocie z wakacji ujrzeliśmy nową Szatnię. Tak po prawdzie w starej wystarczyłoby zmienić wieszaki i ujednolicić numerki, żeby wszystko wyglądało zwyczajnie ładniej, jednak władze mojej kochanej uczelni zdecydowały się także na zmianę systemu wieszania kurtek.


Tak nas "załatwili" z tą Szatnią

Nowa Szatnia okazała się być tworem niezwykle nowoczesnym, na miarę Unii Europejskiej i wielkich ośrodków naukowych. Na suwnicach znajdują się wieszaki z numerkami, które można wywołać po wpisaniu na panelu sterowania odpowiedniego kodu, a ich dwupoziomowe ułożenie miało zaoszczędzić miejsce, przez co zwiększyć liczbę przyjmowanych kurtek. Bóg jeden wie dlaczego zmieniły się także panie szatniarki, na bardziej "profesjonalne", "wyszkolone", odpowiednio wyglądające. To wszystko zdecydowanie wpłynęło na zwiększenie walorów estetycznych tego przybytku, jednak o funkcjonalności można zapomnieć. Nowa obsługa Szatni w ogóle zdawała się nie rozumieć systemu wypracowanego z poprzednimi paniami, a na drobne sugestie za raz się obruszała. Mało tego, ponieważ zwykłe haczyki zostały zastąpione wieszakami w stylu tych, które każdy z nas znajdzie w swojej szafie, wygodniej im było nosić po jednej rzeczy, co przy kilkudziesięciu studentach rozpoczynających zajęcia o jednej porze, powodowało niemiłosierne kolejki i spóźnienia. Ponadto cały górny "innowacyjny" poziom jest zupełnie wyłączony z użytku, ponieważ nikt nie jest w stanie do niego dosięgnąć! Oczywiście istnieje specjalny "kijeczk", umożliwiające to, ale manewrowanie nim z ciężką kurtą na końcu nie dość, że jest czasochłonne to mało praktyczne. W ten o to sposób połowa wieszaków stoi odłogiem, a studenci, którzy nie mają ćwiczeń zwyczajnie zabierają kurtki ze sobą, co oczywiście nie podoba się wykładowcom. Ci z kolei swoje okrycia wierzchnie zabierają ze sobą na swoje zakłady, gdzie każdy ma jakiś swój kąt, więc kolejkami się nie przejmują. 


A tak to wygląda teraz. Dołączam także link do artykułu, który udało mi się znaleźć, gdy szukałam odpowiednich zdjęć do zilustrowania tego tekstu - "Szatnia pod sufitem"

Problem kolejek uczelnia postanowiła rozwiązać wstawiając szafki na kluczyk. Genialne w swej prostocie, jednakże na przeszło 900 studentów, ustawiono ich tylko 24 sztuki. Co sprytniejsi postanowili je zamykać i zabierać kluczyki ze sobą, zyskując w ten sposób miejsce na swoje rzeczy oraz czas, który marnotrawiliby czekając, aż pani szatniarka wręczy im ich kurtkę. Takie jest prawo buszu. Kto pierwszy ten lepszy. Jednak niedorzeczności związane z ograniczeniem liczby wieszaków o połowę to nie jedyne powody do autentycznego znienawidzenia naszej Szatni. Zdarzało się, że panie odmawiały przyjęcia czapek, szalików czy swetrów, ponieważ te wypadały z kurtek, a one nie będą się domyślać do kogo należą. Zabronione zostało także przechowywanie walizek, co dla studentów spoza Łodzi jest rzucaniem kłód pod nogi. Zajęcia zazwyczaj nie kończą się o 15, a dojazd do wielu stancji pochłania sporo czasu. Zabranie ze sobą torby zwyczajnie pomagało zdążyć na pksy czy pociągi, a tak trzeba liczyć na dobry humor szatniarek, który nie zawsze im dopisywał. Oczywiście wszystkiemu winni są studenci, ponieważ przychodzą w zimie z kurtkami i jeszcze żądają, żeby je gdzieś przechować.


No i co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz

Narzekań na nową Szatnię znalazło by się jeszcze więcej, choć znam je tylko z opowieści. Na szczęście należę do tej grupy cwaniaków, którzy zatrzymali sobie kluczyki i każdego dnia, gdy wchodziłam na uczelnie i widziałam kolejkę zmuszającą do przyjechania pół godziny wcześniej, cieszyłam się jak dziecko. Jeśli nie zabrałabym go ja, to zrobiłby to ktoś inny. Mimo iż woźne czasem strofują za "niewłaściwe" korzystanie z szafek (tzn. niezwracanie kluczyków) uważam, że warto było. Kiedy przestanie mi być potrzebna, przekażę ją komuś młodszemu. Może tylko poproszę w zamian o dobre piwo, ponieważ święty spokój jest tego warty.

6 komentarzy:

  1. Innowacje tam gdzie ich nie potrzeba a zakładam, że jakimś salom remont by się przydał i nowy sprzęt dla studentów. Jednak uznali, że najlepsza będzie nowa szatnia i kilka szafek (co akurat głupie nie jest jednak wiadomo, na żadnej uczelni nie znajdzie się miejsce na szafkę dla każdego to nie gimnazjum czy lo) bądź tu mądry. U mnie na uczelni nikt nie pilnuje szatni, ale na całe szczęście mnie nie okradli jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj przydałby się nowy sprzęt... Niektóre z nich pamiętają czasy głębokie PRLu i mają instrukcje po rosyjsku. Do nowszych niestety nie byliśmy dopuszczani, ponieważ student nieobeznany psuje a naprawa kosztuje, więc zazwyczaj tylko się przyglądaliśmy... I tyle w temacie praktycznego przygotowania do zawodu...

      Usuń
  2. Lepiej brać płaszcze ze sobą na zajęcia. I nie ma spóźnienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym sęk, że na ćwiczenia nie da rady, bo z odczynnikami się pracuje i można sobie ciucha zniszczyć. Na seminariach też jest z tym problem, ponieważ prowadzącym to przeszkadza. Na wykłady od biedy można wnieść, szczególnie w zimie, za nim w sale się rozgrzeją, ale z tym też bywa problem jak na seminariach. Nie raz moje koleżanki były zawracane z zajęć z przykazaniem "Kurtki proszę zostawiać w szatni"

      Usuń
  3. Ja słyszałam,że owe szafki na kluczyk miały właśnie być przeznaczone na przechowywanie walizek,które tak bardzo utrudniały pracę Paniom w szatni.. nie wiem kto to wymyślił albo o jakich walizkach myślał, bo o ile małą torbę można tam upchnąć to o walizce można zapomnieć. Ale ogólnie te szafeczki to dobra rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Torebka/plecak, które wzięło się ze sobą na zajęcia plus fartuch i buty na zmianę zmieszczą się tam bez problemu. Jednakże cała walizka do domu... ktoś chyba nigdy do domu na weekend nie jeździł, a tym bardziej na święta...

      Usuń