wtorek, 17 listopada 2015

Kolorowe kredki, czyli dorosła kolorowanka Mroza

Kredki były w moim domu zawsze. Mogłam nie mieć lalek, pluszaków, samochodzików, czy innych zabawek sprzed doby internetu, ale kredki być musiały. Choć nie pamiętam pierwszego pudełka tych "kolorowych ołówków", to jednak w głowie utkwił mi obraz puszki-piórnika  z mnóstwem zdekompletowanych kredek: "chińskich", dwustronnych, świecowych, "niełamiących się", "śmierdzących"... jak teraz sobie to przypominam to musiało być ich pełno. Jakim cudem z każdego kompletu zostawała mi jedna czy dwie, nie wiem. Przecież ich nie zjadałam. Chyba. Pamiętam jak w jednym z kompletów, w pudełku z Kubusiem Puchatkiem znalazłam kredkę w idealnie cielistym kolorze, która wówczas stała się dla mnie jednym z najcenniejszych kolorów. To było solidne, metalowe, więc do tej pory je mam, kredkę też, bo żadne mieszanie barw nigdy nie pozwoliło mi na uzyskanie tak idealnego odcienia skóry. Chociażby po tym wstępie można się domyślać, że jako dziecko rysowałam sporo. Pamiętam całe ryzy "papieru komputerowego", jak go nazywałyśmy z siostrą (dla nie wtajemniczonych papier używany do starych drukarek igłowych), pokryte kolorowymi rysunkami. I całe reklamówki "dzieł", które rodzice w tajemnicy utylizowali, żeby zrobić miejsce na następne. Fakt, od tamtego czasu minęły całe eony, trudno dziwić się mej skromnej osobie, że dałam się wciągnąć w kolorowankowe szaleństwo.

Okładkę też można pokolorować, a co? Kto nam zabroni?

Dzieje się to już od jakiegoś czasu. Na półkach w księgarniach można znaleźć książeczki pełne mocno szczegółowych, konturowych rysunków, enigmatycznie nazywanych "treningiem antystresowym". Jednak każdy stwierdzi, że to kolorowanki. Nieraz niezwykle piękne, niemal koronkowe, ale wciąż kolorowanki, różniące się od dziecięcych zeszycików nie tylko ilością drobnych elementów, lecz i tematyką. I jak jeszcze z pół roku temu, kiedy szukałam takiej ciekawej pozycji dla siebie, do wyboru miałam dwa, trzy zeszyty pełne kwiatów i wzorów geometrycznych. Dziś, kiedy zaglądam na stronkę jednej większych sieci księgarń w Polsce, widzę ich już kilkanaście, tak że nawet wybredny poszukiwacz znajdzie wśród nich coś dla siebie.

Jak to się zaczęło? Jak podaje portal natemat.pl, kolorowanki dla dorosłych zaczęły opanowywać świat w 2012 roki, kiedy to brytyjskie wydawnictwo Michael O'Mara Books opublikowało "The Creative Colouring Book for Grown-ups". Reszta w zasadzie nakręcała się sama. Najciekawszym zdaje się być zagadnienie skąd w jakby nie patrzeć dorosłych ludziach potrzeba kolorowania i ile w tym wszystkim, podkreślanego w każdym momencie, działania anty stresowego? Jako "niespotykanie spokojny człowiek" (przynajmniej dopóki się nie wkurzę), do tego z zamiłowaniem do kredek i innych kolorogennych przedmiotów, postanowiłam przetestować ich działanie na sobie. Jak już się chwaliłam na łamach TwarzoKsiążki, na MFKiG nabyłam "Tajemny ogród" Johanny Basford, który miał mi to umożliwić. 

Kubeczek się lansuje, podobnie jak mikro-kredki w tle.

Szalone pytanie: dlaczego wybrałam akurat tę książeczkę? Powód był prosty: chodziło o ilość szczegółów. Zależało mi na jak największej ilości drobnych elementów, nad którymi mogłabym się pochylić i stopniowo kolorować. W głowie już widziałam, jak używam do tego swoich magicznych cienkopisów. Niestety, papier na jakim wydano pozycję przepuszcza atrament, którym je napełniono, więc na drugiej stronie pojawiają się kolorowe przebicia, co w przypadku dwustronnego drukowania jest kiepskim efektem. Co ciekawe, autorka we wstępie zaleca wykorzystanie cienkopisów do kreślenia detali... Może w angielskiej wersji to przejdzie, w polskiej raczej nie. Chyba, że to wina sprzętu. Ale po tylu latach posiadania tych konkretnych cienkopisów, podejrzewałabym je raczej o wysychanie, niż o nadmiar tuszu... Tak czy siak, pozostały mi kredki. Moje ukochane OMEGi Jumbo o rysiku kilkukrotnie grubszym niż standardowe. Pierwszy zestaw dostałam od mamy, gdy byłam w piątej klasie podstawówki (i mam go do tej pory w postaci mikro-osesków), a drugi od siostry... jakieś 7 lat temu! Przyznam, że nie miałam wielu okazji, żeby z nich korzystać, ale jednak starczają na naprawdę długo. Poza tym uwielbiam ich kolory, możliwości mieszania i barwne efekty jakie zostawiają na papierze! Chyba jednak zeszłam nieco z tematu... Ale co poradzić. Lubię kredki.

Żeby poczytać trochę mądrych rzeczy o kolorowankach, tłumaczących dlaczego są takie dobre i w ogóle, odsyłam do już wspominanego przeze mnie artykuły z portalu natemat.pl. Ja mogę podzielić się z Wami swoimi odczuciami, sugerującymi, że nie musi to być tylko pseudonaukowe gadanie. Na początek wybrałam, wydawać by się mogło prosty wzór, niemal z samego początku. Tak na próbę. Później, gdy okazało się, że cienkopisy przebijają, cieszyłam się jak dziecko, że to zrobiłam. Z drugiej strony, nie było nic, czemu mogłyby zaszkodzić. Słuchajcie, siedziałam nad tymi kwiatkami jakieś trzy godziny z wieczora, po których oczy były tak przyjemnie zmęczone, że później bez trudu zamknęły się do snu. Poza tym mogłam oddać się cudownemu "niemyśleniu". Żebyście mnie tylko źle nie zrozumieli, nie zamieniłam się nagle w śliniącą roślinkę. Po prostu mój umysł zazwyczaj pracuje hmmm "wielokartowo". Jak w przypadku przeglądarki, na której równocześnie przeglądamy kilka stron. Dobrze się to sprawdza w planowaniu i organizowaniu, jednak w przypadku mniej racjonalnej części mojego życia wprowadza tylko niepotrzebne przemyślenia. Innymi słowy potrafię się martwić o rzeczy, które mogą, lecz nie muszą, zdarzyć się za X czasu z przyczyn bieżących.  I na dodatek przeskakiwać pomiędzy różnymi wariantami, w złe dni tworząc zmartwienia do potęgi entej. Dziwne? To spróbujcie tak żyć. W każdym razie cenie sobie czynności, które pozwalają mi wyłączyć taką zapchaną, umysłową przeglądarkę i skupić się na jednej rzeczy. 

I pierwsza strona kolorów jak ze snu Szalonego Kapelusznika.

Cudnie było po prostu kolorować, kiedy największym moim zmartwieniem było to, jakiego koloru żyję w następnej kolejności. Czy będę cieniować, czy jednak zdecyduję się na intensywne wypełnianie przestrzeni? Czy zdecyduję się na kolory występujące w rzeczywistości, czy poszaleję? A najlepsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę nie było to ważne! Najbardziej liczyło się wypełnianie kolorem, skupienie na tym, żeby nie wychodzić za linie i by nie raziło to mojego poczucia estetyki. Bo tak właśnie chciałam. Czy można to nazwać poczuciem wolności, skoro musiałam działać w ściśle określonych konturach? Powiedzmy sobie szczerze, ludzie sami znajdują tyle sposobów na zniewolenie się, że kontury kolorowanki są najmarniejszym z nich. A jednak w wyborze kolorów i techniki jest pewna władza, ale i ukojenie. Panujemy tylko nad tym konkretnym wycinkiem przestrzeni, pochylamy się w pocie czoła na tym skromnym elementem, który dzięki nam może zaiskrzyć feerią barw. Nie wiem dlaczego, ale to cudownie kojące uczucie. Jak prowadzenie samochodu czy robienie na drutach, gdzie zmartwienia świata codziennego nie mają dostępu do naszej głowy. Chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, dlaczego się to przydaje.

Na początku mogłam podchodzić do całego zagadnienia "antystresowości" nieco sceptycznie, dopatrując się w tym bardziej chwytu marketingowego niż faktycznego działania, ale powiem Wam, że coś w tym jest. Kiedy kolejnego wieczoru zasiadłam do rysowania z marsowym czołem i bruzdą niepokoju na twarzy, powątpiewałam w sensowność tego procesu. Rozumiem relaks przez oczyszczenie umysłu, ale rozładowanie nerwów i poprawa humoru kiedy ten jest już naprawdę kiepski? No cóż, w każdym razie warto było spróbować. Nastrój był jaki był, więc naszło mnie, by cały rysunek był utrzymany w odcieniach błękitu, fioletu i szarości. A co? Kto mi zabroni. I powiem Wam, że pochylenie nad każdym kwiatkiem skutkowało. Kreska za kreską, element za elementem, czoło mi się wypogadzało. Kark trochę sztywniał, upominając się o wygodniejszą pozycję, ale byłam zadowolona z efektów. A przede wszystkim z tego, że minęła mi złość i gniew. Czyli kolorowanie pomaga!

Tak tylko dodam, że wszystkie zdjęcia robiłam swoją, szaloną mydelniczką, więc i jakość jest "powalająca".

Ogólnie wspominam o tym wszystkim z jednego zasadniczego powodu: popularność kolorowanek zaczęła pukać do drzwi fandomu. Miłośnicy "Gry o Tron" i "Harry'ego Pottera" mogą już nabyć własne książeczki, w których nadadzą barwy swoim ulubionym bohaterom. Być może Melisandre lepiej wyglądałaby w ostrej zieleni, a Snape'owi do twarzy byłoby w blond włosach? Teraz będzie to można sprawdzić na własną rękę. Podobnie fani "Sherlocka" wyprodukowanego przez BBC, mogą bezwstydnie przemalować wszystkie filetowe koszule Holmesa. Niestety ta opcja póki co jest dostępna tylko dla brytyjskich fanów, ale nie chce mi się wierzyć, że z czasem nie trafi i na polski rynek. Oczywiście siłą napędową jest tu marketing i próba uderzenia do największych zgrupowań fanów. Aż dziw bierze, czemu "Zmierzch" i "Grey" nie dorobili się własnych kolorowanek, ale widać ich twórcy mają jeszcze jakieś poczucie estetyki. W każdym razie rynek tego typu książeczek rozwija się. Ja natomiast, chyba pierwszy raz w życiu, mam wrażenie, że "moda na coś" przynosi więcej pożytku niż szkody. W końcu przetestowałam ją na sobie.

10 komentarzy:

  1. Ostatnio moje dziecko zakomunikowało, że malowanki dla dzieci są nudne, po czym zakosiła mi moją "dorosłą" kolorowankę i koloruje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz bardzo mądre dziecko :) przecież gołym okiem widać, że te "dorosłe" są fajniejsze ;)

      Usuń
  2. Jako dzieciak też uwielbiałam rysować i kolorować, kredki walały się chyba po każdym możliwym kącie, a papier komputerowy schodził jak świeże bułeczki. ;3 Niedawno miałam okazję częściowo do tego wrócić, bo bezczelnie podbierałam kolorowanki siostrze i zostawiałam tam swój ślad.
    Taka wersja dla dorosłych prezentuje się świetnie, a takie niezidentyfikowane wzorki podobają mi się bardziej, niż wersje fandomowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te wersje fandomowe kojarzą mi się nieraz z wersjami słynnych obrazów do samodzielnego pomalowania, gdzie w każdej dziurze wpisano odpowiednią cyferkę, odpowiadającą kolorowi, jakiego należy użyć :P choć taką "Grę o Tron" bym sobie pokolorowała ;)

      Usuń
  3. Suuuuper, aż się sfajtałem w bokserki! A teraz coś o RPG?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nadal nie wiem, co robię na liście polskich blogów RPG :P tak średnio o RPGach piszę... w sumie ani razu mi się nie zdarzyło :P

      Usuń
    2. Ano właśnie :P

      Usuń
    3. Tę kwestię pozostawiam do rozwiązania autorom tamtej strony :P

      Usuń
  4. Kolorowanka REWELACJA! Muszę zakupić..

    OdpowiedzUsuń