sobota, 4 lipca 2015

Skoro powiedziało się "A", trzeba powiedzieć i "B", czyli "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina"

Sprytem można osiągnąć wiele. Wystarczy mieć łeb na karku, odrobinę fantazji (ewentualnie biegać szybciej niż wskazuje na to nasza powierzchowność) i świat jest nasz. No może jeszcze trzeba nagiąć kilka niewygodnych przepisów, ewentualnie zamknąć oczy kiedy będzie się je łamało i hulaj dusza. My Polacy jesteśmy narodem urodzonych kombinatorów. Jakby tak popatrzeć obiektywnie na naszą historię, to im gorzej się dzieje, tym lepiej umiemy sobie radzić. Dopiero w czasach "dobrobytu" nie bardzo nam wychodzi. Może właśnie dlatego lubimy postaci krętaczy, kasiarzy, handlarzy balansujących na granicy prawa. Mówię tu o nieśmiertelnym Nikodemie Dyzmie, Henryku Kwinto czy chociażby Fredzie Kampinosie, bardziej znanemu jako Szpicbródka. A Pułkownik Kwiatkowski? Wyjście na jaw "przekrętu", którego się dopuścił, nie zakończyło by się bynajmniej tylko odsiadką. A "Złoto dezerterów"? Jak ich nie kochać za pomysłowość. A to tylko kilka najbardziej sztandarowych przykładów z naszej kinematografii, ale za to takich, które darzymy największym sentymentem. Lubimy oszustów, ponieważ sami nie raz w naszej historii oszukiwaliśmy. Nieważne zaborca, okupant, mściwy system. Radziliśmy sobie z nimi, a inni mogli się tylko od nas uczyć. Czujemy sentyment do krętaczy, ważne tylko, by mieli serce po właściwej stronie.


A co to wszystko ma wspólnego z rzeczoną książeczką? Za raz się dowiecie.

"Cuda i Dziwy" to nazwa "przedsiębiorstwa" mieszczącego się na wozie Mistrza Haxerlina, którym domniemany mag objeżdża całą Insirię. Niestety z magią zawsze było u niego na bakier, ale to nie przeszkodziło mu to przez trzy semestry studiować w Collegium Magicum. Przez półtora roku oszukiwać potężnych czarodziejów, że potrafi się władać magią? Już samo to stanowi w sobie niezły wyczyn. I właśnie w tym upatrzył swoją receptę na przyszłość, w wykorzystywaniu ludzkiej naiwności. Choć, z drugiej strony skoro wierzą, że człek w pstrokatej szacie sprzeda im "po okazyjnej cenie" łopatę, która w parze z Mapą Skarbu pozwoli im wykopać majątek, to czy sami nie proszą się o oszukanie? Mistrza Haxerlina nie trapią podobne rozterki, ważne, że interes wciąż się kręci, a on powinien tylko unikać pewnych miejsc i ludzi. No cóż. Każdy musi sobie jakoś radzić. Nie mniej jednak czasem trafi się człowiek, który pamięta maga odzianego w krzykliwą szatę z wyszytymi klepsydrą i księżycem, ewentualnie chce skorzystać z "magicznych" umiejętności Haxerlina, wtedy zaczynają się kłopoty, a wraz z nimi przygody, których nasz wędrowny sprzedawca tak bardzo chciałby unikać.

Książka Jacka Wróbla jest zbiorem opowiadań o momentach, w których życie Mistrza Haxerlina nie jest takie spokojne jakby sobie tego życzył. A to zagrozi mu syn dawnego klienta i zmusi do zdobycia słodkiej nimfy, a to zostanie zamknięty w mieście objętym kwarantanną w momencie gdy przechowuje na wozie nieco smrodliwy i trefny towar. Ewentualnie mierzy się z demonem, oddaje przysługi staremu znajomemu czy staje przed kolegą ze studiów, który postanowił zostać bogiem. I choć autor bezlitośnie rzuca mu różne kłody pod nogi, Haxerlin radzi sobie z nimi w sprytny, a niekiedy dość komiczny sposób. No może tylko czasem o jakąś się potknie, ale dzięki temu jest ciekawiej. Przygody przytrafiające się naszemu kupcowi są naprawdę różnorodne i niezwykle barwne. Podejrzewam też, że starczyły by na wypełnienie nie jednej a kilku książeczek. A głowy na karku i pomysłowości nie jeden mógłby mu zazdrościć.


A "Cuda i Dziwy" czytałam tak. Mniej więcej. Zdjęcie pożyczyłam sobie stąd.

Może mój pierwszy opis Mistrza Haxerlina na to nie wskazuje, ale to naprawdę sympatyczna i jowialna osoba, której nie sposób nie lubić i nie cenić za nieprzeciętną inteligencję. A że wykorzystuje ją w ten a nie inny sposób, no cóż... Biznes to biznes. Mnie osobiście najbardziej kojarzy się z Arivaldem z Wybrzeża - postacią nietuzinkowego maga stworzonego przez Jacka Piekarę, za nim ten na dobre przepadł w inkwizytorskim tańcu z Czarnymi Płaszczami. Arivald, podobnie jak Haxerlin magią jakoś specjalnie nie władał, a wszystkie nadprzyrodzone problemy rozwiązywał siłą własnych mięśni i sprytem godnym Lokiego. Sama powieść kupiła mnie oczywiście drobiazgami, na które często zwracam uwagę. Na "błogosławieństwo kąta prostego najpierw zareagowałam niedowierzaniem, potem zrozumieniem i wynikłym z tego gromkim śmiechem. Podobnie ja na Nacronomicon kalifa Hatecrafta. Miecze Posępnego Czerepu wprowadziły mnie w rozczulenie, a Ciubaki w dziki chichot. A przygody? Te nieraz cudownie niedorzeczne historie? Nawet taki laik komputerowy jak ja, doceni akcję w Valdursgate i walkę z pająkami. A poszukiwanie skarbu, w które wciągnął Haxerlina Thuz? Nie wiem w jakie krzywe zwierciadło spoglądał autor w trakcie pisania, ale nieźle mu to wyszło.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do braku jakiejś konkretnej postaci kobiecej, bo te zaserwowane przez pana Wróbla to albo megiery, albo trzpiotki, albo dziewczęcia wymagające opieki i wszystkie stanowią jedynie tło dla poczynań dzielnych mężczyzn. Rozumiem, specyfika świata, ale nie uwierzę, że żadna niewiasta, w tak wykreowanej kulturze, nie znalazła by w sobie siły, żeby się wyróżnić. Chociaż Rozgwiazdka... Ale to trochę za mało.

Kilka słów chciałabym jeszcze dodać odnośnie papierowego wydania, które przybyło do mnie wczoraj, jako że to pierwsza książka tego wydawnictwa w tradycyjnej postaci, jaką mam okazję trzymać w łapkach. Niniejszy fragment ewidentnie ujawnia moje książkowe fanaberie, więc możecie go spokojnie ominąć i przejść do podsumowania. Papierowa wersja "Cudów i Dziwów" jest nieco mniejsza niż format A5, przez co wydaje się być kompaktowa niczym wydania kieszonkowe i z łatwością mieści się w damskiej torebce (dla mnie, ostatnimi czasy czytającej głównie w trasie, jest to olbrzymia zaleta). Czcionka jest mniejsza niż w książkach trybikowego wydawnictwa, ale nieco większa interlinia zachowuje czytelność. Poza tym nie ma wrażenia sztucznego pogrubiania powieści jakie czasem towarzyszy mi w trakcie lektury. Bardzo podoba mi się papier użyty do druku: nie za gruby, nie zbyt cienki o lekko kremowym odcieniu. Natomiast grafik przygotowujący zdjęcie na okładkę, chyba też oglądał "Grę o tron", ponieważ "preparowane" na niej jajo, wygląda wypisz wymaluj jak te, które Daenerys dostała na swoim ślubie.


A tu zdjęcie szacownego autora do podziwiania. Kiedy patrze na notkę biograficzną i widzę rocznik '88 (swoją drogą bardzo dobry, jeśli chodzi o preferencje autorki niniejszego bloga) robi mi się dziwnie na duszy. Zastanawiam się wtedy, co robiłam przez ostatnie 5 lat, że mnie jeszcze nie wydają... Tyle czasu przepadło i teraz trzeba to nadgonić

Może "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" nie są książką innowacyjną i porywającą, a co poniektórym nawiązaniom brakuje subtelności (subtelność w tekście stricte komediowym? Bez przesady!), ale czyta się ją naprawdę dobrze. I szybko. Powiedziałabym, że wręcz pochłania się kolejne strony, nie bacząc na dziwne spojrzenia ludzi, zastanawiających się, co się dzieje z Twoją twarzą. Być może jako przedstawicielka płci niewieściej powinnam się "rzucić hejtem", za takie a nie inne traktowanie kobiet, opisane na kartach tego zbioru, ale chyba nabrałam dystansu do takich spraw. Chociaż niejednemu członkowi Kościoła Mizoginistycznego przywaliłabym z chęcią w zęby. Wracając do jednak do książki. Jest to naprawdę dobra pozycja, lekka i przyjemna w odbiorze. W sam raz na lato, kiedy człowiek chce odpocząć od nauki czy pracy i poczytać coś dla relaksu.

6 komentarzy:

  1. Hm, akurat łopata skarbów to jeszcze jeden z uczciwszych towarów Mistrza. W końcu jak już się ma mapę, to ten skarb można każda łopatą, nawet haxerlinową, wykopać.;)

    Mnie też się Haxerlin kojarzył z Arivaldem, tylko ten ostatni, jak się okazało, miał smykałkę do magii (a że w młodości nie miał okazji jej rozwijać, to się marnowała).

    O Rozgwiazdce chętni poczytałabym sobie więcej. Może nawet w osobnej, niekoniecznie humorystycznej powieści. Mogłoby być ciekawie.

    A tak poza tym to się z grubsza zgadzam z notką. W sumie im więcej czytam notek o "Cudach..." tym bardziej nabieram surrealistycznego przekonania, że blogerki książkowe jednak są overmindem. Wszystkie zwracamy uwagę na te same rzeczy, tylko intensywnością tej uwagi się różnimy.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Arivald miał smykałkę do magii, ale przez to że zaczął zbyt późno (i korzystał z cudzej księgi czarów) wychodziło mu to w mocno pokrętny sposób. Dlatego też wolał korzystać z mocy swoich mięśni i głowy.

      Moim zdaniem "overmind blogerek" jest podyktowany faktem, że czytają w ilościach większych nie przeciętni śmiertelnicy. Przez co kojarzą więcej i szybko dostrzegają analogię, a że są kobietami to w typowo babski sposób czepiają się podobnych rzeczy :D tak mi się przynajmniej wydaje :P

      Usuń
  2. W fantastyce najbardziej lubię silne, niezależne bohaterki, tutaj takiej nie znajdę. A mimo to chętnie przeczytam, bo zainteresowała mnie fabuła tych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ta pozycja ich nie zapewnia, aczkolwiek pomysły fabularne są godne uwagi :)

      Usuń
  3. Rocznik 1988... Tak, we mnie też lekka zazdrość się pojawia;)
    Hej, ale łopata i mapa brzmią dobrze i całkiem przypominają "oryginalne" relikwie sprzedawane w średniowieczu, wiesz, tak jak w "Krzyżakach" - kopytko osiołka, który niósł Pana Jezusa, szczebelek drabiny ze snu Jakuba;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że zasada działania podobna :) Ale tak, ten rocznik 88' wywołuje zazdrość :P

      Usuń