sobota, 31 października 2015

Krwawe wzgórza i pośladki Toma, czyli Mróz a horrory

Mój problem polega na tym, że nie lubię horrorów. Powód tej niechęci jest niezwykle prosty: za bardzo się boje. Bujna wyobraźnia, jaką obdarzyła mnie natura, zwykle przenosi filmowe czy książkowe wydarzenia wprost do wszystkich cieni czających się w zakamarkach mego otoczenia. Właśnie przez to, po lekturze „Miasteczka Salem” Stephena Kinga, zakończonej o drugiej w nocy z minutami, nie mogłam zasnąć przez dobrą godzinę, tłumacząc sobie, że wampiry nie istnieją. Część seansu "Blair Witch Projekt" spędziłam przestraszona pod kocem, i do tej pory żałuję, samotnego oglądania "Labiryntu Fauna" po ciemku. Jestem dorosłą kobietą, wiem co to fikcja, ale… No właśnie. Niby rzeczywistość jest namacalne i naukowo wyjaśniona, a jednak zawsze pozostaje ten odsetek niepewności, który karmi mą wyobraźnię wszystkimi nieprawdopodobieństwami. Dlatego też raczej unikam grozy. Jednak kiedy w kinach pojawiło się „Crimson Peak”, które oprócz strachu, oferowało mi tak lubianą przeze mnie XIX-wieczną estetykę i Toma Hiddlestona dla odmiany nie pragnącego zawładnąć światem, postanowiłam się skusić.

Plakat taki mroczny, taki niepokojący :p a recenzja ze śladowymi ilościami spoilerów.

Główna bohaterka - Edith - jest silną i niezależną, młodą kobietą, co w epoce, w której przyszło jej żyć, uważane jest za szkodliwe dziwactwo grożące staropanieństwem. Oczywiście ona nic sobie z tego nie robi, uparcie ignorując starania sympatycznego okulisty, bo przecież nie potrzebuje mężczyzny. Do czasu, gdy na horyzoncie pojawia się przystojny arystokrata, który wydaje się być równie tajemniczy, co niebezpieczny. I nagle wszystkie feministyczne postawy topnieją pod wpływem angielskiego akcentu baroneta i komplementów pisarskiej twórczości Edith. Bo czy jest prostszy sposób na zaskarbienie sobie łaski początkującej pisarki, niż powiedzenie jej, że ciekawie pisze? Festiwal naiwności w wykonaniu głównej bohaterki trwa w najlepsze nawet po rodzinnej tragedii. Szybko decyduje się na wyjazd, po którym dziewczyna trafia w miejsce na każdym kroku krzyczące „Uciekaj stąd i to tak szybko jak tylko potrafisz!”, ale ona przecież jest zakochana! Opamiętanie jednak jak zawsze przychodzi zbyt późno.

Jeśli pozbawimy "Crimson Peak" strony wizualnej, aktorów i muzyki, dostaniemy bardzo tendencyjną historię. Ona uwikłana w wybór pomiędzy tym grzecznym i dobrym, a mrocznym i tajemniczym, którego może "naprawiać", czy też spróbować sprowadzić na właściwą drogę. Szczerze? Nawet nie chce mi się rzucać przykładami, gdzie jeszcze taki motyw się pojawił. Tym bardziej, że postać dra Alana McMichaela w żaden sposób nie stanowi konkurencji dla baroneta Thomasa Sharpea. Nasz okulista jest tak bezbarwny i mało wyrazisty, że nie pozostawia nam żadnych wątpliwości co do roli, jaką ma odegrać. A jakby tego było mało, fabuła udowadnia nam, iż jest niemal zbędny, by ta swobodnie toczyła się dalej. Patrząc więc na same męskie postaci, mamy tu teatr jednego aktora. Tom Hiddleston bezsprzecznie skupia na sobie całą uwagę w każdej scenie, w której się pojawia. No co poradzić, skoro tak idealnie nadaje się do ról tajemniczo-mrocznych arystokratów. I jeszcze ten brytyjski akcent... Chociażby dla niego, warto było pójść do kina.

Doskonałe zdjęcie porównawcze oddające kwintesencję postaci. Drogie panie, czy naprawdę istniała szansa, że główna bohaterka wybierze kogo innego?

Patrząc na żeńską część obsady, wcale nie było lepiej. Mia Wasikowski dostała do odegrania rolę niezależnej damy w opresji, która ze schematu wyłamywała się tylko tym, że nie krzyczała i nie uciekała w panice na widok każdego paranormalnego zjawiska jakie stawało na jej drodze. Ba, nawet pokusiła się o rozwiązanie tajemnicy, choć uparcie pojona trującą herbatką, zbyt późno dostrzegła, że powinna dawno stamtąd uciec. No i niestety niewinna i szczera Edith stanowiła koszmarnie jednoznaczne przeciwieństwo zmysłowej i szalonej Lucille Sharpe (w tej roli Jessica Chastain). Oczywiście twórcy postanowili nie zaznaczać tego kontrasty tylko i wyłącznie w sferze zachowania, o nie. Trzeba było to jeszcze dobitniej podkreślić oddziałując z zmysł wzroku. Dlatego też Edith jest blondynką z umiłowaniem do jasnych kolorów i ubrań zapinanych pod samą szyję, a Lucille brunetka pojawiająca się niemal wyłącznie w czerniach, granatach i czerwieni, która w ostatnich scenach biega okrutnie (jak na tamte czasy) rozchełstana.

Muszę przyznać, że wątek skupiający wokół siebie najwięcej grozy naprawdę mnie zaskoczył, ale tylko z jednego powodu: myślałam, że będzie to historia o wampirach. Nie śmiejcie się. Nie czytałam informacji o filmie, a zdjęcia z planu, na których Tom i jego ekranowa siostra w pełnym słońcu noszą ciemne ubrania i okulary przeciwsłoneczne, a sami są jakoś tak wybitnie bladzi,  wywoływał u mnie bardzo konkretne skojarzenia. Dlatego też przez cały seans oczekiwałam jakiegoś "magicznego" rytuału, do którego byłoby im potrzebne to niewinne dziewczę. Jednak przyziemność motywów ich działania dosłownie mnie poraziła. Czy przez to czułam się zawiedziona? Szczerze mówiąc nie wiem. Zwykle każde zaskoczenie odnotowuję na plus dla danego dzieła, ale tu mam co do tego mieszane uczucia.

No i powiedzcie, że nie wyglądają Wam oni na dwa stare wampiry...

W sumie to chyba najwyższa pora, żebym przestała sarkać i wskazała jakieś pozytywy, które film ten bez wątpienia posiada. Del Toro jest bez wątpienia mistrzem budowania atmosfery. Powiedzmy szczerze, kto dzisiaj bałby się nawiedzonego domu, w którym duchy nie pragną w krwawy sposób powybijać wszystkich jego mieszkańców? W zasadzie niepokój zaczęłam odczuwać na długo przed tym, gdy na ekranie pojawiła się rodzinna siedziba Sharpe'ów, wyciągnięta prosto z kart starej powieści gotyckiej. Od pierwszego najazdu kamery wiedziałam, że to nie jest dobre miejsce i gdybym mogła, nakazałabym Edith natychmiastowy powrót do Ameryki. Tak po prawdzie prawdziwym zaskoczeniem byłoby dla mnie gdyby nagle wszystko zaczęło się układać, a przez ekran przegalopowały by "poniaczki", głosząc przyjaźń i miłość (choć niektóre kwestie Edith były równie naiwne i cukierkowe). Groza i niepokój panujące we wnętrzu tego domostwa były wręcz namacalne, dodatkowo potęgowane odpowiednią muzyką i na wpół jasnymi ujęciami. Efekt, jaki udało się osiągnąć twórcom, doskonale odbijał się na mojej twarzy w trakcie całego seansu, prowadząc do uspokajających poklepywań moich koleżanek i ich delikatnych naigrywań ze mnie. Ale jak już wspominałam, dość mocno przeżywam filmy grozy.

W sumie to trudno powiedzieć, czy ta produkcja tak dobrze działa na zmysły widza, czy ja po prostu jestem bardzo podatna na wszelkie reżyserskie zabiegi, mające na celu wprawić odbiorcę w niepokój. Dla porównania dodam, że jedna z moich koleżanek uznała "Crimson Peak" za całkiem śmieszne, druga za smutne, a pozostałe dwie autentycznie się bały, choć w znacznie mniejszym stopniu niż ja (tak, przyznaje się, raz musiałam zasłonić oczy, po prostu nie wytrzymałam). Stosunek odczuć 3 do 2 matematycznie udowadnia strachogenne właściwości produkcji, przynajmniej wobec kobiet. A moim skromnym zdaniem, to właśnie głównie płeć piękna odwiedza kina, by dać ponieść się emocjom i pozachwycać się "pięknym Tomem" (4 na 5 z naszego grona, co potwierdziły chichoty i uśmieszki, gdy na ekranie na dwie sekundy zagościły pośladki aktora). I chyba po raz pierwszy nie umiem powiedzieć, czy film mi się podobał i czy dobrze się bawiłam, choć moja mina podczas seansu ponoć mówiła wszystko. Nie mniej jednak, chyba spodziewałam się czegoś więcej.

I na koniec dowód na to jak twórcy grają kolorami, pokazując nam kto jest dobry a kto zły.

6 komentarzy:

  1. Chłopię mnie już ostrzegało, że czytało sporo opinii ostrzegających przed kulejącą fabułą. Ponoś większość widzów uważa, że film to piękna wydmuszka, przerost formy nad treścią i temu podobne. Ale skoro jest tam nagość Hiddlestona...

    Cóż, zamierzam iść w tym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizualnie faktycznie jest zachwycający (w momentach, w których nie straszy biednego Mroza), ale fabuła... echu ech... zawodzi. Nawet zastanawiam się, czy jeszcze jedna historia o wampirach nie byłaby lepsza...

      Usuń
  2. Mam bardzo, bardzo podobne odczucia względem filmu jak Ty. Razem ze wzmianką o wampirach, chociaż doczytałam, że to nie taki typ historii.
    I bardzo przepraszam, przeważnie tego nie robię, ale tym razem zostawię namiar na moją recenzję, bo wydaje mi się, że to najlepszy komentarz ;) http://mira-bell.blogspot.com/2015/10/stan-niewiedzy-crimson-peak.html

    Pozdrawiam, M ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stan niewiedzy czasem faktycznie bywa zbawieniem :) dobrze, że chociaż Tom był taki ładny :)

      Usuń
  3. Boję się, ale sięgnę na pewno. Swoją drogą obsadzenie Charlie'go Hunnam'a jako nijakiego okulisty jest całkiem zabawne... Gdyby zdjął koszulkę, dziewczyna na pewno wybrałaby jego xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem :P oglądając filmiki z Ice Buckett Challenge stwierdzam, że pojedynek mógłby być wyrównany. Ale fakt, potencjał Hunnam'a nie został w pełni wykorzystany, a szkoda

      Usuń