wtorek, 6 października 2015

Wielka ucieczka i niedocenione komiksy, czyli komputerowy pryzmat na MFKiG

Łódź jaka jest każdy widzi i w sumie nie warto do tego nawiązywać. Bywa kiepsko zarówno pod względem wizualnym jak i tym zwyczajnym, ludzkim. Nie mniej jednak, mimo całej swojej sympatii i sentymentu do Kielc, jestem w stanie wymienić mnóstwo powodów, które pokażą dlaczego nieraz lepiej w niej mieszkać, niż w mym rodzinnym mieście. Wśród nich na pierwszy plan wysuwają się wszelkiego rodzaju eventy, jakich nie spotkacie w sercu Gór Świętokrzyskich. Naprawdę kocham ciszę i spokój swoich rodzinnych stron, ale czasami chciałabym, żeby coś się tam jednak działo. A w Łodzi się dzieje. I to na upartego co tydzień. Ostatnio pisałam Wam relację z Kapitularzu, z którego wyniosłabym więcej (np. komputer czy rzutnik), gdyby nie przeziębienie. Teraz, w pełni władz ciała (bo raczej nie umysłowych), mogłam się bawić na największej imprezie komiksowo-game'owej w Polsce. W miniony weekend na Atlas Arenie w Łodzi odbył się XXVI Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, który przez te dwa dni odwiedziło tysiące osób.

W tym roku uczestnicy dostawali bardzo fajne, pamiątkowe bilety. Chyba trzeba będzie założyć jakiś album na takie rzeczy czy coś.

I powiem Wam coś więcej. Te "tysiące" były namacalnie wyczuwalne. Nie wiem czy kiedykolwiek byliście w Atlas Arenie, ale wokół trybunów jest jeden długi hol/korytarz, z którego można dostać się w dowolny sektor. Kiedy ludzie mają przez niego przejść, żeby dostać się do swoich wykupionych miejsc, doskonale spełnia swoją rolę, ale kiedy połowę szerokości zajmują stoiska przyciągające pełne pasji spojrzenia kolekcjonerów, zaczyna być ciężko. Może scen jak na promocji w lidlu nie było, ale i tak te tłumy mogły przerazić. Wystarczyło stanąć w kolejce do upragnionego stanowiska i już powstawały zatory. Oczywiście nie w każdym miejscu, ale zawsze. Dobrego rozwiązania nie ma, ponieważ z roku na rok przybywa wystawców, którzy z kolei przyciągają rzesze zwiedzających i koło się zamyka. Ale co ciekawe i godne pochwały, problem kolejek przy wykupie biletów wstępu, właściwie nie istniał. Bo co to jest 10 minut czekania, kiedy na swoim pierwszym Pyrkonie czekałam tych minut 120? Naprawdę, z tego co udało mi się zaobserwować, organizatorzy nie pozwolili nam zaznać atrakcji rodem z PRLu.

Kolejną rzeczą, którą sztab odpowiedzialny za tworzenie MFKiG zrobił lepiej niż w zeszłym roku, było wydzielenie olbrzymiego miejsca na płycie Atlas Areny specjalnie dla wielbicieli gier planszowych, gdzie można było siąść i cudnie spędzać czas przy planszówkach wszelkiej rozmaitości. W razie jakichkolwiek problemów, opiekunowie stołów wnet przybywali i wyjaśniali każdą zawiłość związaną z zasadami. Nie mówię, że poprzednim razem tak nie było. Tylko wówczas organizatorom "zapomniało" się zapewnić jakieś stoły i krzesła, dla tych którzy chcieliby pograć. Na szczęście w tym roku o czymś takim nie było mowy. Z resztą na głównej płycie działy się też inne "rzeczy". W ramach szeroko rozbudowanego bloki Star Wars, można było nie tylko wysłuchać ciekawych prelekcji, podziwiać cosplaye czy makiety pojazdów z gwiezdnej sagi, ale także nauczyć się walczyć mieczem świetlnym czy poczytać stosowne komiksy. I tu właśnie wyskoczył kolejny zgrzyt. Całą sobotę szukałam czytelni komiksów, aż w końcu stwierdziłam, że usiądę na trybunach i zadowolę się tym co zdobyłam (jak się później okazało dobrze zrobiłam). Ale kiedy w niedzielę się nieco przeludniło, udało mi się ją odkryć. I jęknęłam z zawodu. Te "ponad 200 tytułów" można było zgłębiać przy 2-3 stolikach umieszczonych na płycie Atlas Areny, więc o spokoju, bez potrącania i szalonych okrzyków dochodzących ze strefy gier komputerowych można było zapomnieć. Znów to powiem, ale Jagacon mnie rozpuścił jeśli chodzi o komiksy.

Ilość rzeczy na tym stoisku idealnie odwzorowuje tłok na Atlas Arenie.

Ale wracając do mojego prywatnego komikso-czytania. Kiedy dowiedziałam się, że wydawnictwo BUM Projekt wznawia wydawanie przygód Dylana Doga (o którym wspominałam Wam w poście "Prawdziwy pies na koszmary") w zasadzie nie mogłam przestać kombinować jak je zdobyć. Co konwent odwiedzałam stanowiska komiksowe z nadzieją, że będą je mieli. Niestety tak dobrze nie było. Ale mogłam się cieszyć, kiedy chociaż wiedzieli o jakiej postaci mówię. Na szczęście MFKiG ściąga do siebie wszystkich ludzi z branży komiksowej, więc i BUM Projekt także miało swoje stanowisko. A w jakiej cudnej promocji sprzedawali Dylana! Patrząc z lekką tęsknotą na oba tomy "Mysiej Straży", kupiłam słusznej grubości książeczkę o przygodach jednego z moich ulubionych detektywów. W momencie kryzysu ("Ludzie czemu Was tak dużo i dlaczego mnie potrącacie"), mogłam spokojnie klapnąć sobie na trybunach, które chyba przy żadnej innej imprezie nie są tak puste, i czytać. Tego właśnie było mi trzeba. I jak już mówiłam, dobrze się stało, ponieważ pod koniec odkryłam, że moja wersja Doga posiada dwie zupełnie białe strony. Pech. Z dusza na ramieniu pomaszerowałam do stoiska wydawnictwa. Gdy tylko wspomniałam o czystych kartach, sympatyczny pan z miejsca mnie przeprosił, zabrał mój egzemplarz i dał mi nowy, nieczytany, sprawdzając by i ten nie zawierał przykrych niespodzianek. A ja stałam zdziwiona. Chyba nie tego się spodziewałam. W każdym razie po krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że na przyszły rok szykują kolejny zeszyt, więc zgadnijcie kto do nich na pewno zawita?

Ogólnie trybuny Atlas Areny były całkiem przyjemnym miejscem, żeby odciąć się od ludzi, siąść i pogadać. Co oczywiście wykorzystałam do ploteczek z Hadynką. Swoją drogą, jej cudną fotorelację znajdziecie u niej na blogu. Zacne zdjęcia. Nie to co moje, robione "mydelniczką". W każdym razie, w trakcie tej zacnej czynności jaką jest plotkowanie i wymiana emocji, przydybała nas Pani Dziennikarka i zaczęła nas wypytywać o gry komputerowe. Niestety kiepsko wybrała, ponieważ ja pojawiłam się na MFKiG głównie dla Dylana Doga i innych ciekawych komiksów, o których nie omieszkałam jej wspomnieć. W zasadzie to zarzuciłam ja tytułami, nieco popisując się znajomością tematu (z czego została wybrana informacja, że czytam komiksy o polskich superbohaterach). Natomiast Hadynka mówiła o planszówkach jakie kolekcjonują ze swoim lubym. Niestety napomknęła też o "Wiedźminie", do którego zredukowano jej wypowiedź.

Mróz w gazecie. Szkoda, że z mojej elokwencji niewiele zostało...

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Pani Dziennikarka koniecznie chce usłyszeć jak dużo czasu marnujemy przed komputerem, na te "straszne i uzależniające gry". I w sumie znów zrobiło mi się przykro, tak ja na Sabacie, ponieważ przysłaniają one niezainteresowanym ludziom prawdziwą ideę tego typu spotkań. parafrazując jeden z komentarzy na moim TwarzoKsiążkowym profilu, cała impreza rozpoczynała istnienie jako "Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksów", a gry były ograniczone do kącika z PlayStation. Dopiero z 5 lat temu do nazwy festiwalu dołączyło "i Gier". Niestety niektórzy widzą tylko to co chcą, dlatego relacja w Dzienniku Łódzkim nosi tak w "pełni" oddający wszystko tytuł "Festiwal gier i pieniędzy".

Ale wracając do przyjemniejszych rzeczy. MFKiG to impreza tak wielka, że nawet po całym dniu łażenia nagle odkrywasz rzeczy, których nie widziałeś. I tak było z Escape Roomem, o którym dowiedziałam się przez zupełny przypadek. Słuchajcie, jeśli w Waszym mieście działają takie hmmm miejsca (w Łodzi wiem, że tak), to odżałujcie gotówkę, zbierzcie drużynę i idźcie. Chociaż raz. Mnie i moim znajomym się podobało. Zakutych w łańcuchy, zamknięto nas w ciemnym pokoju, z którego musieliśmy się uwolnić. Wiem, że metoda "łomem w drzwi" w pewnym momencie mogłaby być równie skuteczna, ale własnoręczne rozgryzienie zagadek i uwolnienie się, daje na koniec takiego kopa szczęścia, jak niejeden dobry środek uzależniający. Świadomość, że było się szybszym, mądrzejszym i sprytniejszym od innych naprawdę pomaga i podbudowuje. Dlatego też otarty łokieć i siniak na kolanie (trochę emocje mnie poniosły) wywołuje u mnie poczucie dumy z dobrze wykonanego zadania. Pewnie kiedyś jeszcze tego spróbuję. Mam szczęście. Tego typu pokoje spokojnie funkcjonują w Łodzi, więc wystarczy zebrać kasę i ludzi, żeby przeżyć coś takiego jeszcze raz. Tylko to już w przyszłym miesiącu, bo MFKiG potrafi nadszarpnąć fundusze.


Relaksujące kolorowanki dla dorosłych. Wrzucam, bo mogę. Jedną nawet sobie sprawiłam. Również "bo mogłam".

Patrzę na objętość wpisu i widzę, że wypadałoby kończyć, a ja znów nie opisałam (i nie przeżyłam) wszystkiego. A chciałam jeszcze popsioczyć na obłędne ceny jedzenia na terenie Atlas Areny (na innych konwentach są zazwyczaj do przełknięcia) i koszmarne schodki, które były zbyt niskie by wchodzić po jednym i zbyt wysokie by pokonywać po dwa. Mogłabym ponarzekać też na problemy techniczne w salach panelowych i niedającą rady klimatyzację, ponieważ utyskiwania na nie też dochodziły do moich uszu. Nie zachwyciłam się jeszcze wózkiem przypominającym R2-D2 i tymi wszystkimi cosplay'ami, stanowiącymi nieodłączny element tego typu imprez. Ani też ilością znajomych, których w końcu miałam okazję spotkać. Szczególnie koleżanki i koledzy z redakcji Panteonu nareszcie przestali być dla mnie tylko nickami i avatarami, nabierając kształtów i wymiarowości ludzi osobiście mi znanych. Mimo przytłoczenia obecnością tylu ludzi, cieszy mnie to, że impreza się rozrasta. Gdzieś obiło mi się o uszy porównanie jej do Comic-Conu z San Diego, który również rozpoczął swoją karierę jako impreza typowo komiksowa, a teraz ściąga rzesze geeków i nerdów (a także zwykłych śmiertelników) z całego świata. Patrząc na to, jak rozwija sie MFKiG, zaczynam mieć wrażenie, ze i u nas może się coś takiego dziać. Może gwiazdy "Gry o tron" i "Avengersów" tak szybko do nas nie zawitają, ale kto wie jak to będzie za następnych dwadzieścia sześć lat.

4 komentarze:

  1. Alez sie pieknie rozpisalas:) Ja ju tak bardzo nie mialam sily i chcialam sie wyspac, ze tylko wrzucilam zdjecia i troche tekstu i poszlo;) Ciesze sie, ze MFKiG nie jest tak olbrzymi jak Pyrkon i przez to przytulny, ludzi mniej, miejsca wiecej, a do tego nie trzeba pokonywac kilometrow, zeby dostac sie z jednego budynku do drugiego. Ale czytelni komiksow (oprocz tej Star Warsowej) nie znalazlam ostatecznie. Ale mowisz, ze slabo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie o tej Star Warsowej mówię. W niedzielę znajdowała się na płycie głównej Areny. I tak w porównaniu do cudeniek, które wygrzebywałam na Jagaconie bardzo słabo. Tam można było spędzić cały konwent nie ruszając się z miejsca.

      Jak uważasz, że MFKiG jest małe i przytulne to na Sabat trzeba było wpaść :P albo chociaż na Kapitularz :P definicje by Ci się nieco pozmieniały :P

      Usuń
    2. Pewnie tak;)
      W porównaniu do Komiksowej Warszawy to bieda w takim razie, a nie czytelnia. Choć pewnie dla fanów to gratka i raj;p Szkoda:/

      Usuń
    3. A na Jagaconie można była nawet Lucyfera przeczytać...

      Usuń