Musze przyznać, że nieco to trwało. Fakt, nie jestem z tego dumna, tym bardziej, że drugi zeszyt z przygodami "detektywa Mroku" wydany przez Bum Projekt wyszedł już jakiś czas temu. Oczywiście nabyłam go dość szybko, by potem odłożyć go na stosik rzeczy do przeczytania... I to był błąd. Ponieważ rzeczony komiks leżał na nim dość długo. Na tyle, że w między czasie wydano trzeci zeszyt, który zdobyłam na MFK. Radości nie było końca, ale wstyd pozostał. Bo jak to? Nie znalazłam nawet godzinki, którą mogłabym poświęcić na rzecz pewnego problematycznego detektywa? Ech no nie znalazłam. Zawsze było coś ważniejszego do czytania. Wiem, że tym samym złamałam serce Dylana, ale już spieszę to naprawić, ponieważ zeszyt o podtytułach Miasteczko Ramblyn i Bestia z jaskini naprawdę zrobił na mnie wrażenie.
W tym wypadku wydawnictwo Bum Projekt zdecydował się na przedruk dwóch kolejnych zeszytów, we włoskim wydaniu oznaczonych numerami 64 i 65. Nic dziwnego skoro tworzą jedną spójną historię. Wszytko zaczyna się od listów zakochanej w Dylanie fanki, opowiadającej mu o sobie, o swojej rodzinie i małym miasteczku, z którego pochodzi - Ramblyn. Wspomniała o wszystkim z wyjątkiem jednego drobnego szczegółu, że z jej rodzinnej miejscowości znikają młodzi ludzie. Tajemnica w połączeniu ze zdjęciem pięknej fanki stanowi dla Dylana idealny bodziec do działania. Razem z wiernym Groucho, sypiącym suchymi dowcipami niczym prowadzący Familiady, wyrusza do Ramblyn. Na miejscu okazuje się, że nie dość, że fanka prawdopodobnie nie istnieje, miejscowy sierżant czuje się wilkołakiem, a najlepszym węchem w okolicy może pochwalić się latająca świnia. Potwór pożerający nastolatki wydaje się być jego najmniejszym zmartwieniem.
Największą zaletą tego zeszytu jest konsternacja, jaką wywołuje w czytelniku. Rzeczywistość przeplata się w nim ze snem tak mocno, ze czasem trudno odróżnić jedno od drugiego. Do tego dochodzi seria niesamowicie dziwnych zjawisk, które można jednak bardzo prosto wytłumaczyć. Tym samym nawet najbardziej niesamowite wydarzenie powszednieje, ale nim to się stanie, ukazuje ono sposób działania ludzkiego umysłu. Ponieważ w pierwszym skojarzeniu zamiast dostrzec człowieka, który wpadł do dziury, widzimy zombie wstające z grobu, tylko dlatego, że rzecz ma miejsce na cmentarzu. Choć nie. Źle napisałam. Nie wszystko da się wyjaśnić, jak chociażby prorocze wizje Dylana pojawiające się ni z tego ni z owego w jego snach, choć gdy ktoś się tytułuje "Detektywem Mroku" to żadne wydarzenie dotyczące jego osoby nie powinno dziwić.
Najbardziej mieszającym w głowie zabiegiem jest jednak przeskakiwanie kadrami do innych miejsc, gdzie zdanie rozpoczęte na przykład przez głównego bohatera, kończy inna postać i to nadając mu taki sens, że równie dobrze mogłoby być kontynuacją poprzedniej sceny. O ile w filmie, czy w serialu taki zabieg łatwiej zauważyć, o tyle w czarno-białym komiksie wywołuje niemal niezdrowe zaskoczenie. Ale tym samym czytelnik jeszcze bardziej daje się wplątać w macki fabuły, do końca powtarzając sobie, że nic nie jest takiej, jakie się wydaje. Tylko Dylan wciąż tak beznadziejnie się zakochuje, a Groucho udaje głupszego niż jest w rzeczywistości.
Sekwencja grafik w poszczególnych kadrach niebezpiecznie przypomina trzeźwienie po wyrwaniu laski w barze.
Ostatnio, recenzując Dylana Doga, zachwycałam się całą masą subtelnych aluzji i nietuzinkowością abstrakcyjnością opowieści. W tych zeszytach autorzy prowadzą jednak zupełnie inną grę z czytelnikami. Oczywiście wciąż pojawiają się dwuznaczności, ale są dużo bardziej subtelne, jakby bardziej zrozumiałe dla włoskiego czytelnika (ponieważ zakładam, że żart o Krakusach i Góralach został wprowadzony przez tłumacza). Mam wrażenie, że ta przygoda miała na celu także pewne wodzenie odbiorcy z nos. Dylan tytułuje się mianem "Detektywa Mroku", więc pokażemy mu w kadrze małpoluda/wilkołaka/latającą świnie/ a potem wszystko ładnie wyjaśnimy, tak żeby zaczął delikatnie wątpić w swoje zmysły. By musiał cofać się i sprawdzać, czy aby na pewno dobrze przeczytał, by choć trochę zachwiać jego poczytalnością.
I moim zdaniem w tym tkwi największa zaleta "dylanów" - w ich nieprzewidywalności. Otwierając kolejny zeszyt nie wiemy, czy dostaniemy standardową zagadkę kryminalną, wyszukaną abstrakcję, pełną aluzji nadprzyrodzoną przygodę, igraszki autorów z czytelnikami czy coś zupełnie innego. Jedno jest pewne. Podczas czytania będzie nam towarzyszyć miłość Dylana i dowcipy Groucho. Cała reszta to jedna wielka, wbijająca w mózg szpilę zagadka. Ale niemal z masochistyczną przyjemnością człowiek pragnie się w nią zanurzyć, pozwolić by wywracała rozum na lewo i sprowadzała zwątpienie. Bo to komiks naprawdę niezwykły. Co ja Wam jednak będę mówić. Przeczytajcie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz