Wraz z końcem września do wielu bibliofilów dotarła niezwykła oferta pracy. Wydawnictwo WAB ogłosiło, że poszukuje testera książek, za czytanie powieści oferując żywą gotówkę i tydzień w górach. Możecie sobie wyobrazić jak wielką radość wywołało to u wszystkich parających się recenzowaniem. Jestem przekonana, że skrzynka mailowa wydawnictwa zapełniła się wówczas mniej lub bardziej udanymi tekstami niemal od razu. Ze względu na swoje raczej chłodne podejście do rzeczywistości, nie popadłam w huraoptymizm i szczerze mówiąc nie zamierzałam się zgłaszać. Raz, że w natłoku wiadomości moja pewnie by się nie wyróżniła, a dwa, że sama mogę wymienić przynajmniej pięciu recenzentów, którzy w postawionym zadaniu spisaliby się lepiej ode mnie. Ale... I właśnie przez to "ale" siedzę i piszę te słowa. Wystarczyła iskra (w moim przypadku przybrała postać sobotniej rozmowy bladym świtem) i już kupowałam wymaganą do recenzji książkę. Bo tak po prawdzie, co mi szkodzi spróbować.
Powieść zaczyna się dość niewinnie. Młodziutka Marlene porzuca męża gangstera, żeby rozpocząć nowe życie. Niestety w trakcie ucieczki zdarza się wypadek, który krzyżuje jej plany. Szczęście w nieszczęściu, że odnajduje ją stary pustelnik - Simon Keller - i otacza opieką. Tym czasem jej mąż, w przypływie wściekłości, wynajmuje płatnego zabójcę, zwanego Zaufanym Człowiekiem, by ten odnalazł jego niewierną żonę i zemścił się za zniewagę oraz dyshonor jakie mu uczyniła. Tyle też możemy wyczytać, z krótkiego opisu na obwolucie książki. Aczkolwiek powiem wam, ze te informacje tylko w nieznaczny sposób oddają to, o czym jest ta historia. Przede wszystkim słowa te zapowiadały, w moim mniemaniu, gangsterski dreszczowiec z grozą związaną z poczuciem zaszczucia, pościgami, koniecznością ciągłej ucieczki i "oglądania się za siebie". Oczekiwałam sprawnie napisanej relacji ofiara-łowca z gangsterskim wątkiem w tle, a dostałam... coś zupełnie innego.
Jeszcze nigdy opis gatunku książki z okładki nie wydał mi się tak adekwatny. Fantastyka przyzwyczaiła mnie do tego, że wszelkie ramy odmian literackich są dość płynne a granice zatarte, dlatego też słówko "thriller" nie było przeze mnie traktowane zbyt dosłownie. I to był błąd, bo nic nie przygotowało mnie na ten dogłębny dreszcz niepokoju wywołany postępującą krypnością utworu. Stopniowo ujawniane tajemnice, często związane z mniejszym lub większym szaleństwem powodowały, że coraz szerzej otwierałam oczy i raz po raz dawałam się zaskakiwać. Także, co uważam za po ludzku perfidne, a po literacku genialne, ostateczne zagrożenie nadeszło nie tyle co z niespodziewanej strony, ale z tej lubianej. Co ostatecznie doprowadziło mnie do ciągłego szeptania do siebie tekstów w stylu "O borze szumiący, to nie może się tak skończyć!". No i jest jeszcze wiecznie głodna Lissy, której samo istnienie przeraża, nie mówiąc już o jej upodobaniach, pochodzeniu czy ludzko-nieludzkim spojrzeniu? Istnieniu? Przeznaczeniu? W żaden sposób nie potrafiłam przewidzieć, jak potoczy się los poszczególnych bohaterów. Tym samym finał powieści, choć słodko-gorzki, nadal wywoływał dreszcze niepokoju i został ze mną na długie godziny po skończeniu czytania. Nie chcę odbierać Wam tej przyjemności, więc postaram się swoje wrażenia opisać w miarę bezspoilerowo.
Akcję "Lissy" odbieram jako niezwykle dynamiczną. Wpływ na to mogą mieć wyjatkowo krótkie rozdziały nie raz i nie dwa zakańczane mikro cliffhangerami, a także kilku wyrazowe akapity dość gęsto rozsiane po całej książce. Sprawia to, że fabułę pochłania się w niesamowitym tempie. Dobrze, że autor dawkuje informacje i rozsądnie rozkłada napięcie, dzięki czemu nie czujemy się tym wszystkim przytłoczeni. Zamiast tego coraz bardziej dajemy się wciągnąć zarówno w historię Simona Kellera jak i Marlene czy Herr Wegenera. Z resztą, tak po prawdzie obok żadnej z postaci nie można przejść obojętnie, właśnie ze względu na tę stopniowość. Bo na początku, każdy wydaje się być kimś innym niż jest w rzeczywistości. Poznając ich historie, motywacje i często trudną przeszłość nie możemy jednoznacznie powiedzieć, które z nich jest bohaterem negatywnym. Nawet Herr Wegenera czy Zaufanego Człowieka ostatecznie trudno nie darzyć odrobiną sympatii, choć wszyscy, łącznie z Simonem i Marlene, zostali obdarzeni mniejszym lub większym szaleństwem. Wyjątek stanowi tytułowa Lissy. Ona mnie przeraża.
Takie urocze spojrzenie udało mi się uchwycić
Powieść zaczyna się dość niewinnie. Młodziutka Marlene porzuca męża gangstera, żeby rozpocząć nowe życie. Niestety w trakcie ucieczki zdarza się wypadek, który krzyżuje jej plany. Szczęście w nieszczęściu, że odnajduje ją stary pustelnik - Simon Keller - i otacza opieką. Tym czasem jej mąż, w przypływie wściekłości, wynajmuje płatnego zabójcę, zwanego Zaufanym Człowiekiem, by ten odnalazł jego niewierną żonę i zemścił się za zniewagę oraz dyshonor jakie mu uczyniła. Tyle też możemy wyczytać, z krótkiego opisu na obwolucie książki. Aczkolwiek powiem wam, ze te informacje tylko w nieznaczny sposób oddają to, o czym jest ta historia. Przede wszystkim słowa te zapowiadały, w moim mniemaniu, gangsterski dreszczowiec z grozą związaną z poczuciem zaszczucia, pościgami, koniecznością ciągłej ucieczki i "oglądania się za siebie". Oczekiwałam sprawnie napisanej relacji ofiara-łowca z gangsterskim wątkiem w tle, a dostałam... coś zupełnie innego.
Jeszcze nigdy opis gatunku książki z okładki nie wydał mi się tak adekwatny. Fantastyka przyzwyczaiła mnie do tego, że wszelkie ramy odmian literackich są dość płynne a granice zatarte, dlatego też słówko "thriller" nie było przeze mnie traktowane zbyt dosłownie. I to był błąd, bo nic nie przygotowało mnie na ten dogłębny dreszcz niepokoju wywołany postępującą krypnością utworu. Stopniowo ujawniane tajemnice, często związane z mniejszym lub większym szaleństwem powodowały, że coraz szerzej otwierałam oczy i raz po raz dawałam się zaskakiwać. Także, co uważam za po ludzku perfidne, a po literacku genialne, ostateczne zagrożenie nadeszło nie tyle co z niespodziewanej strony, ale z tej lubianej. Co ostatecznie doprowadziło mnie do ciągłego szeptania do siebie tekstów w stylu "O borze szumiący, to nie może się tak skończyć!". No i jest jeszcze wiecznie głodna Lissy, której samo istnienie przeraża, nie mówiąc już o jej upodobaniach, pochodzeniu czy ludzko-nieludzkim spojrzeniu? Istnieniu? Przeznaczeniu? W żaden sposób nie potrafiłam przewidzieć, jak potoczy się los poszczególnych bohaterów. Tym samym finał powieści, choć słodko-gorzki, nadal wywoływał dreszcze niepokoju i został ze mną na długie godziny po skończeniu czytania. Nie chcę odbierać Wam tej przyjemności, więc postaram się swoje wrażenia opisać w miarę bezspoilerowo.
Akcję "Lissy" odbieram jako niezwykle dynamiczną. Wpływ na to mogą mieć wyjatkowo krótkie rozdziały nie raz i nie dwa zakańczane mikro cliffhangerami, a także kilku wyrazowe akapity dość gęsto rozsiane po całej książce. Sprawia to, że fabułę pochłania się w niesamowitym tempie. Dobrze, że autor dawkuje informacje i rozsądnie rozkłada napięcie, dzięki czemu nie czujemy się tym wszystkim przytłoczeni. Zamiast tego coraz bardziej dajemy się wciągnąć zarówno w historię Simona Kellera jak i Marlene czy Herr Wegenera. Z resztą, tak po prawdzie obok żadnej z postaci nie można przejść obojętnie, właśnie ze względu na tę stopniowość. Bo na początku, każdy wydaje się być kimś innym niż jest w rzeczywistości. Poznając ich historie, motywacje i często trudną przeszłość nie możemy jednoznacznie powiedzieć, które z nich jest bohaterem negatywnym. Nawet Herr Wegenera czy Zaufanego Człowieka ostatecznie trudno nie darzyć odrobiną sympatii, choć wszyscy, łącznie z Simonem i Marlene, zostali obdarzeni mniejszym lub większym szaleństwem. Wyjątek stanowi tytułowa Lissy. Ona mnie przeraża.
Oprócz wciągającej fabuły i niejednoznacznych, głęboki bohaterów, książka ta posiada pewne smaczki dodające jej mrocznego uroku. Wymieniłabym tu na ten przykład całą kulturę bau'rów - ludzi gór - ze szczególnym uwzględnieniem historii rodu Kellerów, gdzie znój życia w wysokich górach mieszał się z niemal zapomnianą wiedzą i tradycją. Do tego należy jeszcze doliczyć potęgujące uczucie odrealnienia niejasne, niemal mistyczno-magiczne wątki narodzin Lissy i jej kolejnych wcieleń, a także losy szafirów. Może tak wysoko w górach, gdzie powietrze jest bardziej rozrzedzone, a mróz ścina krew, granica pomiędzy tym co realne, a co nie, staje się bardziej zatarta. I podejrzewam, że właśnie przez to, przez jej nie do końca jasne pochodzenie i aurę przerażającej niezwykłości, tytułowa postać wydała mi się tak bardzo niepokojąca. Bo czy stały za nią majaki szaleńca, czy zupełnie inna, bardziej nieokiełznana siła, nie dane nam będzie wiedzieć.
Podsumowując: "Lissy" wywarła na mnie mocne i głębokie wrażenie. Niejednoznaczni bohaterowie i wciągająca fabuła nie pozwalały mi oderwać się od tej książki. Chyba, że nadchodził wieczór, a zbyt bujna wyobraźnia buntowała się przez faszerowaniem jej scenami, które, po odpowiednim przetworzeniu, stałyby się niezwykle barwnymi koszmarami. Tym samym, największa zaleta powieści, jest dla mnie równocześnie jej wadą. Bo ta historia przejmuje i wciąga, ale jest niemal tak krypna, że o mały włos nie porzuciłam czytania. Przypomniała mi za to dość dosadnie, dlaczego nie czytam strasznych książek - najzwyczajniej w świecie nie lubię się bać. Ci, którzy mają z tego frajdę, będą z tej powieści zadowoleni.
Podsumowując: "Lissy" wywarła na mnie mocne i głębokie wrażenie. Niejednoznaczni bohaterowie i wciągająca fabuła nie pozwalały mi oderwać się od tej książki. Chyba, że nadchodził wieczór, a zbyt bujna wyobraźnia buntowała się przez faszerowaniem jej scenami, które, po odpowiednim przetworzeniu, stałyby się niezwykle barwnymi koszmarami. Tym samym, największa zaleta powieści, jest dla mnie równocześnie jej wadą. Bo ta historia przejmuje i wciąga, ale jest niemal tak krypna, że o mały włos nie porzuciłam czytania. Przypomniała mi za to dość dosadnie, dlaczego nie czytam strasznych książek - najzwyczajniej w świecie nie lubię się bać. Ci, którzy mają z tego frajdę, będą z tej powieści zadowoleni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz