Jestem bibliofilem a także nałogowym czytaczem książek i to z rodzaju tych, którzy uwielbiają zapach papieru i trzymanie grubego tomiszcza w rękach. Nawet jeśli powieść jest diablo obszerna, potrafię ją zapakować do mojej przepastnej torebki i targać ze sobą (choć przyznaję, że z "Drogą królów" sobie odpuściłam). Po prostu kocham książki. Aczkolwiek, jeśli jadę w trasę i wiem, że jednym tytułem się nie zaspokoję, zabieram swojego "kundelka" z ebookami zgromadzonymi na tę okazję. Sztuczne zwiększanie masy bagażu, przez spakowanie trzech-czterech nie najcieńszych publikacji, jest, moim zdaniem, zwyczajnie bez sensu. Po elektroniczne wydania sięgam również, gdy muszę przyspieszyć tempo czytania, bo jakoś tak się w moim przypadku złożyło, że ebooki czytam dużo szybciej niż książki tradycyjne. Także technologi w żaden sposób nie odrzucam. Powiem więcej, ostatnio zaprzyjaźniłam się z nią jeszcze bardziej, bo zaczęłam korzystać z audiobooków. Szczerze? Jestem zachwycona.
Pamiętam jak z 10-12 lat temu, ciocia pożyczyła mi jednego ze swoich audiobooków. Jeśli się nie mylę, była to jedna z książek Jeffry'ego Archera, którą niestety musiałam porzucić. Powód był prozaiczny. Nie mogłam skupić się na słuchaniu. Tekst jakby przebiegał obok mnie, gdyż nieustannie odpływałam myślami, a ja musiałam cofać się nieraz po kilkanaście, kilkadziesiąt minut, by zrozumieć o czym jest mowa we fragmencie, w trakcie którego się "obudziłam". Raz, że irytowało mnie to niezmiernie, a dwa czułam, jakbym ten czas straciła bezpowrotnie. No cóż, widać ta forma czytelnictwa nie była dla mnie. Możliwe, że "odpływałam" w trakcie słuchania, dlatego, że wciąż kojarzyło mi się ono z bajkami na dobranoc, kiedy człowiek miał zwyczajnie zasnąć, a zagłębianie się w fabułę było sprawą drugorzędną. Aczkolwiek ludzie się zmieniają, a ja po rozmowach z kilkoma różnymi osobami, dałam się skusić na ofertę Storytel.
Kojarzycie tę reklamę, w której różni ludzie oddają się rozmaitym czynnością, przy okazji słuchając książki? Co tu dużo ukrywać, ale jest to jeden z najbardziej szczerych i prawdziwych spotów, jakie przyjdzie Wam zobaczyć w telewizji, bo nie ukrywam, że właśnie do tego były mi potrzebne audiobooki. By z powieściami zaznajamiać się jakby przy okazji. Najpierw to były powroty z pracy na piechotę. W zdrowym ciele i tak dalej, ale trzeba było zająć czymś rozbiegane myśli. Muzyka świetnie się do tego sprawdzała, ale stwierdziłam, że można by wypróbować coś innego. W sieci znajdziecie całkiem sporo darmowych audiobooków, ale tu trzeba uważać, bo bardzo łatwo trafić na utwory czytane przez symulatory dźwięku, a potrafią zniechęcić do słuchania książek. Najwygodniejszą i najbezpieczniejszą opcją wydaje mi się możliwość bezpłatnego przetestowania oferty proponowanej przez różne platformy m.in. Legimi (Audioteka np. oferuje 20 zł na start, które można sobie na audiobooka wymienić). W przypadku Storytel dwutygodniowy okres próbny wystarczył do tego aż nadto. Musiałam tylko zaplanować trasę powrotu tak, żeby unikać wpadnięcia pod samochód i mogłam pokonywać kolejne kilometry przy akompaniamencie najróżniejszych historii. W końcu trasa przestała mieć znaczenie, a zaczęła liczyć się droga, w trakcie której mogłam po prostu słuchać. I było mi z tym dobrze.
Potem przypomniałam sobie, że gdy jestem sama w domu, zwykłam włączać telewizor, by mi po prostu grał, gdy sprzątam, gotuje czy cokolwiek w mieszkaniu ogarniam, starając się doprowadzić je do stanu "akceptowalnego nieporządku". Stwierdziłam, że zamiast tego, mogę przecież odpalać audiobooka i słuchać historii, które smętnie zalegają mój stosik wstydu. Możecie wierzyć lub nie, ale była to najlepsza rzecz jaka mogła się mojemu mieszkaniu przytrafić. Wszelkie prace porządkowe stały się o niebo przyjemniejsze, gdy przy okazji postanowiłam sobie posłuchać jakiejś książki. Ba, z czasem okazało się, że biorę się za sprzątanie tylko po to, żeby móc wysłuchać rozdział czy nawet całą historię do końca. Może wciąż daleko mi do Perfekcyjnej Pani Domu, ale bez wątpienia został poczyniony pewien postęp, a ja z czasem zwyczajnie stwierdziłam, że lubię słuchać jak mi czytają.
Z dnia na dzień nie stałam się może jakiś znawcą literatury dźwiękowej, ale zdążyłam już odkryć, co lubię. Wiem już, że dobry lektor to połowa sukcesu książki, bo miły dla ucha, odpowiednio modulowany głos sprawia, że myślę "Mów do mnie jeszcze". Na obecną chwilę moim absolutnym faworytem jest Wojtek Masiak, choć nikt nie będzie dla mnie brzmiał bardziej w stylu Takeshiego niż Maciej Kowalik. W słuchaniu książek podoba mi się też fakt, że nie zwracam uwagi na literówki, które niemal zawsze znajdą się w tekście, i mniejsze lub większe błędy interpunkcyjne. Za to jestem mniej lub bardziej zmuszana do wysłuchiwania epickich opisów i bądź co bądź słucham wolniej niż bym czytała, ale nie zmienia to faktu, że całość odbieram jako czynność niezwykle przyjemną. Póki co dostrzegam tylko jedną wadę tego procederu, ale odnosi się ona bardziej do aplikacji Storytel na telefon niż do samej idei audiobooków. W momencie kiedy wznowię zatrzymane nagranie, startuje ono dokładnie w tym samym momencie, w którym zostało zapauzowane. Jeśli przerwa odnosi się do tego samego dnia, to nie robiło mi to wielkiej różny w odnalezieniu się w tekście. Natomiast jeśli wracałam do słuchania po dłuższym czasie, to musiałam cofnąć nagranie o kilkanaście sekund, żeby przypomnieć sobie w jakim momencie tak właściwie skończyłam.
Podsumowując: audiobooki stanowią dla mnie odkrycie roku, jednak nie zastąpią mi papieru. Podobnie jak z ebookami, dostrzegam ich zalety w zależności od sytuacji. W zatłoczonym tramwaju lepiej słuchać książki, a w daleką trasę nadal wolę zabrać kundelka, jednak dla prawdziwego relaksu zdecydowanie będę wolała papier. Co poradzę, że jestem z tych, co wąchają książki i jarają się okładką. Nie zmienia faktu, że każda z tych form czytelnictwa jest dla mnie korzystna i bliska. Moim zdaniem, ograniczając się tylko do jednej z nich, sporo się traci. Rozumiem głosy mówiące o braku możliwość skupienia się na słuchanym tekście, ale miałam tak samo i byłam pewna, że to się nie zmieniło dopóki nie spróbowałam. Co do samego Storytel, oferta może nie jest porażająca, ale wciąż na tyle duża, by zapewnić słuchaczom wiele godzin literackiej rozrywki. A za nim przebrnie się przez to wszytko, pewnie i ich biblioteczka się powiększy. Nie chcę, żebyście czuli się przekonywani na siłę. Po prostu spróbujcie, a potem opowiedzcie mi o swoich wrażeniach.
Z dnia na dzień nie stałam się może jakiś znawcą literatury dźwiękowej, ale zdążyłam już odkryć, co lubię. Wiem już, że dobry lektor to połowa sukcesu książki, bo miły dla ucha, odpowiednio modulowany głos sprawia, że myślę "Mów do mnie jeszcze". Na obecną chwilę moim absolutnym faworytem jest Wojtek Masiak, choć nikt nie będzie dla mnie brzmiał bardziej w stylu Takeshiego niż Maciej Kowalik. W słuchaniu książek podoba mi się też fakt, że nie zwracam uwagi na literówki, które niemal zawsze znajdą się w tekście, i mniejsze lub większe błędy interpunkcyjne. Za to jestem mniej lub bardziej zmuszana do wysłuchiwania epickich opisów i bądź co bądź słucham wolniej niż bym czytała, ale nie zmienia to faktu, że całość odbieram jako czynność niezwykle przyjemną. Póki co dostrzegam tylko jedną wadę tego procederu, ale odnosi się ona bardziej do aplikacji Storytel na telefon niż do samej idei audiobooków. W momencie kiedy wznowię zatrzymane nagranie, startuje ono dokładnie w tym samym momencie, w którym zostało zapauzowane. Jeśli przerwa odnosi się do tego samego dnia, to nie robiło mi to wielkiej różny w odnalezieniu się w tekście. Natomiast jeśli wracałam do słuchania po dłuższym czasie, to musiałam cofnąć nagranie o kilkanaście sekund, żeby przypomnieć sobie w jakim momencie tak właściwie skończyłam.
Działa zacnie, nie mam co narzekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz