czwartek, 12 czerwca 2014

Filmowy poradnik kulinarny, czyli jak Mróz nauczyła się gotować

Nie da się ukryć, że ja jako Mróz gotować potrafię. Według co poniektórych nawet bardzo dobrze. Nie uczęszczałam przy tym na żadne kursy, nie licząc tych prywatnych, w kuchni mojego rodzinnego domu. Tam właśnie produkowałam swoje pierwsze przypalone schabowe i niewyrośnięte biszkopty. Od tamtego czasu zdążyłam już nabyć nieco doświadczenia. Jakby nie było minęło piętnaście lat od kiedy pierwszy raz "pilnowałam" kotleta. Co tu dużo ukrywać, polubiłam gotowanie, a jeszcze bardziej reakcje ludzi po sutym posiłku, który był moim dziełem. W końcu niewiele rzeczy tak poprawia humor jak dobre jedzenie. Okres najintensywniejszego rozwoju moich umiejętności kulinarnych, przypada oczywiście na czas studiów, kiedy to zamiast pichcić to co sobie w domu zażyczą, mogłam przygotowywać to na co miałam ochotę, mieszając różne składniki, bez słyszenia nad głową: "Nie, nie dodawaj tego", "Nie lubię tego", "Nie zjem tego". Musicie przyznać, że wyrwanie się spod takiego reżimu dodaje skrzydeł.

Tak jak lubię gotować, tak też darzę niemałą sympatią wszystkie filmy z motywem kulinarnym, nie tylko pogłębiające we mnie to zamiłowanie, ale i uczące nowych, niekiedy bardzo przydatnych sztuczek lub po prostu pokazujące inne spojrzenie na kucharzenie. Nie mam tu oczywiście na myśli programów Gordona Ramsey'a czy Magdy Gessler, których głównym założeniem jest wyzywanie ludzi w szczególnie barwny sposób. Chodzi mi o te niekiedy proste historie z pitraszeniem w tle, jednak na tyle wyraźnym, że jego brak odbiłby się na sensie filmu. Wbrew pozorom takie opowieści bardzo dobrze uczą, jeśli tylko chwilę się nad nimi zastanowić.

Co tam, że nie wychodzi. Trzeba próbować dalej!

Książka kucharska i do boju

Najlepiej zacząć od starych, sprawdzonych przepisów, przetestowanych przez pokolenia ciotek, babek i sąsiadek. Każda mama ma chyba taki swój zeszyt z przepisami. Niestety hieroglify mojej rodzicielki wymagały niekiedy iście kryptologicznych umiejętności, a wszelkiego rodzaju skróty przyprawiały o ból głowy, gdy tylko próbowałam je rozszyfrować. Jakby tego było mało, pewnych rzeczy po prostu nie zapisywała, uznając je za oczywiste. Dziś nie mam z tym problemu i często stosuje podobne "oczywistości", ale kiedyś było to dla mnie nie lada wyzwanie. Oczywiście wszelkiego rodzaju książki czy blogi kulinarne, są także wskazane. W moim domu jest to stara "Kuchnia polska". Gdy przeglądałam ją jako dziecko, wydawało mi się, że jest w niej wszystko, co tylko można ugotować. Ach te naiwne lata dziecięce. Jednak takie publikacje mają pewną wadę - nie wszystko wychodzi tak ślicznie i zgrabnie jak to opisali. Korzystając z nich trzeba już wykazywać się znajomością pewnych sztuczek.

Chyba najlepiej przekonała się o tym bohaterka filmu "Julie i Julia". Julia Powel postanowiła nieco urozmaicić sobie życie, starając się w rok zrealizować wszystkie 524 przepisy z książki Julii Child "Mastering the Art of French Cooking". Niby prosta sprawa, ale sama przekonała się o tym, że nie do końca to tak wygląda. Obok ujęć jak z "Podróży kulinarnych Roberta Makłowicza", widzimy też przypalone mięsa, nieudane galarety czy zmarnowane desery. Przepisy mogą się upierać, że to bułka z masłem, ale tak nie jest. Gotowanie to ciężka i wyczerpująca praca, ale równocześnie przyjemna i dająca ogromną satysfakcję. Ważne, aby wciąż próbować, nawet gdy nic nie wychodzi. Ale tak jest ze wszystkim, nie tylko z gotowaniem.


Jeśli będziecie mieli okazję, po prostu obejrzyjcie. Gotowanie jest dobre na wszystko. 

Gotować każdy może

Nigdy nie dajcie sobie wmówić, że nie potraficie przygotować nawet najprostszej potrawy! To nie prawda, że macie nie pojawiać w kuchni, gdyż przypalicie nawet wodę na herbatę. Bycie w czymś beznadziejnym jest początkiem do zostania najlepszym. Od czegoś trzeba zacząć. Setny naleśnik może wyjść popsuty, ale sto pierwszy będzie już idealny. Przecież nie chodzi o to, żeby od razu zostać szefem kuchni w paryskiej restauracji! Wystarczy, iż będziemy w stanie  zrobić coś, co będzie nam smakować. Gotować każdy może!

Ta myśl przyświeca jednej z moich ulubionych Pixarowskich produkcji. "Ratatuj" jest historią o szczurze, który chce zostać kucharzem. Przy czym natura jakby dodatkowo z niego zadrwiła, obdarzając go niesamowitym węchem. Dzięki temu, idealnie nadawałby się do tego zawodu, gdyby nie fakt, że należał do rodziny gryzoni, niechętnie widywanej w kuchni. Powiecie, iż Remy miał talent, wygląd szkodnika i małe łapki, wcale nie przeszkadzały mu w kulinarnych sukcesach. Jednak ta pozytywna i nieco naiwna animacja (w końcu to Disney) pokazuje nam też trochę inny problem, bardzo łatwy do przeoczenia. Możemy być jak szczury. Jeść byle co, byle jak i byle gdzie. W końcu je się aby żyć, a nie żyje po to by jeść. Ważne, żeby nie być głodnym. Ale też wolno nam wybrać inną drogę, gdzie poświęcamy czas na przyrządzenie dania. Wówczas przez moment celebrujemy coś tak prozaicznego jak codzienny posiłek, nabierający nagle innego wymiaru. Dzięki temu, znajdziemy czas na wytchnienie i każdego dnia, będzie się nam wydarzać coś miłego.


No dalej, skoro on to potrafi to wy także!

Wszechświat jest pełen żarcia

Ten slogan znacie już z mojej recenzji "Grillbaru >>Galaktyka<<". Chodzi o to, żeby nauczyć się kulinarnie kombinować. Odejść od utartych szlaków przepisów i do każdego dania dodać coś od siebie. Spróbować, jak pozornie niepasujące do siebie składniki, będą smakowały razem. Tak odkryłam, że nie najlepsze w smaki białe wino, które zdarzyło mi się kiedyś kupić, sprawiło, że kurczak w nim uduszony nabrał niesamowitego, nieco owocowego aromatu. Podobnie było z marynowanymi pędami bambusa, w ogóle nie dającymi się zjeść prosto ze słoika. Za to usmażone z porem i curry okazały się przepyszne! Możemy wymieszać wszystkie rzeczy, jakie znajdziemy w lodówce i okaże się, iż stworzyliśmy coś zaskakująco dobrego. Tylko pamiętajcie o przyprawach! Jak mawiał pasterz Book: "Nawet proteinową papkę da się zjeść, jeśli przyprawić ją rozmarynem".

Cudowny przykład kulinarnej kombinatoryki znajdziemy też w lekkiej komedyjce "Nieodparty urok". Części z Was zapewne wyda się tak słodka, że aż mdła, ale skupmy się na wątku gastronomicznym i wszystko będzie dobrze. Amanda jest pozbawioną talentu kucharskiego, właścicielką podupadającej restauracji. Pewnego dnia, za sprawą magicznego kraba, zyskuje moc przygotowywania przepysznych potraw. Niestety my nie możemy liczyć na ingerencję sił mistycznych, dlatego też musimy zdać się na siebie. Kiedy zaczyna w końcu gotować, widzimy, iż łączy składniki bardzo intuicyjnie, zupełnie nie zastanawiając się nad tym. Wyżyny swej kreatywności osiąga w scenie z ostatnią, wielką kolacją, gdy odkrywa zniknięcie trufli, stanowiących składnik głównego dania, na które przecież goście czekają. Ona natomiast, po chwilowej panice, zastępuje je owocami, wywołując zaskoczenie i euforię krytyków. Niech żyje pomysłowość!


Do gotowania ważna też jest motywacja. Łatwiej kulinarnie kombinować, gdy ma się dla kogo.

Jedz to, co ugotujesz!

Na koniec pozostała najprzyjemniejsza czynność - jedzenie. Pałaszowanie własnych potraw należy do naprawdę przyjemnych czynności. I na pewno, nie chodzi mi o połykanie całych kawałków w pośpiechu. Niech posiłek będzie właśnie chwilą odpoczynku, ukoronowaniem wysiłku, jaki włożyliśmy w jego przygotowanie. Oczywiście, ważne jest też co zjemy. Ogólnie przyjęto, w ramach tak zwanego żywienia, żeby nie jeść: kaszy, ziemniaków, ryżu, makaronu, chleba, mąki, niczego co może zawierać węglowodany (słodycze są tu na wybitnie czarnej liście), mięsa czerwonego, w sumie kurczaki też ostatnio stały się niezdrowe, jajek, masła, majonezu..., czyli ogólnie wszystkiego co jest smaczne. Świat się kończy! Przecież dużo zdrowiej coś samemu ugotować, niż wcinać fastfoody. Nikt mi nie wmówi, że świeże produkty, przygotowane w domu szkodliwe! (o tej świeżości to podyskutujemy kiedy indziej). Chyba lepiej żałować, że się coś spałaszowało, niż że się tego nie zrobiło.

W filmie "Ostatnie wakacje", główna bohaterka - Gloria - gotuje naprawdę wyśmienicie. Mało tego, sprawia jej to olbrzymią radość, szczególnie, gdy może coś zrobić dla innych. Jednak nigdy nie je swoich potraw. Dieta, cukier, cholesterol, te sprawy. Nagle dowiaduje się, że zostały jej trzy tygodnie życia. Odmawiała sobie wszystkiego i po co? Gerard Depardieu wypowiada w tej produkcji jedną kwestię, która daje do myślenia. Czy naprawdę, uważamy, że będziemy bardziej wieczni jeśli zużyjemy mniej masła do gotowania? Nie mówię, żeby zacząć się obżerać, a golonka ma być na stole co drugi dzień. Niejedzenie nie jest sposobem na zrzucenie kilogramów. Za to ruch na świeżym powietrzu jest nim jak najbardziej. Problem rozwiązany, jedzmy smacznie, ale się gimnastykujmy.


Kiedy się umiera, można w końcu smacznie zjeść. Tylko po co czekać z tym, aż do śmierci?

A co na deser?

Aby właściwie zakończyć tę kulinarno-filmową ucztę, należy zająć się czymś słodkim. Z tej okazji chciałam przypomnieć produkcję, wywołującą cukrzycę podczas samego seansu. Mam na myśli "Czekoladę" z Juliette Binoche i Johnym Deppem. Można powiedzieć, że lubię gotować, ale przyrządzanie cukierniczych cudeniek wprost uwielbiam, i to po części zasługa właśnie tej ekranizacji. Pokazuje ona jak odrobina słodyczy potrafi uszczęśliwić ludzi, nadać ich życiu blasku południowego słońca i intensywności amazońskiej puszczy. Dzięki niej przypominają sobie dawno utraconą młodość, odnawiają zerwane więzi rodzinne czy odkrywają w swoim związku namiętność. Wszystko to dzięki małym, niewinnym czekoladkom, które są w stanie uleczyć duszę. Czy warto tak sobie wszystkiego odmawiać? Jak mawia moja mama, bardzo mądra kobieta, wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem.


Może dacie się skusić na małą czekoladkę?

**********
A tak na marginesie
Wiem, że ten wpis jest długi, ale kiedy okazało się, że wszystko co miałam do powiedzenia tyle zajmuje, stwierdziłam, iż nie będę skracać. Wiem, nie ma czasu kiedy to czytać, każdy zajęty swoimi sprawami, ale może chwila poświęcona na przeczytanie tego, będzie jak dobra kawa do śniadania. Niech będzie zatrzymaniem się w pędzie, odetchnięciem i zapomnieniem choć na chwilę o otaczającym nas świecie. Poza tym, to raz na cztery dni, co Wam szkodzi?




2 komentarze:

  1. Uwielbiam czytać twojego bloga. Już niejednokrotnie poprawił mi nastrój. Liczę na więcej smacznych wpisów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce rośnie czytając takie komentarze :) następny wpis będzie nieco bardziej refleksyjny, ale mam nadzieję, że równie przyjemny :)

      Usuń