Czasem zdarza mi się przeglądać moje poprzednie wpisy, chociaż by po to, by zorientować się o czym już mówiła, dokąd ostatnio błądziły moje myśli i czy wszystkie teksty napisałabym tak samo, jak poprzednio. Patrząc obiektywnie na to, co ostatnio u mnie się działo, stwierdziłam, iż dość mocno zaniedbałam refleksje literackie, jakbym zupełnie przestała czytać, a to nie prawda! Remont trakcji tramwajowej zmusił mnie do spędzania co dziennie około dwóch godzin w środkach transportu publicznego, a brak ciągłych wejściówek i kolokwiów wszelkiej maści pozwala mi na poświęcenie tego czasu na zagłębianie się w lekturze. Na brodę Merlina! Nie pamiętam już kiedy ostatnio miałam na tyle wolnego, by połykać do dwóch tytułów tygodniowo. Szaleństwo! Mój wewnętrzny mól książkowy nie może przestać się cieszyć, ale profilaktycznie "pożera" co się da, w razie gdyby ten stan miał się wkrótce zmienić. Aby jakoś ukierunkować ten czytelniczy pęd, postanowiłam nadrobić swoje zaległości w literaturze fantastycznej, biorąc na cel głównie starsze pozycje. W przypływie kawalerskiej fantazji, stwierdziłam, że równie dobrze mogę wciągnąć Was w to swego rodzaju wyzwanie, dlatego dziś zapraszam na moje, jako Mroza, refleksje na temat "Ucznia skrytobójcy".
Grafika z "Assassin's Creeda" jest tu tylko po to, aby przyciągnąć Waszą uwagę. Mam nadzieję, że mi się to udało.
Moje pragnienie przeczytania "Ucznia Skrytobójcy" pojawiło się w momencie, gdy wydawnictwo MAG na swoim facebook'owym profilu, szumnie zaczęło ogłaszać jego pojawienie się w księgarniach. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, w mojej pamięci pojawił się zgrzyt, gdyż dobrze pamiętałam, iż w moich licealnych czasach, była to książka zawsze stojąca na półce w antykwariacie Metzgera. Razem z mało przekonującym tekstem na okładce, nie stanowiło to zbytniej zachęty do zakupu. Jednak wówczas, głównym wydawcą był Prószyński, a jak się dowiedziałam w trakcie jednego z moich konwentowych wypadów, na promowaniu fantastyki nie za bardzo się tam znają, dlatego też postanowiłam dać szansę tej książce.
Okładka z 1997 roku
Robin Hobb to pseudonim amerykańskiej pisarki Margaret Astrid Lindholm Ogden. "Uczeń skrytobójcy" wydany w 1995 roku (w Polsce w 1997), jest pierwszym tomem trylogii "Skrytobójca". Powieść zaczyna się od dość topornego rozwiązania pewnego subtelnego problemu. Otóż, co zrobić, gdy córkę "zbrzuchaci" Ci jakiś książę? Otóż najlepiej go odchować i podrzucić do rodzinnego zamku ojca. Tam już na pewno znajdą dla niego zastosowanie. Przecież w końcu płynie w nim królewska krew! Można go przecież korzystnie ożenić, wysłać na misję dyplomatyczną do wrogiego kraju, ponieważ gdy zginie to żadna strata, albo wyszkolić na skrytobójcę. Tak pokrótce wygląda przyszłość, którą dla swojego wnuka - Bastarda, zaplanował król Roztropny. W sumie nie ważne, co będzie robił, byleby karnie słuchał swojego władcy. Dorastający chłopiec w takiej sytuacji może się czuć samotny i zagubiony, ale w gruncie rzeczy lepsze to niż nic.
Okładka z 2005 roku, po tym jak wydawnictwo MAG postanowiło przywrócić twórczość Robin Hobb na polski rynek.
Każdy rozdział rozpoczyna się fragmentem kroniki spisywanej przez głównego bohatera - Bastarda, po czym dość łatwo zorientować się, iż mimo licznych perturbacji, dożył sędziwego wieku. Sam wątek sieroty o dość unikalnych umiejętnościach jest raczej powszechny nie tylko w literaturze fantasy. Podobnie wątki dotyczące pałacowych intryg, po lekturze "A Song of Ice and Fire" czy choćby naszej polskiej "Achai" tak naprawdę nie zrobiły na mnie wrażenia. Denerwowało mnie, że na długo przed głównym bohaterem rozwiązywałam najcięższe zagwozdki, ale to akurat może wynikać z faktu, że całkiem sporo podobnych rzeczy czytałam. Tym, co naprawdę mi się podobało, były wszystkie wątki poboczne, niuanse pomiędzy bohaterami i pewien rodzaj psionicznych umiejętności, ściśle związanych z królewską krwią, uznawanych za magię tego konkretnego uniwersum. Poza tym całość naprawdę dobrze się czyta, dzięki czemu z łatwością przychodzi wybaczenie niektórych, zbyt przewidywalnych pomysłów. Jakby tego było mało, nie sposób nie lubić Bastarda za jego żywy umysł i stosunek do zwierząt. Łatwo się do niego przywiązać, co w konsekwencji prowadzi do sięgnięcia po kolejne tomu. Kiedy tak głębiej się zastanowię, tak naprawdę tylko jedna rzecz wyprowadziła mnie z równowagi, ale zauważenie tego wiąże się ze specyfiką moich studiów. Zastanawiam się, kto im tak głowę spaprał (tłumaczowi albo autorce), że opisali kozłka jako ziele pobudzające, kiedy posiada ono zupełnie przeciwne właściwości? Taka rzecz mogła przeszkadzać tylko mi jako Mrozowi i to głównie ze względu na pewnego rodzaju zboczenie zawodowe.
I okładka do najnowszego wydania
Książka bez wątpienia jest dobra i warto ją przeczytać, choćby dla zabicia czasu w tramwaju czy autobusie. Dość łatwo przeniesiecie się dzięki niej do Królestwa Sześciu Księstw, gdzie życie toczy się zupełnie innym rytmem. Mimo znanych motywów, które mogły być oryginalne w 1997 roku, powieść ta ma swój urok i pozostawia niezatarte wrażenie głównie dzięki zakończeniu. Dość wiekowy i zmęczony życiem Bastard w ostatnich słowach podsumowuje opisane wydarzenia z perspektywy czasu, nieco chłodząc entuzjazm i wprowadzając nas do kolejnej części, zapowiadając mroczniejsze, bardziej niebezpieczne czasy, a to już samo w sobie stanowi niezłą zachętę.
**********
A tak na marginesie
Kolejne książki czytają się dalej, pokazując mi następne, niezwykłe światy. Tym czasem okazało się, że wkrótce i bez ich hipnotycznej mocy będę mogła przenieść się w niezwykłe miejsce, W dniach 7-10 listopada w Lublinie odbędzie się festiwal miłośników fantastyki Falkon i ja jako Mróz, udam się tam w celu ponownego odczucia konwentowej magii na własnej skórze. Co więcej, jeśli i wy się tam zjawicie, będziecie mogli przyjść na aż trzy moje prelekcje, które poprowadzę w trakcie trwania imprezy. Będą to:
"Najdziwniejsze mity świata" 9 XI o godz. 18:00
"Magia ziół, zioła w magii" 10 XI o godz 13:00
i "Smoki polskie jakich nie znacie" 10 XI o godz 14:00.
To okazja nie tylko na to by posłuchać ciekawych wykładów, ale i by sprawdzić, czy ode mnie jako Mroza naprawdę wieje chłodem. Dla tych, którzy nie będą mieli okazji pojawić się w Lublinie, przygotuję szczegółową relację okraszoną niezwykle barwnymi zdjęciami. Obserwujcie więc mojego bloga dalej i do zobaczenia w Lublinie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz